Segramer
UżytkownikRandom kochający popkulturę.
https://letterboxd.com/Segramer/
https://www.serializd.com/user/Segramer/profile
https://www.filmweb.pl/user/Segramer
https://www.goodreads.com/user/show/156513968-segramer
https://myanimelist.net/profile/Segramer
https://anilist.co/user/Segramer/
https://www.facebook.com/people/Segramer-tak-jakby-blog/100077010432662/
-
Przypadkowy zbitek perypetii dwóch kretynów, którzy mówią i robią co chcą, nie licząc się z niczyimi uczuciami ani konsekwencjami. Sy gra uosobienie wszystkich możliwych stereotypów o czarnoskórych. A to wszystko przeplatane regularnym uprzedmiotawianiem i mobbingiem kobiet. Twór żerujący na empatii widza i uwłaczający jego inteligencji. Czy Francuzi nie potrafią już robić nierasistowskich komedii?
-
Po co komu przemoc fizyczna, gdy na tak rozmaite sposoby potrafimy się je*ać werbalnie?
-
-
Ta lepsza historia Żulczyka o alkoholiku z narracją z offu. Punkt wyjścia i to, dokąd to wszystko zmierza, są super, aktorstwo tak samo, acz sporo mi w tym wszystkim zgrzytało. Spoko rzecz, acz momentami nieścisła.
-
Może zbyt mocno doszukuję się tu czegoś między wierszami, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że w ramach tej dość tragicznej historii reżyser realizuje jakąś niespełnioną fantazję miłosną o haremie pięknych lekarek otaczającym niemego paralityka. Utrać kontrolę nad ciałem, a wszyscy Cię pokochają.
-
Dokładnie tak bolesne jak się spodziewacie. Putin, ty skurwielu.
-
-
Liczyłem, że w "Szalonym Maxie" będzie nieco więcej... no cóż, szaleństwa i Maxa - wszelkie objawy szaleństwa tytułowego bohatera przejawiają się w ostatnim kwadransie filmu, a i wcześniej samemu Maxowi nie poświęca się zbyt wiele uwagi. Cała pierwsza godzina to oprowadzanie nas po świecie, w którym główna postać zaczyna nas realnie obchodzić dopiero po jej upływie, bo tyle trzeba czekać na realny punkt zawiązania akcji. Akcji, na której opowiedzenie pozostaje niecałe 30 minut.
-
Dość schematyczne, acz przyjemne, do obejrzenia z rodzinką.
-
Umiejętnie trzyma widza w stałym poczuciu dyskomfortu wobec obserwowanych wydarzeń, lecz nie oferuje przy tym zbyt dużego pola, by choćby spróbować zrozumieć motywacje Nitrama. Jego otoczenie go nie rozumie, on sam siebie nie rozumie, ale chociaż widzom można było dać szansę na doszukanie się w tym jakiegokolwiek sensu.
-
-
Poczucie humoru i sceny akcji, które nigdy mnie w tej serii nie zawiodły, tutaj również dowożą. Niestety mocno czuć tu pośpiech i związane z nim niedopracowanie - czuć, że fabuła leci po łebkach, byle zmieścić się w 90 minut, "bo przecież dzieciaczki dłużej w kinie nie wysiedzą", przez co przesłanie nie wybrzmiewa należycie. Więc mimo iż w trakcie śmiałem się, nie mogę ocenić tego filmu wyżej, bo wiem, że miał potencjał być lepszy, gdyby tak usilnie nie starano się ograniczać jego metrażu.
-
Poraża prozaicznością codziennego rodzinnego życia. Mówi mnóstwo, nie pokazując niemal nic - przeraża tym, czego nie widać. Oscar za dźwięk w pełni zasłużony - to, jak mocno dźwięk działa tu na wyobraźnię, jest niesamowite. Granica człowieczeństwa jest nawet cieńsza niż nam się zdawało - ma tylko i aż szerokość muru w Auschwitz.
-
Przesadzone, epatujące sztucznością dialogi, z których zupełnie nic nie wynika, lubią się urywać w pół słowa, brak w nich logiki i zwyczajnie brzmią nienaturalnie, już same sobą kładą ten film. Jednak destrukcyjnej mocy dodaje im średniawe aktorstwo, które może by aż tak nie raziło, gdyby nie wybijająca się w tym względzie przed szereg Trzepiecińska. Poetycko brzmiąca wydmuszka. Nieudany teatr telewizji, z tą jedynie różnicą, że na świeżym powietrzu.
-
Nieoczywista mieszanka dramatu, romansu i... horroru. Bolesna próba przepracowania traum z pogranicza jawy i fantazji. Potrafi i wzruszyć, i przerazić. Chwilę mi zajęło nim wsiąkłem, ale gdy już mnie porwało, to uderzyło z całej pety prosto w serce. Polecam.
-
Za mało Butlera i za mało Pugh w stosunku do ich roli w całości. Ale i tak gdy już są, to błyszczą. Villeneuve'a nie przytłoczył ani gąszcz wątków i postaci, ani wysokie oczekiwania - obydwu zwycięsko sprostał.
-
Powala rozmachem wykonania oraz złożonością świata przedstawionego przy jednoczesnej jego przystępności. Czuć, że to zaledwie początek czegoś większego, co nie zmienia faktu, że mnie już ten początek zachwyca.
W sumie satysfakcja z tego filmu zależy też w sporej mierze od wiary w zdolności reżysera względem dalszego poprowadzenia historii. Mi na szczęście tej wiary nie brakuje. -
Próba romantyzowania demencji, stalkowania i rozlicznych innych, wątpliwych zachowań. Ponadto w ukazywaniu wspomnianej już demencji jest niekonsekwentny i wybiórczy, a w zachowania bohaterów trudno często doszukać się logiki. Chyba jedynym plusem jest jak dla mnie nieczęsto spotykane ukazanie funkcjonowania domu opieki dla niesamodzielnych dorosłych. Poza tym jednak jest to dla mnie niestety śmieciowe, żerujące na empatii romansidło z finałem przyprawiającym o cukrzycę.
-
Krew, pot i zbyt wiele zbyt długo tłumionych łez. Historia wielu ciosów, nie tylko fizycznych, i złamanych pod nimi duchów. Może chciałoby się trochę więcej czasu spędzić z bohaterami, bardziej zżyć. Ale na koniec i tak ryczałem.
-
Pięćdziesiąt twarzy Presleya - dobrze w końcu zobaczyć jego mroczną stronę. U Luhrmanna o jego związku z Priscillą było jak na lekarstwo, więc dobrze, że dostajemy cały film jemu poświęcony. Niestety średnio to poprowadzone - przy finale nie czułem, że to finał.
-
Prosty koncept rozciągnięty do cudownego absurdu, w którym niespodziewanie znalazło się też miejsce dla nieco bardziej dramatycznych wątków. Nie wszystko mi zagrało, ale i tak bawiłem się świetnie.
"Nie przestajemy się bawić, bo się starzejemy. Starzejemy się, bo przestajemy się bawić."