Szanujemy Twoją prywatność i przetwarzamy dane osobowe zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Razem z naszymi partnerami wykorzystujemy też pliki "cookie".
Zamykając ten komunikat potwierdzasz, że zapoznałeś się z polityką prywatności i akceptujesz jej treść.
7 P
  • Dołączył: 16 grudnia 2017
  • dostaje 2 wyłącznie dlatego, że takiego filmu jeszcze w Polsce nie mieliśmy. fabuła to jakieś nieporozumienie, sposób jej prowadzenia to maestria nieczytelności, a montaż... pewniak w swojej kategorii do nagród za największe fuszerki. bohaterów w sumie nawet polubiłem, doceniam starania Roznerskiego w zupełnie innym typie roli, a Karolina Szymczak spokojnie mogłaby dostać własny film, ale to nadal za mało. zabrakło warsztatu, dokładnego przemyślenia pomysłu i jeszcze trochę budżetu.

  • mam z nim podobny problem, co z "Wonder woman" - podoba mi się tylko fragmentami, choć doceniam co reprezentuje sobą jako całością. pod kątem fabuły zdecydowanie za często nie byłem pewien co się dzieje, ale za to podczas walk wszystko wyglądało aż podejrzanie klarownie. jakże oni efektownie się bili! jakże cudowne są te kiczowate kostiumy! no, i to tyle w zasadzie.

  • po "Emotkach" trudno było uwierzyć, że da się sensownie opowiedzieć historię, która będzie cala działa się w świecie obrendowanej technologii. a tu niespodzianka. placementy nie uwierają, wszelkie nawiązania służą albo zwykle udanym gagom, albo sukcesywnemu rozwojowi fabuły. historia jest czytelna i niegłupia, a bohaterów się po prostu lubi. choć ten Ralph mógłby się trochę ogarnąć. może w kolejnej części. wybiorę się z przyjemnością.

  • Spodziewałem się czegoś znacznie gorszego. Widać tu chaos fabuły i tonacji oraz sklejanie pociętego materiału (najcudowniejszym przykładem jest Venom zmieniający decyzję ze zniszczenia planety na potulne na niej życie i obronę jej przed "gorszym" symbiotem, duh), ale da się to obejrzeć bez zgrzytania zębów. Hardy jest świetny, relacja z Venomem broni się, ten wygląda rewelacyjnie i robi piękny rozpierdol. szkoda tylko przeciwnika i finałowej walki.

  • FILM ROKU. obok "Grawitacji" jedyny film, który skutecznie straszy pustką kosmosu, a do tego wirtuozersko zestawia ją z pustką w człowieku. bardzo przejmujący obraz o przeżywaniu traumy i trudnościach w dotarciu się z drugą osobą, nawet jeśli jest nam najbliższa. genialny Gosling, piękne zdjęcia i znakomity dźwięk.

  • dopóki postaci nie trafiły do escape roomu, nawet je lubiłem. ale potem nagle wszyscy zamienili się w przedszkolaki, zagadki w zasadzie w ogóle nie istniały, napięcie zdążyło zwiać, a czym dalej, tym już było tylko gorzej. zakończenie to też kuriozum, o którym w zasadzie nie wiadomo co powiedzieć, poza tym, że zostawia sobie furtkę na sequel. koszmarek.

  • Najlepszy film superbohaterski w historii. Warto było przecierpieć te wszystkie wcześniejsze części uniwersum, bo ten nie wybrzmiałby tak dobrze - wątki łączą się ze sobą wyjątkowo zgrabnie, nagromadzenie postaci nie boli, humor jest stonowany (twórczy już prawie wcale nie boją się powagi), przeciwnik wypada zaskakująco sensownie i ciekawie, a finał nie tylko miażdży, to jeszcze pozostawia widza z wręcz błaganiem o kolejną część.

  • Miks Harry'ego Pottera, Osobliwego domu pani Peregrine i Gęsiej skórki. Szkoda, że o tym, że to ekranizacja książki o Luisie Barnavelcie dowiedziałem się już po seansie, bo może bardziej bym rozumiał poczucie skrótowości niektórych motywów i może lepiej się bawił. Chociaż co tu kryć, to dość standardowa i płytka opowiastka dla najmłodszych, ale trzeba przyznać, że jest znakomitym dreszczowcem dla dzieciaków! O kilka poziomów przebija "Gęsią skórkę" (2015), mimo tego, że tu też jest Jack Black.

  • Pod względem scenariusza to jest prawdziwy majstersztyk spierdolenia - relacje między bohaterami są koślawo nakreślone, mnóstwo tu pozaczynanych i urwanych po dwóch scenach wątków (jakby były tylko po to, by powpychać do obsady jak najwięcej znanych nazwisk), a końcowy twist nie dość, że jest skrajnie łatwy do przewidzenia, to stanowi paskudny emocjonalny szantaż. Lepiej powtórzyć sobie "Po prostu przyjaźń".

  • Zupełnie nie pojmuję zachwytów i uznania go kultowym. Może i zdjęcia ma ciekawe, muzykę genialną (do niej chętnie wrócę jeszcze nie raz) i... no nie wiem, co jeszcze mógłbym wymienić. Aktorsko bywa różnie, fabularnie wieje nudą już od napisów początkowych (wstęp opowiedziany na tle czarnej planszy - heh, to się udało tylko w "Gwiezdnych wojnach"), intryga nie istnieje, postaci są skrajnie głupie, a momentami nawet nie wiadomo co się dzieje na ekranie. Wolę Guadagnino.

  • Nawet przy skrajnie nieudanej "Annabelle" wypada blado. Zupełnie nie potrafi zaangażować, nie straszy, fabuły ma ledwie na krótki metraż, a do tego do złudzenia przypomina niedawny "Krucyfiks". Tamten, choć posiadał znacznie więcej przesadzonych egzorcyzmów, przynajmniej potrafił choć na chwilę zaangażować i nie miał tego niezręcznego, wciśniętego od czapy humoru.