-
Zawsze powtarzam, że na wiele niedociągnięć w komediach romantycznych jestem w stanie przymknąć oko, bo darzę ten gatunek sympatią zupełnie nie-ironiczną i daję się wkręcać i robić w bambuko. W przypadku "Serce nie sługa" po pół godzinie wiedziałam już, że akcja się nie rozkręci i nikt nie naprawi paskudnych dialogów.
-
Pomimo dziwnej konstrukcji, totalnego przestawienia ról czy zbyt małej dawki humoru naprawdę może się podobać. Nie wszystko mi w nim zagrało, ale umiem docenić starania oraz odwagę twórców, którzy podeszli do tematu od kompletnie innej strony serwując nam coś niecodziennego i generalnie dającego do myślenia.
-
Gwiazdy, robią co mogą, a sam film był w kinach umiarkowanym hitem, więc być może zasada się sprawdziła. "Serce nie sługa" to kino do śmiechu i do płaczu, chociaż wielkich filmowych fajerwerków tym razem raczej bym się nie spodziewał.
-
Cierpi na częstą chorobę polskich rom-comów - ani ziębi, ani grzeje.
-
Przyjemna, niezbyt wymagająca komedia. Jeśli ktoś chce się odstresować po ciężkim dniu, "Serce nie sługa" może okazać się niezłym wyborem. Wystarczy odrobina dobrej woli i naprawdę można dobrze bawić się na najnowszym filmie Zylbera.
-
Gdy nie zmusza się nas do śmiechu, robi się całkiem zgrabnie. I dużo bardziej cieszy znamienny przekaz, że nawet najbardziej marnotrawna dusza może stać się najsolidniejszą opoką.
-
Koniec końców, wszyscy pracują na produkt filmopodobny, który szlachetny gatunek zamienia w marketingowy haczyk, a widza zostawia z bólem serca.
-
Ogólny koncepcja produkcji Serce nie sługa był dobry - film miał śmieszyć, bawić, a nawet wzruszyć do łez. Filip Zylber nieszczególnie jednak odnalazł się w tematyce rodzicielstwa, którą postanowił przedstawić, koniec końców doprowadzając swoje dzieło do seansu przepełnionego banałem.
-
"Serce nie sługa" miało być śmieszną komedią romantyczną, jednak w ostateczności wszystko się rozjechało i film stał się mieszanką wszystkiego, czego w filmach z tego gatunku widzieć nie chcemy. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda.
-
Dawno jak nie nigdy nie było w polskich kinach komedii romantycznej, której oglądania tak stanowczo bym odradzał. Serce nie sługa to nie film, na którego seansie potrzebne będą chusteczki. To film, który trzeba zapić alkoholem.
-
Parę razy można się pośmiać, powzruszać i szybko o nim zapomnieć.
-
"Serce nie sługa" miało śmieszyć, wzruszać i wprawiać w dobry nastrój. Miało... A tak mamy do czynienia z nudnym filmem o niczym, bo nazwanie tego tytułu produkcją o macierzyństwie byłoby nadużyciem. Nuda, sztampa, bylejakość i bieganie z Ewą Chodakowską.
-
Serce nie sługa, a film to nie tylko ładny obrazek. Kolejna polska komedia romantyczna, która nie ma w sobie ani odrobiny wiarygodności.
-
Twórcy próbują przełamać kolekcję utartych klisz niekonwencjonalnym zwrotem akcji. Wychodzi z tego słomiany manifest, spalający się na popiół w obliczu poważnej tematyki, którą podejmuje.
-
Serce nie sługa nie jest jakąś tragedią, którą nie da się obejrzeć z przyzwoitą dawką przyjemności. Ten film ma wiele problemów i niedociągnięć, ale też ma serce na odpowiednim miejscu. A to dla mnie jest najważniejszą cechą komedii romantycznej, która w ten sposób potrafi przyciągnąć do opowiadanej historii i stać się przyjemną rozrywką.
-
Trudno przyjąć tę tradycyjną opowieść szczególnie w czasach, w których nadal prawo aborcyjne w Polsce jest jednym z najbardziej restrykcyjnych na świecie. Trudno "śmiać się przez łzy", kiedy scenariusz tej komedii przypomina źle sklejoną opowiastkę z kilkoma patentami na widzów.
-
Boleśnie konserwatywny wydźwięk filmu oraz papierowe, schematyczne postacie skutecznie psują zabawę. Domagała jest tu typowym Domagałą, a Gąsiorowska Gąsiorowską. Nie grają nic, z czego byśmy ich nie znali.