-
Jest trochę jak najpiękniejsza z kołysanek, której chciałoby się słuchać, ale jak na ironię, jej urok bierze się z uspokajającej i usypiającej mocy.
-
Pomimo schematyczności można się tu trochę pogubić i wpaść w sidła oczywistych podejrzeń, dać się zwodzić, tak jak zwodzić dają się sami bohaterowie. Zaznajomieni z gatunkiem odbiorcy otrzymują więc to, za co tę tematykę i formę pokochali, a ci, dla których jest to pierwszy raz z podobną historią, dostają ją w pigułce i mogą zdecydować, czy kontynuować tę przygodę, czy dać sobie spokój.
-
Katharsis Ingimundura może widzom wydać się nieco zbyt patetyczne, zostawiając rysę na ogólnym wrażeniu z doświadczenia tej misternej filmowej konstrukcji, ale wystarczy rzut oka na zmienioną twarz bohatera, by zrozumieć, że nie ma w tym nuty fałszu.
-
To przeciętny debiut, który miał potencjał, by stać się filmem przynajmniej dobrym i to nawet pomimo koncepcyjnej wtórności. Twórcom zabrakło jednak wyczucia, co najpełniej obrazuje druga, "paramalickowa" połowa produkcji.
-
Jest ładnie, ale bezpiecznie - w sam raz na debiut. Film dużo więcej zyskuje za to dzięki obsadzie aktorskiej - do bólu naturalnej, bo zbyt już leciwej, by chętna czy w ogóle zdolna była do udawania.
-
Jak dla mnie nie ma nic gorszego, niż świadomie kpić z czegoś, w czym samemu bierze się udział. Filmowi Anwary nie można odmówić "momentów", ale równocześnie trudno zapomnieć o jego przaśności.
-
Wady, błędy i niedociągnięcia filmu Azevedo można było wskazywać jeszcze długo i na wielu przykładach. Byłoby to jednak jedynie pozbawionym sensu pastwieniem się nad tą produkcją.
-
Z pewnością nie odsłucham już żadnego kawałka reagge bez wspomnienia tej wyjątkowej, pełnej energii bandy staruszków, których poznałam dzięki Webberowi.
-
Nietuzinkowa, niebanalna, hipnotyzująca i niezwykle aktualna w kontekście współczesnych tendencji społeczno-politycznych historia, która przynosi naprawdę intensywne przeżycia. Powtórzę - to wielka szkoda, że na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych nie znalazł się sposób, by ją docenić.
-
Chociaż punkt wyjścia "Supernovej" i założenie, że wszystko może się zdarzyć, a "jedna chwila może zmienić całe życie" ma potencjał, to sama realizacja pomysłu wypada już dużo gorzej. Kruhlik dobiera arsenał, idąc po linii najmniejszego oporu.
-
I co z tego, że estetycznie produkcja w reżyserii Bena Stassena jest poprawna, a polski dubbing nie sprawia, że więdną uszy, gdy całość jest po prostu dla nikogo? Z powodu niewłaściwie dobranych treści i żartów ani dzieciaki, ani dorośli bowiem nie będą się na "Corgim, psiaku Królowej" dobrze bawić.
-
Klasyczny high school romance z banalną, dobrze wszystkim znaną fabułą, oraz przeszarżowanym aktorstwem, które broni tylko barwna specyficzność odgrywanych postaci. Mimo tego wszystkiego wciąż jednak można świetnie się przy nim bawić, tupiąc nóżką w rytm piosenek i podśpiewując pamiętne ballady, które i dzisiaj mogłyby płynąć wprost z nastoletnich serc.
-
Co zaskakujące, "Złodziejaszki" większe wrażenie zrobiły na mnie już po seansie, w procesie porządkowania myśli, niż podczas samego seansu. W trakcie oglądania film Koreedy wydał mi się przyjemny, bezsprzecznie znakomicie opowiedziany i bardzo dobrze zrealizowany, ale nie wywołał we mnie większych emocji.
-
Gwiazdorska obsada, efektowne ratownicze akcje, atrakcyjne ciała w kolorowych strojach kąpielowych, lekki humor, odrobina romansu i warstwa muzyczna pełna wakacyjnych hitów - naprawdę nie wiem, czego więcej można byłoby oczekiwać od prostej komedii na lato, której akcja rozgrywa się na kalifornijskiej plaży.
-
Jeden z tych filmów, który cieszy tylko przy wyłączonym mózgu. Jeżeli więc posiadacie umiejętność odcięcia myślenia, warto któregoś wieczoru zrobić rodzince kubeł popcornu, odpalić Netflixa i bezrefleksyjnie zaśmiewać się z prostych, ale pełnych familijnego uroku gagów oraz przeżywać szalone perypetie bohaterów.
-
To ciepła historia o miłości do kina oraz o sile przyjaźni w starciu z przeciwnościami losu, podszyta chłodną historią o toksycznych postawach i relacjach. Jednocześnie jednak "Disaster Artist" to hołd złożony przez jednego artystę - innemu.
-
Prosta, w zasadzie naiwna historyjka - bez rewolucyjnych zmian w fabularnych schematach czy postaciach - której twórcy doskonale wiedzieli, co i jak chcą osiągnąć. Jej siła tkwi w prostocie.
-
Jest jednym z elementów składowych moich nastoletnich wspomnień. Z wielką przyjemnością wracam do niego raz na jakiś czas, czemu sprzyja zadziwiająca jak na jej wiek atrakcyjność wizualna produkcji.
-
Bardzo dobrze realizuje postawione przed nim zadania. Wielbiciele podobnego schematu powinni być zadowoleni.
-
Trudno mi jednak znaleźć zachętę dla obejrzenia filmu Zemeckisa. W każdej kategorii jest po prostu za mało wyrazisty.
-
Jeżeli macie ochotę na powrót do originu Vanessy Hudgens w prostym i doskonale znanym, jak ulubione stare skarpety, schemacie - po prostu pokochacie "Zamianę z księżniczką".
-
Czasami bywa tak, że chociaż film ma swoje za uszami, to wspominamy go ciepło. Kiedy przysiadałam do tej recenzji, wydawało mi się, że "Świąteczny kalendarz" do takiej właśnie grupy produkcji należy. Niestety, wraz z porządkowaniem "poseansowych" emocji pojawiało się we mnie przede wszystkim uczucie niedostatku - zabrakło świątecznego ciepła, wzruszających zwrotów akcji czy nawet przekonującej puenty.
-
Kultowy dla mieszkańców USA film, choć ma więc w sobie pewien urok, z pewnością nie trafi na moją listę produkcji, do których chciałabym wracać w okresie świątecznym, ponieważ jest... za mało świąteczny.
-
Najpierw tytuł wydawał mi się niewiarygodny, później jednak usankcjonował jego istnienie specyficzny profil psychologiczny i absolutny brak wstydu bohaterów. Z każdą kolejną minutą angażował mnie coraz bardziej, co pozwoliło na ignorowanie jego mniejszych lub większych niedociągnięć.
-
Choć jest to bowiem rzecz realizatorsko solidna, to nie ma w niej nic nowatorskiego czy odkrywczego. Ot, jeszcze jeden nieco nazbyt patetyczny amerykański produkt dla Amerykanów.
-
Uniwersalny charakter tej historii w połączeniu z chwytającą za serce i przekonująco odegraną przez MacDougalla postacią Connora gwarantuje emocjonalne katharsis, które w moim przypadku oznaczało morze łez.
-
Pomimo pięknych, wręcz baśniowych, ocierających się o ideę realizmu magicznego zdjęć, film nie zapada w pamięć. Niedługo po seansie zostaje już tylko mgliste wrażenie doświadczenia czegoś mało rzeczywistego.
-
Kino zdecydowanie męczące, depresyjne i pozbawione świątecznego ciepła. Szczerze odradzam. Lepiej zachować w pamięci atmosferę poprzedniego spotkania z bohaterami.
-
Niestety wyszłam z kina znudzona i zdruzgotana stanem światowej kinematografii.
-
Idealne kino na sobotni wieczór ze znajomymi.
-
Zadziwia mnie, że mam o tym filmie tak dobrą opinię. Jest to przecież obraz naprawdę kiepski, cukierkowy, do bólu naiwny. Prezentuje naiwnych ludzi i opowiada o ich naiwności. A jednak chce się na niego patrzeć.
-
Raczej nie nadaje się na pierwszą randkę, nie sprawdza się też do resetowania mózgu po ciężkim dniu, nie zmusza do intelektualnego wysiłku, nie jest produkcją stereotypowo kobiecą ani męską. Niby początkowo jako komedia prezentuje się przyzwoicie, ale później, gdy przybiera formułę komediodramatu, jest już znacznie, znacznie gorzej.
-
Solidna, wzruszająca i budująca historia mniej znanego wycinka przeszłej rzeczywistości, do której chce się wracać.
-
Kontynuację opowieści o działaniach Bhugula oceniam jako przyzwoitą. Ewidentnie nie jest to dzieło przełomowe dla historii kinowej grozy, ale może pochwalić się kilkoma ciekawymi rozwiązaniami konstrukcyjnymi i całkiem plastyczną brutalnością, która wyraźnie oddziałuje na psychikę odbiorcy.
-
Jedno jednak "Okrętowi strachu" trzeba policzyć na plus - jako film do obejrzenia w gronie znajomych i z napojami wyskokowymi w garści sprawdza się bezbłędnie.