-
Obraz bawi w niewymuszony sposób, dając nadzieję, że da się jeszcze w Polsce opowiadać historie inaczej. Zdumiewające wyczyny Najmrodzkiego, okraszone nutką fantazji twórców i podane w postmodernistycznym wydaniu bez wątpienia ubawią widzów, niezależnie czy w filmie odnajdą oni własne wspomnienia, czy będzie to dla nich zaledwie sprawnie nakręcona komedia.
-
To film, który rozgrywa się w sielskich pejzażach i niedopowiedzeniach ukrytych w kamiennej twarzy bohatera. Dla każdego z nas będzie on więc prawdopodobnie czymś innym, wydobywając na wierzch nasze prywatne doświadczenia i dotykając w odmienny sposób.
-
Mimo że My dwie jest, według mnie, dziełem nieco szkolnym, posługuje się prostymi schematami i stawia duży nacisk na wywołanie wzruszenia w widzu, to jednak ma zdolność docierania do szerokiego grona odbiorców i to jego duży atut. To typ dość bezpiecznego kina, może wręcz nieco familijnego, które nikogo nie urazi, a może otworzyć oczy.
-
Każda cząstka ciała tancerzy wykrzykuje nam swą miłość. Na soundtrack towarzyszący bohaterom Yakin wybrał utwory izraelskiego piosenkarza o androgynicznej manierze, Asafa Avidana. Zdaje się więc, że reżyserowi w końcu udało się stworzyć prawdziwie szczere dzieło, które w niekonwencjonalny, godny swoich czasów sposób opowiada niezwykle uniwersalną i piękną historię miłosną.
-
Craig wyreżyserował go na podstawie własnego scenariusza, ubrał w estetyczne kadry pełne intensywnych barw, ściągnął świetny duet Hawkins-Thewlis, aż w końcu z wyczuciem potraktował temat schizofrenii. Mimo tego film ten nie trafił u nas do szerszej dystrybucji i przyznam szczerze, że sama czuję, że czegoś mu brak. Stąd też, choć Sally Hawkins zagrała swą postać bardzo dobrze, nie wydaje mi się, by rola ta zapisała się w zbiorowej świadomości widzów.
-
Mimo że wcześniejsze poczynania Serry cenię bardziej, nie zawiodłam się. Swoimi ostatnimi obrazami poprzeczkę postawił on sobie wysoko, a niewielu jest w kinie twórców, którzy w tak zgrabny sposób potrafią przenosić na ekran obrazy znane z historii malarstwa.
-
Do moich ulubionych momentów w filmie należy scena ze wspomnianej rozmowy ojca Loli z pracownicą klubu go-go. Mężczyzna kończy swój wywód na temat rodzicielstwa pełnym frustracji stwierdzeniem, że przecież miał syna, nie córkę, jego rozmówczyni rozsadza jednak ten nieporadny argument krótkim: "Masz coś przeciwko kobietom?". W tym zdaniu zawiera się cała siła filmu.
-
Estetyzujące kadry i elektroniczna muzyka Simona Waskowa dają pozór, że do czynienia mamy z zapomnianym klasykiem sprzed kilkudziesięciu lat. Film robi większe wrażenie, gdy zdamy sobie sprawę, że nakręcony został praktycznie bez żadnego budżetu, przy wykorzystaniu szkolnego sprzętu, jako studencki projekt w szkole artystycznej, raczej bez aspiracji dystrybucyjnych. Tym bardziej warto więc przymknąć oko na ewentualne zgrzyty.
-
Oferuje ucztę dla zmysłów. Niezależnie od snutych tu analiz, największym zyskiem z projekcji jest wydobycie emocji, o których istnieniu mogliśmy zapomnieć w codziennym pędzie.
-
O ile nie przekonał mnie sposób kreślenia wydarzeń, to w końcu ich uczestnicy zyskali moją sympatię. Nie kryję jednak, że liczyłam na więcej.
-
Nie jest więc tytułem, który przypadnie do gustu każdemu. Brak tu wartkiej akcji czy "ostatniego ocalałego" ratującego gatunek ludzki, jak przystało na schematy kina gatunkowego. Twórcy postawili na opowieść o bierności w obliczu zagrożenia, prowadzoną przy pomocy powolnej narracji i arthouse'owej stylistyki.
-
Można zatem uznać, że W lesie dziś nie zaśnie nikt, to w końcu slasher, na jaki zasługiwaliśmy, który broni się zarówno jako przedstawiciel podgatunku, jak i autonomiczne dzieło.
-
Jak widać miłość i seksualność są dla twórców niesłabnąco interesujące. Mimo pewnych problemów w odbiorze ich najnowsze dzieło to wciąż bardzo ciekawe, intymne kino z nutkami oniryzmu, które stara się znaleźć swój własny sposób na mówienie o szacunku i akceptacji. Na pewno warto zapamiętać te nazwiska na przyszłość, wierzę bowiem, że twórcy trzymają w zanadrzu jeszcze wiele ciekawych pomysłów.
-
Mimo nieco ambiwalentnych odczuć towarzyszących mi podczas seansu film Marielle Heller to wciąż jedna z ciekawszych biografii, jakie miałam okazję zobaczyć.
-
To dla mnie dzieło idealnie zbalansowane, pełne wzruszeń, ale i dodające otuchy. Na półtorej godziny zyskałam nową rodzinę, która pokazała mi inny punkt widzenia. Ale film ten jest też bardzo dobrze zrealizowaną produkcją - obfitującą zarówno w piękne kadry i ścieżkę dźwiękową, jak i świetne aktorstwo.
-
Gyeltshen tworzy dzieło wyjątkowo wywrotowe, które w bardzo dosłowny sposób sprzeciwia się patriarchalnym bhutańskim postawom.
-
Pójdźmy śladem bohaterki i zatopmy się w psychodelicznym obrazie Begosa, dajmy ponieść jego wrażeniowości. Reżyser, ograniczając fabułę do minimum, dał nam świetny pretekst do wyłączenia standardowego odbioru filmowego.
-
Nie mam żadnych poważniejszych zastrzeżeń do filmu Stevensa. Czy fabule uda się nas ponieść, zależy przede wszystkim od naszych własnych upodobań. Nie jest ona zbyt zaskakująca, to wszystko gdzieś już było, ale też brak tu niedoróbek.
-
Skorzystajcie z tej okazji, bo nie wiadomo, kiedy w polskim kinie pojawi się coś równie dobrego i szczerego.
-
Jest filmem zrealizowanym przeciętnie, widać, że twórcy podążyli po linii najmniejszego oporu i po prostu odhaczyli projekt, który został im zlecony. Nie ma tu mowy o pasji do swojego zawodu, zamiłowaniu do tematyki czy chęciach, by pod płaszczykiem tajemniczej opowiastki przekazać coś więcej. Mimo to na tle Netfliksowych produkcji fabularnych nie plasuje się najniżej.
-
Nie chcę się tu wdawać w szczegóły, recenzja to bowiem nie miejsce na zdradzanie zbyt wielu szczegółów fabularnych, ale wykorzystywany przez Majewskiego sposób portretowania postaci i oznaczanie ich łatkami "dobry" czy "zły", jest zwyczajnie niebezpieczny i dziś nie powinno być na niego w ogóle miejsca, nie mówiąc o zapraszaniu na Festiwal.
-
Solidny, dobrze ukazujący swoją epokę, zmyślnie malujący obrazy dźwiękami, ale jednak nie porywający.
-
Niezależnie od wyznawanych poglądów, ten film jest nam po prostu potrzebny. Bo chyba wszyscy już widzimy, że rozdzielanie kraju na sorty i klasy się nie sprawdza.