Marcin Zembrzuski
Krytyk-
Charakteryzujący się luźną konstrukcją scenariusz, choć ciekawy, dopracowany dramaturgicznie i nieprzewidywalny, jest w gruncie rzeczy pretekstem do jednego wielkiego popisu rzemiosła twórców. A ten jest imponujący.
-
Piękny miks rzeczywistości i fantazji. Najspokojniejszy, najwolniejszy i najprzyjemniejszy film w dorobku Tarantino, który wyrzucił samozachwyt do śmietnika, aby napisać pierwsze w swojej karierze naprawdę naturalnie brzmiące dialogi oraz postaci, które nie są po prostu cool, lecz zdają się żyć własnym życiem.
-
Szczerze, byłem zahipnotyzowany. Jeden z filmów roku.
-
Trzecie dzieło pana Zahlera to być może najwolniejszy film akcji w historii. I jest to komplement. Film jest tak wolny, że po pierwszej godzinie seansu można się zastanawiać, jakim cudem komuś mogło przyjść do głowy, aby szufladkować go jako kino akcji.
-
Pulpowa przesada z drugiej części, automatycznie czyniąca ją ciekawszą i lepszą od jedynki, została tu podkręcona na maksa. Z jednej strony przyniosło to trochę naprawdę kreatywnych scen akcji oraz pięknie czarny, a czasem już wręcz absurdalny, humor. Z drugiej zaś nawał mordobić sprawia, że film niemal zamienia się w grę komputerową.
-
Z fabułą filmu świetnie współgra nie tyle scenografia, co niszczące ją tajfuny. Obecne w części scen intensywny deszcz i porywisty wiatr czynią przecież sfilmowane środowisko bardzo wrogim, jak gdyby w Japonii nawet sama natura była przeciwko popadającemu w coraz większe tarapaty bohaterowi.
-
Mimo nieszczególnie dużej liczby dialogów tym razem nie ma już mowy o minimalizmie, a mimo pewnej - w niektórych miejscach sporej - dozy absurdu, po surrealistycznej atmosferze części pierwszej niemalże nie pozostało już śladu. Innymi słowy, twórcy zrezygnowali z tego, co ich poprzednie dzieło najbardziej wyróżniało z tłumu.
-
Nieważna dramaturgia, ważne że absolutnie nic nie jest w stanie przeszkodzić Fredowi i Tony'emu w beztroskim masakrowaniu kolejnych przeciwników. W czym tkwi największy żart filmu.
-
Co prawda, ciężko stwierdzić, czy wszystkie ze wspomnianych rozwiązań były celowe, gdyż obok fragmentów bardzo stylowych i sprawnych rzemieślniczo znajdują się te ewidentnie nieudane. Ostatecznie film sprawia wrażenie nie tyle spaghetti westernu, co może raczej snu o spaghetti westernie.
-
Niepozorność filmu jest efektem naszpikowania prostej opowieści licznymi niuansami.
-
Mimo swojego nowatorstwa i prawdziwie mistrzowskiego poziomu The Taste of Violence nie odniosło sukcesu.
-
Podobno geniuszem się nie jest, lecz bywa. Jeśli tak, niewątpliwie był nim Tobe Hooper, kiedy robił Teksańską masakrę piłą mechaniczną.
-
Dziś jest jednym z najlepszych dowodów na to, że naprawdę warto grzebać w filmowej obskurze.
-
Mamy do czynienia z niezwykłą mieszanką gatunkową potraktowaną zarazem tak przewrotnie i symbolicznie, że ostatecznie najbardziej pasującą do szufladki: "Zbyt artystyczne dla fanów kina gatunków i zbyt gatunkowe dla fanów kina artystycznego".
-
Choć materiał byłby ku temu wdzięczny, a scen przemocy nie brakuje, Specjaliście daleko do najszybciej rozwijających się obrazów Corbucciego.
-
Szkoda tylko, że tak interesujące dzieło Lizzaniego bywa psute przez niedopracowaną dramaturgię czy nazbyt różnorodną stylistycznie muzykę Riza Ortolaniego, aczkolwiek mankamenty nie zmieniają tego, iż jest to rzecz jedyna w swoim rodzaju.
-
Przykład filmu, któremu niski budżet ewidentnie szkodzi, tyle że ma on zarazem coś, czego wielu lepiej wyprodukowanym tytułom tak bardzo brakuje - serce i oryginalność.
-
Sam reżyser przy każdej możliwej okazji podkreśla, że spośród wszystkich swoich filmów, to właśnie będący głęboko humanistycznym manifestem wolności i tolerancji Keoma cały czas najbliższy jest jego sercu. Niedziwne - włożył weń całą swoją miłość do gatunku, co przyniosło ostatni sukces kasowy w historii włoskiego Dzikiego Zachodu.
-
Cały ten surrealistyczno-satyryczny arthouse z bohaterami-półmózgami okazuje się być zasłoną dymną, bo opowieść o plastiku i próżności zjeżdża w stronę cudownie taniej, bezczelnej, prowokacyjnej pulpy, z której dumnych byłoby wielu twórców dawnego włoskiego kina gatunków czy amerykańskiej eksploatacji.
-
Kontrastowość czyni utwór nieprzewidywalnym, lecz jednocześnie wprawiać może w konsternację, zwłaszcza że aktorzy w kilku miejscach wypadają tak, jakby nie rozumieli ironii tkwiącej w wypowiadanych przez nich kwestiach.
-
Być może jednak największym wyróżnikiem Garści dynamitu jest sentymentalna, ale też zaskakująco lekka i sympatyczna muzyka Ennio Morricone, nierzadko kontrastująca z okrutnymi wydarzeniami, jakie przychodzi nam oglądać.
-
Dla współczesnego widza Lorna jawić się może jako śnieżka, w której tkwi ukryty kamień. Natomiast w kontekście późniejszych dokonań reżysera jest to śnieżka początkująca lawinę, dzięki której Meyer miał się stać jedynym twórcą exploitation, do którego drzwi zapukało samo Hollywood.
-
Pulpa śmieciowa, ale, wierzcie lub nie, całkowicie świadoma swojej nonsensowności.
-
Mimo że Beatrice Cenci to stuprocentowy dramat historyczny - powstały na prawie 10 lat zanim Fulci zaczął kręcić kino grozy, za sprawą którego doczekał się miana "mistrza makabry" - prezentuje się dużo straszniej od wielu horrorów.
-
To nie tylko pozycja dzika. To przede wszystkim prowokacyjna zgrywa. Tak jak Harumi długo ukrywa swoją prawdziwą naturę, tak reżyser ukrywa prawdziwy charakter filmu.
-
Niestety mimo to filmu doskonałym nazwać nie można. Jednakże przy wywróceniu klasycznych reguł scenariopisarstwa do góry nogami cechuje się on poziomem wysokim do tego stopnia, że wielkim smutkiem napawa informacja o porzuceniu przez Zombie świata "opowieści z dreszczykiem".
-
Jeden z tych filmów, które wcale nie kończą się wraz z finalnymi napisami, w czym zasługa nie tylko otwartego zakończenia, ale i postmodernistycznego charakteru opowieści.
-
Prawdziwie osobliwy. Podczas seansu czułem się tak, jakbym ledwie żywy znajdował się w szpitalu, podłączony do kroplówki, w której zamiast rozmaitych składników odżywczych czy roztworu soli znajdowała się kawa.
-
W ledwie dwuodcinkowym "Dziecku Rosemary" zaskakująco wiele jest rozwiązań, które nie mają porządnego uzasadnienia i/lub istotnych następstw, począwszy od samego przeniesienia akcji z Nowego Jorku do Paryża, które pod obietnicą uwypuklenia izolacji bohaterki skrywa najwyżej reklamę stolicy Francji. Reklamę, warto dodać, ładną formalnie, ale pustą i do niczego nikomu niepotrzebną, w swoich najlepszych fragmentach prezentującą się najwyżej nijako.