
-
Choć nigdy nie osiąga zawrotnego tempa, zawarty w dziewięciu odcinkach serial HBO ma więc wszystko, by odpowiednio cierpliwego widza wynagrodzić uczciwie zapracowanym finałem. Nawet jeżeli jego wydźwięk nie jest aż tak mocny jak w pierwowzorze, nie zmienia to faktu, że "The Last of Us" jest po dziełem przemyślanym od A do Z, dokładnie wiedzącym co chce opowiedzieć i konsekwentnie do tego celu zmierzającym.
-
Serialu studia Trigger nie sposób sprowadzić jednak do produkcji mającej jedynie towarzyszyć swemu starszemu, wirtualnemu krewniakowi. Wręcz przeciwnie - to pełnoprawny produkt oferujący kilka godzin samodzielnej, satysfakcjonującej opowieści.
-
Mam nadzieję, że twórcy nie zapomną, że "Stranger Things" to przecież niekoniecznie orgia zniszczenia i bombastyczne CGI rodem z "Avengers", a tak naprawdę rzeczy małe, jak relacje między bohaterami, czy nostalgiczne mrugnięcia okiem do ejtisowych dzieciaków. Jeśli tego nie zabraknie, możemy na zamknięcie historii Hawkins już na tym etapie czekać z wypiekami na policzkach.
-
Stoi twardo na własnych nogach, stanowiąc nie tylko udane przedłużenie nostalgicznej wyprawy do świata sprzed niemal czterech dekad, ale i satysfakcjonującą historię samą w sobie.
-
Trudno napisać, by trzecia część "Miłości, śmierci i robotów" zwłaszcza fabularnie, eksplorowała wcześniej nieodwiedzane przez twórców science fiction regiony. W większości bezpieczne, dobrze znane miłośnikom gatunku historie, to jednak nadal pokaz technologicznych fajerwerków dla geeków, który potrafi zapewnić dwie godziny zróżnicowanej rozrywki. To wystarczająco, by ocenić go pozytywnie - z zastrzeżeniem, że następnym razem, chciałoby się mimo wszystko nieco więcej.
-
Tym samym "Skandal w brytyjskim stylu" okazuje się produkcją udanie realizującą swoje założenia. Mimo że doświadczeniem przełomowym nazwać go nie sposób, miniserial HBO wpisuje się w edukacyjną rolę rozrywki która poruszając ważkie tematy może uczulić na problemy z którymi warto podjąć wspólną walkę.
-
Wychodzi z tarczą w zasadzie we wszystkich aspektach jakie zwykliśmy brać pod uwagę przy ocenianiu serialu jako "wybitny".
-
Trzecia seria spotkań z Creepem okazuje się już nie tylko rozrywką dla wybranych, ale po prostu przyjemną drugoligową produkcją w duchu tak pierwowzoru jak i pamiętnych "Opowieści z krypty". A zatem rzeczy bezproblemowo wpasowującej się w główny nurt.
-
Ci którzy do odświeżonego klasyka pod nadzorem Grega Nicotero zdążyli się już przekonać, mogą w "Shapeshifters Anonymous" zagłębić się bez wahania, cała reszta jednak wiele dla siebie tu nie znajdzie. Ot, uroki wyspecjalizowanego w określonym podgatunku kina.
-
To zatem serial mający niezbite argumenty ku temu, by stać się jednym z największych telewizyjnych cichych hitów 2021 roku. Jeśli tylko nie boicie się sdprawdzenia w ekstremalnie trudnych warunkach, zaokrętujcie się na "Ochotnika". Jeszcze długo po rejsie będziecie drżeli - nie tylko z zimna.
-
Nie tylko wygląda i brzmi dobrze, ale ma też porządnie napisaną historię z bohaterami których można polubić na tyle, by przejąć się ich losem. A przy okazji, nieco podwyższyć sobie poziom adrenaliny we krwi. Innymi słowy, rozrywka w sam raz na nadchodzące Halloween.
-
Nie tylko znakomity pod względem technicznym, atrakcyjny jeśli mówilibyśmy o tempie i jakości scenariusza, ale i mający coś do powiedzenia - ot południowokoreański przepis na to, by na jakiś czas zawładnąć światową popkulturą.
-
"Nocna msza" Mike'owi Flanaganowi się udała. Nawet jeśli spoglądając na całość z lotu ptaka można zauważyć tu na tyle dużo mniej lub bardziej oczywistych nawiązań do twórczości Stephena Kinga, że zaczynamy się zastanawiać nad tym czy rzeczywiście możemy mówić wciąż o wspomnianym kilka akapitów wyżej autorskim pomyśle, takie historie też trzeba umieć kręcić. A Amerykanin zdecydowanie to potrafi.
-
Potrafi spełnić oczekiwania - zwłaszcza jeżeli mamy ochotę na rzecz która postanowi nieco pobawić się z nami w odkrywanie tego, co uszykowali na nas filmowcy.
-
Drugi sezon serialu Grega Nicotero okazuje się zatem ostatecznie dokładnie tym, czego miłośnicy pierwowzoru chcieliby się spodziewać - produkcją która nie zamierza na siłę zdobywać rzeszy nowych widzów, a w miejsce tego rozwija patent który wypracowała sobie w pierwowzorze. I nawet jeśli znaczy to, że "Creepshow" raczej nie ma szans na stanie się głównonurtowym hitem, ilość bezpretensjonalnej zabawy jaką potrafi dostarczyć skutecznie jego fanom to wynagradza.
-
Z jednej strony bowiem mamy rzecz całkiem dynamiczną, na której ciężko się nudzić i w którą pomimo przytłaczającej ilości ekranowych nonsensów, dzięki udanym bohaterom można nawet poniekąd się zaangażować. Z drugiej jednak ładunek bzdur, fabularnych uproszczeń i rozwiązań które skutecznie rozbrajają serial z jakiejkolwiek dramaturgii jest tu na tyle duży, że zwyczajnie w wielu przypadkach wykraczający poza tolerowane wartości.
-
I jasne, ktoś mógłby powiedzieć, że wszystko to już było. Miałby również przy tym słuszność... ale z drugiej strony, to też najlepszy dowód na to, z jak udanym serialem mamy do czynienia - w końcu opowiedzieć nam coś co już znamy tak, by wywołać w nas syndrom "jeszcze jednego odcinka", to niekoniecznie łatwa sztuka.
-
Oglądając drugi sezon serialu Tima Millera, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że powstał on bardziej z potrzeby jak najszybszego spieniężenia popularnego pomysłu, niż rzeczywistej autorskiej pasji. Mniej odcinków, mniej odważnych, autorskich idei i innowacji.
-
Chciałoby się przy tym napisać, że "Połączenie oczekujące" to coś całkowicie w świecie seriali świeżego, nie sposób jednak pominąć tego, że produkcja Apple TV+ jest bezpośrednio inspirowana francuskim show o tym samym tytule.
-
Gdyby więc nie dość koślawa droga jaką do finału "Archiwum 81" decyduje się obrać, moglibyśmy niewątpliwie mówić o serialu niema pozbawionym zasadniczych wad. Przy obecnym stanie rzeczy nadal jest to produkcja którą polecić można właściwie każdemu fanowi ekranowej grozy - z zastrzeżeniem jednak wyraźnie spuszczającej z tonu końcówki. Mogło być idealnie zatem, a jest po prostu dobrze.
-
Mamy więc do czynienia z serialem ocierającym się o wybitność. Troszkę co prawda do niej niekiedy brakuje ze względu na wspomniane oczywistości, ale już realizacja to bez wątpienia odpowiednio doinwestowana światowa czołówka.
-
Serial kompletny, w zasadzie pozbawiony słabych punktów - i zdecydowanie jeden z najlepszych jakie znajdują się w ofercie Netflixa w ogóle. Siedem odcinków w moim wypadku wystarczyło na jeden dzień i jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego binge watching zdobył tak wielką popularność, ta historia wam na to odpowie.
-
Daje się lubić przede wszystkim dzięki nieoczekiwanemu rozmachowi, bardziej niż fabule która sprawi że będziemy ściskać kciuki za poznanych bohaterów. Mimo wszystko, to jednak interesujący skrawek historii na tyle, by owe niedogodności przełknąć i zafundować sobie weekendowy seans - sześć niedługich odcinków nadaje się do tego w sam raz.
-
Mimo sporych nadziei jednak zawód. Niekoniecznie skazany na całkowite potępienie, ale z pewnością nie oferujący powiewu świeżości jak jego poprzednik. Obejrzeć więc można... tyle że na zbliżające się Halloween znajdziemy niejedną bardziej pasjonującą propozycję.
-
Jest więc serialem dobrym. Trudno określić go mianem piewcy prawd objawionych, czy dzieła które odmieni nasz światopogląd, ale z wykorzystywanych w fantastyce naukowej po wielokroć elementów tworzy koherentną całość, która potrafi się obronić intrygującą wizją.
-
Choć nadal można zżymać się, że ze świecą szukać w "Warrior Nun" poważniejszych uniesień, ale oczywistym wydaje się, że nie taka jego rola. W tej za to do której serial Netflixa został przysposobiony - bezpretensjonalnej, ale nie-tak-całkiem-głupiej rozrywce - sprawdza się za to zupełnie dobrze.
-
-
Całość miniserialu kwalifikuje się raczej jako rozrywka klasy B. Szybka, łatwa, dość przyjemna pod kątem realizacji , ale ostatecznie nie wywołująca też wypieków na twarzy, ani tym bardziej jakichkolwiek refleksji. Ot, do kotleta.
-
W nowoczesnym kinie gangsterskim od jakiegoś czasu mamy posuchę, a serial Garetha Evansa niezwykle efektownie tę lukę wypełnia - nawet jeśli niektóre rzeczy trzeba brać w nim na wiarę, a nad kontynuacją scenarzyści będą musieli wylać kilka kropel potu więcej niż zwykle.
-
Oglądanie tego serialu przypomina więc przegląd albumu z rodzinnymi zdjęciami z lat młodości - i to głównie od tego jak wiele wspomnień zdołacie przywołać przy pomocy statycznych obrazów, zależy ile emocji wywoła w was ostatecznie spotkanie z "Creepshow".
-
Niekoniecznie fantastyka sensu stricte, ale ilość metafizyki skutecznie to nadrabia. Podobnie jak niejednoznaczna, pełna otwartych pytań historia.