Lata 50. i 60. Londyńscy gangsterzy-bliźniacy, Ronald oraz Reginald Kray, terroryzują miasto.
- Aktorzy: Tom Hardy, Emily Browning, David Thewlis, Christopher Eccleston, Chazz Palminteri i 15 więcej
- Reżyser: Brian Helgeland
- Scenarzysta: Brian Helgeland
- Premiera kinowa: 9 października 2015
- Premiera światowa: 3 września 2015
- Dodany: 28 grudnia 2017
-
Żeby opowiadać o gangsterach nie trzeba wrzucać co chwila sceny strzelaniny, krwawego mordobicia a prowadzić narrację tak, aby okrucieństwo pojawiało się na kilka chwil, porażało swoim ogromem a potem świat wracał do normy. I to w "Legend" udało się znakomicie.
-
Jeżeli chcecie obejrzeć "Legend" to tylko dla roli Toma Hardy'ego, bo w filmie nie ma pasjonującej opowieści w stylu od zera do bohatera, czy spektakularnych strzelanin w samym środku miasta. Helgeland przez ponad dwie godziny cały czas serwuje nam te same wątki.
-
Nie wnosi nic nowego do gatunku, ale jeśli potraktować tę historię jako pretekst do obserwowania aktorskich popisów Toma Hardy'ego, można się wyśmienicie bawić.
-
Pomimo swoich wielu zalet nie rozpoczął rewolucji. Współczesny pogląd na przestępczość zorganizowaną nadaje realizmu i ubarwia film. Niestety nie wyróżnia go znacząco spośród najnowszych tytułów.
-
To wielkie kłamstwo. Obiecano mi ciekawą historię, unurzaną w przemocy i bandyterce, skok wprost do basenu wymuszeń, morderstw i bijatyk, a na deser walki gangów. Dostałem przypowiastkę o problemach rodzinnych i niewielkiej grupie przestępczej, która z przypadku wyrosła, spokojnie działała i z głupoty upadła. Niestety, egzystencjalne rozterki londyńskich Sebów niespecjalnie ratują sytuację. Nuda panie, nuda.
-
Staroświeckie i mało odkrywcze, ale zyskujące z każdym kolejnym kadrem, hipnotyzujące aktorsko i, mimo całej masy klisz i banałów, finalnie produkt jak najbardziej satysfakcjonujący.
-
Gdyby nie rola Toma Hardy'ego, Legend prawdopodobnie byłby obrazem ledwie przeciętnym. To właśnie gra aktorska wynosi go szczebelek wyżej.
-
W "Legend" czuć niekiedy, w brutalnych scenach czy relacji między bohaterami, duch Scorsese'go. Jednak to prawdopodobnie stwierdzenie na wyrost. Dzieło Helgelanda ma nikłe szanse stać się tak znanym i ważnym filmem gangsterskim jakim są np. "Chłopcy z ferajny". Z pewnością obraz Helgelanda zostanie zapamiętany dzięki aktorskiemu popisowi Hardy'ego w dwóch rolach, lecz czy przetrwa jako ciekawa produkcja gatunkowa? Mam pewne obawy.
-
W Legend nie znajdziecie pościgów czy efektownych strzelanin, Brian Helgeland postawił na gangsterskie kino w stylu biograficznym. Po drodze popełnił wiele błędów, przez co daleko mu do tego, by stać się legendą, to jednak dzięki brawurze Toma Hardy'ego seans upływa całkiem przyjemnie.
-
Dla miłośników gangsterskich widowisk "Legend" może być zbyt humorystyczny, choć dla mnie ratuje go to od toporności. Wprawdzie film pozostawił po sobie pewien niedosyt uogólnienia wątków, co przyczyniło się do niewyczerpania w stu procentach potencjału historii, jednak nie wyklucza to tego, że jest to naprawdę dobre widowisko zapewniające bardzo przyjemnie spędzenie dwóch godzin.
-
To nie jest ekscytujący film, więc jeśli ktoś oczekuje spektakularnych przeżyć i wyrzucania z fotela, czy tam wgniatania - to nie ten adres. Na tym filmie można rozsiąść się wygodnie w fotelu i delektować się nim jak dobrym wytrawnym winem.
-
Zatrzymuje się w połowie drogi między stylowym freskiem o Londynie lat 60., gangsterskim mitem w stylu Martina Scorsese, a kryminalną zgrywą a la Guy Ritchie. Tom Hardy w podwójnej roli gangsterów bliźniaków cierpi na podobną przypadłość - w jednym wcieleniu tnie po oczach charyzmą jak brzytwa, w drugim irytuje niczym skrobanie kredą po tablicy.
-
Nie zostanie legendą kina gangsterskiego jak "Ojciec chrzestny" czy "Chłopcy z ferajny", ale takiego Toma Hardy'ego nie widziałem od dawna.
-
Gdy reżyser i scenarzysta Brian Helgeland zbyt mocno uderza w sentymentalny ton, film traci tempo i wydźwięk. Jego siła tkwi bowiem w braciach. Im więcej scen z Reggiem i Ronniem, tym bardziej uwidacznia się tragizm sytuacji.
-
Tym, co mocno razi w "Legend" jest narracja filmu, prowadzona z off-u przez dziewczynę, a później żonę Reginalda - Frances. Jest ona o tyle infantylna i naiwna, o ile kontrastuje z tematyką filmu, tj. życiem i porachunkami gangsterów.
-
Podwójna atrakcja dla fanów Toma Hardy'ego, zmarnowany potencjał dla reszty.
-
Ogromna w tym wszystkim zasługa Toma Hardy'ego, którego wprawdzie wspiera dobra reżyseria, świetna ścieżka dźwiękowa i ogólnie klimat Londynu lat 60., ale nie ma co zaprzeczać, że to on stanowi główny ozdobnik tego filmu.