-
Podobnie jak Xawery Żuławski, Michał Tylka nie spina tyłka - proponuje eskapistyczny seans dla całej rodziny, akcentujący wątki społeczne i polityczne. Jeśli polskie kino ma już się zabierać za te tematy, to chyba właśnie tak, bez pretensji, nudy i patosu. Na takich lekkich produkcjach wszyscy wyjdziemy lepiej niż na wtórnych, silących się na głębię i zachowawczych moralitetach zblazowanych fajnopolaków.
-
Pod koniec filmu strzelba wraca i jak to ma w zwyczaju od kilku dekad historii kina, kończąc na swój sposób konflikt międzypokoleniowy. W rozwiązaniu całej tej odpowiedzi Mohammad Rasoulof wydaje się parafrazować "don't hate the player, hate the game", wskazując palcami na skażoną od ścieku patriarchalnych prawideł teokratyczną figę, w której pełno mizoginii, egotyzmu, agresji.
-
Pomimo przyjętej konwencji autorzy filmu nie są do końca zainteresowani dramatyczną ambiwalencją i werdyktami. Swoje skłonności wyrażają jasno zarówno przez preferencję perspektywy matki, jak i tytułową deklarację. Ich kameralny debiut ilustruje przede wszystkim wytrwałość potrzebną do walki o bliskich oraz bezduszność instytucji, które potrafią upokarzać i wtórnie wiktymizować ofiary, o których dobrostan rzekomo zabiegają.
-
Ale gdy padają ostatnie strzały, a historia zamyka się w ramie, zostaje pytanie, czy to naprawdę było pole bitwy, czy tylko kolejny przystanek na niekończącej się drodze do następnej fikcyjnej rewolucji? Może nie był to początek pięknej przyjaźni, a mimo wszystko obiecująca zapowiedź dalszej podróży. Być może Surya jeszcze nakręci swoją własną Casablankę?
-
Kontinental '25 to produkcja nierówna. Chwilami zachwyca, jak w poświęconym błądzącemu po mieście bezdomnemu prologu czy gdy tworzy rolling joke ze szczegółowego tłumaczenia, w jaki sposób ktoś mógł się powiesić na kaloryferze. W innych momentach jednak głównie frustruje, czy to chybiają z dowcipami, czy w całym nieudanym wątku romansu protagonistki z byłym studentem, lub po prostu nudzi, jak podczas ciągnącej się rozmowy z popem.
-
Przyznanie Złotego Niedźwiedzia Snom o miłości może dziwić, zważywszy na ostentacyjną wręcz apolityczność tego utworu. Poza jednym komentarzem dotyczącym demografii różnych dzielnic Oslo, zewnętrzne konflikty zdają się zwyczajnie nie istnieć. Z drugiej strony, nie wiem, gdzie lepiej szukać wzorców kulturowych dotyczących tak uniwersalnych doświadczeń, jak pierwsze zauroczenie.
-
Wszystko to według sprawdzonego schematu, choć tym razem nieco bardziej w cieniu współczesnych dyskusji o zagrożeniach związanych ze sztuczną inteligencją i cyberbezpieczeństwem. W końcu chodzi przecież o to, by nowoczesne technologie nie odebrały nam tego, co najcenniejsze - wspólnej chwili przy starym, dobrym czajniczku herbaty czy odcisku palca animatora na plastelinowym bohaterze.
-
Pulsująca erotyzmem Jessica Chastain mówiąca linijki żywcem wyjęte z porno oraz kilka bardzo dobrych sekwencji baletowych w przypadku pokazywanego w berlińskim konkursie głównym filmu stanowią małą rekompensatę za jego polityczną wymowę czy strukturę narracyjną rom-comu Netflixa z ciągłymi nieporozumieniami prowadzącymi do kilkunastu minut szukania nieodzownego pogodzenia się.
-
Susan Sontag, odwołując się do aktów ludobójstwa i ataków terrorystycznych, pisała o ludzkiej potrzebie fetyszyzowania tragedii, która bazuje nie na faktach, lecz wywołujących skrajne emocje narracjach. Dwie dekady temu przytaczany wyżej Steven Spielberg w swoim thrillerze szpiegowskim o monachijskiej tragedii osadził jakikolwiek kontekst historyczno-polityczny konfliktu.
-
Śnieżnobiały mundur El Excelentissimo również splamiły krwawe ślady jego zbrodni, lecz pralka propagandy przez 34 lata mamiła Paragwajczyków, że nigdy ich tam nie było. Na szczęście dzięki opracowaniom historyków, ale i takim dokumentom jak Bajo las banderas, el sol, paragwajski wybielacz przestaje działać.
-
Tym bardziej cieszy fakt, że Mascaro powróci na nasze ekrany z uroczą pochwałą eksperymentowania w podeszłym wieku. Tytułowy ekstrakt o magicznych właściwościach powinien przysługiwać nie tylko najmłodszym. A zatem ćpajmy życie niezależnie od ilości lat na karku - zdaje się apelować twórca. Innymi słowy, gdy przyjdą wybory, nie zabieraj babci dowodu, zarzuć jej temat.
-
Skrzyżowanie podąża śladem wydeptanym przez chociażby Ciszę nocną Bartosza M. Kowalskiego. Debiutantka, podobnie jak najpłodniejszy z polskich twórców gatunkowych, temat starości traktuje jako pretekst do opowieści o czymś znacznie bardziej uniwersalnym, poczuciu samotności pośród innych ludzi.
-
Każdy detektyw potrzebuje notesu - jak słusznie podkreśla policjant w Hot Fuzz Edgara Wrighta. Śledczy z Kadeta zapisuje wszystko, co widzi, dokumentuje zdarzenia na telefonie i nagrywa je kamerą, by nie przeoczyć żadnego szczegółu. Kazachski reżyser konsekwentnie wykorzystuje również inny sposób rejestracji rzeczywistości - rysunki.
-
Debiuty debiutami, ale scenariuszowa czy inscenizacyjna amatorszczyzna - nie mylić z niskim budżetem - wybranych obrazów prowokowała cierpliwość zmęczonego widza. Nie twierdzę, że festiwal ma przestać się identyfikować z pomysłem konkursu dla nowicjuszy, skądinąd leniwym, ale mógłby ich wyłaniać z mroku w podobnie autorefleksyjnym tonie, jaki towarzyszył bohaterom jednego z ciekawszych wpisów do katalogu tegorocznej edycji.
-
Umieszczenie w filmie historii postaci wypróżniającej się na zjeździe rodzinnym do kuwety uznałbym za prześmiewcze, gdyby nie to, że w proponowanej wizji świata, akt ten nie wydaje się aż tak ekstremalny. Jedno, za co muszę pochwalić Pochlatko, to odważne postawienie lustra przed tymi, którzy w absurdach rzeczywistości czują się komfortowo, a szaleństwem nazywają każdą próbę ich zakwestionowania.
-
To my mamy moc sprawczą wyrwania innych z otchłani zapomnienia, zazwyczaj brak nam jednak ochoty. Elizabeth odejdzie w ostatniej sceny z ekspartnerem Harta Rodgersem, my z nostalgią wspominać będziemy Dźwięki muzyki, a nie A Connecticut Yankee, a po wyjściu z sali zachwycać kolejnymi filmami. Blue Moon zatrze się w naszej pamięci, tak jak my zostaniemy statystami na wysypisku wspomnieć. Wszyscy - prędzej czy później.
-
Dziewictwo to dziwny temat. Tabu-srabu, fakt, ale stanowi też ono kwestię na tyle niejednoznaczną, zawiłą, personalną i intymną, że niewielu potrafi ująć je bez egzaltacji czy nostalgizowania. Proste pojmowanie zdarzeń, dzielenie życia na przedseksie i poseksie, a nade wszystko sakralizacja aktu penetracji wydają mi się fabularnie nudne.
-
To hołd dla kina, europejskiej kultury i naszych wampirzych mitów. Film świetny, obraz-ideał, który będzie umilał mi wiele wieczorów, bo na pewno wrócę do tego filmu, by dojrzeć jeszcze więcej detali świadczących o kulturoznawczej pracy ekipy, a myślami nie raz powrócę do jednego z wielu jego przesłań. Fabularnie jednak dzieło Eggersa nie wywołuje głębszych uczuć
-
Niespieszność opowieści oraz eliptyczne powracanie wciąż w te same lokacje i sytuacje nadają francuskiej produkcji medytacyjną atmosferę. Jak baśń, ta zapętlona mantra o kruchym złu i bezsilnym dobru daje się jednak bardzo łatwo odrzucić, symbolika jest nienachalna, a widz pozostawiony samemu sobie z lekturą. Warto jednak dać się porwać zaproponowanej tu postmodernistycznej zabawie w tempie grave, zostać zahipnotyzowanym przez uwodzicielskiego demona śmierci.
-
Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat sprawia wrażenie, jakby nikomu w Marvelu już się nie chciało, a szkoda, bo zanosiło się na coś, co będzie w stanie zerwać z ujednolicającym wszystko, na co zostanie nałożony filtr Kevina Feigego. Kiedy ratowanie świata zaczyna przypominać pracę na taśmie w fabryce, a pomysły na fabułę nie wykraczają daleko poza recykling już wykorzystanych i sentymentalne nawiązania do przeszłości, najwyższa pora na rewolucję.
-
Tegoroczna koprodukcja Argentyny, Hiszpanii i Urugwaju wpisuje się w ten trend, ale nie powiela estetyki serwowanej w wymienionych wyżej tytułach. W El Mensaje pobrzmiewa nieco echo filmów Laury Citarelli czy Rodriga Moreno, ale też, nie przesadzając, wieloletniej latynoamerykańskiej tradycji do opowiadania o prowincji w kluczu realizmu magicznego. Film Funda nie jest żadnym arcydziełem, ale stanowi miłe urozmaicenie utartych konwencji.
-
Choć film stawia ważne pytania, jego analiza opiera się na dość prostym przekazie, co nie wychodzi mu na korzyść. W Witaj, kino Makhmalbafa, który również dokumentował casting, największą siłą była autentyczność - setki ludzi pragnących współpracy z reżyserem i marzących o wejściu do świata kina. W obu tych obrazach młode dziewczyny szukają ucieczki od swojej rzeczywistości.
-
Z bujnego lasu postmoderny hołdującej kinu, którego już nie ma, Cattet i Forzani wyłaniają się na białym koniu. Nie ograniczają się do pustych nawiązań do niezapomnianych klasyków, splatając film z refleksji ogarniających nostalgią nie tylko co do samego srebrnego ekranu czy kolorowych książek, ale przede wszystkim co do ludzkiej tożsamości.
-
To też w pewnym sensie film o przekazach - fizycznych i niematerialnych, o tym, co i komu po sobie zostawiamy każdego dnia. Film o ulotności i powtarzalności zarazem. Film o tym, że różnica między lokalnym a globalnym się zatarła. Nie pierwszy i nie ostatni pewnie, ale na pewno jeden z lepszych w tym gatunku.
-
Pierwsza anglojęzyczna premiera berlińskiego konkursu głównego przywodzi na myśl jedno słowo - rozczarowanie. Wypełniona świetnymi pomysłami i słusznie doceniona powieść została tu zaszlachtowana przez brak doświadczenia i warsztatu reżyserskiej debiutantki oraz katastrofalnie skonstruowany scenariusz. Na nic zdają się aktorskie popisy Mackey czy Shaw albo udanie czerpiące z wielkiej Hélène Louvart zdjęcia Christophera Blauvelta, gdy szyny były złe, a podwozie też było złe.
-
Zupełnie nie wiem, czy, czemu i kto kogo tu wykorzystuje - czy dominy Paula, czy Paul sam siebie, czy Côté ich wszystkich, czy nikt nikogo. Ale też niezbyt mnie to obchodzi. Cały ten film obarczony jest ryzykiem bycia odebranym inaczej, niż to było zamierzone, czego przykładem może być pierwsza tak entuzjastyczna reakcja publiczności na seansie filmu Kanadyjczyka.
-
Uroda filmu Słowaczki zostanie ze mną na długo, tak jak i scena, która najpiękniej podsumowuje, czym jest nostalgia za własną ojczyzną. Hoffmanowie zaglądają do baru mlecznego, a Perla niczym dziecko w sklepie z zabawkami zamawia całą niemal kartę, konfundując przy okazji zmizerniałych bywalców przybytku.
-
Tak zresztą należy czytać cały wydźwięk Mickey 17: to liberalna fantazja przynależąca do ery Baracka Obamy, opowieść o sile i słuszności demokratycznych instytucji, które zawsze ostatecznie triumfują i zaprowadzają porządek i wszechobecną szczęśliwość, a wszelkie patologie wynikają li i jedynie ze złej woli jednostek.
-
Od wprowadzenia w domowe ognisko ekranowej neurozy, przez odrealnione fikołki, aż po tropikalny finał trzecie dzieło Sandro Aguilara prezentuje widzom niebanalną, wysmakowaną stylistycznie komedię małżeńską. Pozostaje mieć nadzieję, że znajdzie się w programach polskich festiwali.
-
Sam noblista miał czuwać nad powstawaniem scenariusza, nanosić poprawki, a nawet odgrywać niektóre ze scen przed reżyserem. Choć film jest pełen uproszczeń i dramaturgicznych skrótów charakterystycznych dla hollywoodzkiego kina popularnego, udaje się twórcy Spaceru po linie wskrzesić tajemniczą aurę Boba Dylana i uczynić go dla nas choć odrobinę mniej nieznanym.
-
Produkowanie przesądów dla osobistych celów i eksploatacja tradycyjnie ustalonych kodów komunikacji są również tematami pozornie osobnego prologu. Narrator opowiada w nim o kobiecie, która dopuściła się manipulacji wierzeniami lokalnych głupców, aby powstrzymać kochanka przed wyjazdem z wioski. W tej dynamice kryje się sedno historiograficznej strategii Salaticia.
-
Stworzona z bezformia niewiekiego wycinku materialnego świata fantazja okala kurczące się wyspy umysłowej jasności. "Realność" jest otoczona pasmem "nierealności". Obiekty Castronovo muszą stale być o krok przed ich deszyfratorem. Budują ramy czasowe dla śledztwa detektywistycznego, służąc także jako podstawa autorefleksyjnego namysłu nad autentycznością i sztucznością.
-
Gdy pokolenie młodych u Skolimowskiego, sportretowane w trylogii o Andrzeju Leszczycu, zmęczyło się szukaniem swojego miejsca w świecie, oddało się konsumpcjonizmowi, wsiadając do aut i odjeżdżając poza horyzont. Dwie dekady później zdenerwowani rzeczywistością rówieśnicy z Ameryki desperacko chwycili za działa, szukając ukojenia i zmian w rozlewie krwi przekornie myśląc, że ich czyny coś znaczą.
-
Chociaż filipińscy kiniarze nie mogą obiecywać sobie zbyt wiele po rozpowszechnianiu An Errand, a kolejki przed ich kasami z pewnością nie dorównają okazałością tłumom wątpliwych marzycieli przemierzających korytarze pałacu przy Sekwanie, pierwsza przymiarka Bekaerta do pełnego metrażu powinna odnaleźć fanów pośród festiwalowej publiki i sympatyków somnambulicznych neonoirów.
-
Sednem filmu Patiño jest bowiem refleksja na temat woalu teatralnej umowności i kreatywnej transgresji - transcendentalnego wymiaru nie tyle słowa i przeniesienia myśli na papier, ile ich ponownego zaangażowania do życia. Zupełnie jakby każdy przejaw aktorstwa miał w sobie coś epifanicznego i odsłaniał na moment podszewkę kostiumu prawdy Słynne "być albo nie być" nabiera nowych znaczeń i w tym świetle należałoby interpretować splitscreenowe mruganie diegetyczną powieką na początku i końcu utworu
-
Człowiek do wszystkiego bez wątpienia stanowi jeden z ciekawszych projektów polskiego kina ostatnich miesięcy, choć estetyczna sprawność Sasnali zostaje ostatecznie zduszona przez proste teledyskowe chwyty. Pierwsza połowa ich najnowszego filmu hipnotyzuje i metafizycznie wręcz niepokoi. Druga, mimo zachowania absurdalnego charakteru, w klipowym dygocie i jedynie pozornym symbolizmie zatraca część tego niezwykłego ducha.
-
Nie trzyma się kurczowo również jednej palety barw. Porządkami czasowymi bawi się niczym klocuszkami w kostce Rubika. Jest przy tym zarazem efektowny i hipnotyzujący. Typowy Gomes. Rysuje sentymentalną opowieść na interkulturowej karcie, składając hołd komediowym tradycjom od amerykańskich zabaw absurdem, po portugalskie ucztowania z Diogo Dórią w roli dania głównego. Oto taki nasz Portugalczyk dla masowej publiki z całym dobrodziejstwem swego filmograficznego inwentarza.
-
Gdyby główna bohaterka Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy zdecydowała się nakręcić dokument, prawdopodobnie powstałoby dzieło zbliżone do pierwszego chorwackiego utworu w konkursie głównym festiwalu w Rotterdamie. Duch Ionescu zdaje się unosić także nad Dalmacją i widmową spuścizną zafiksowanego kombatanta.
-
Babygirl być może nie stanowi w historii kina żadnej nowej karty, a widzom zapoznanym z rozerotyzowanymi klasykami, czy to hollywoodzkiego centrum, czy awangardy, zmysłów szczególnie nie rozpali. Halina Reijn z gracją muska po delikatnej skórze, sprzedaje zawadiackiego prztyczka w nos, a jest przy tym zarazem niesamowicie elegancka.
-
Mel Gibson, śladem Clinta Eastwooda w Przysięgłym nr 2, w swojej gatunkowości umieszcza szarość ludzkiej psychiki i egzystencji. Proste archetypy wypełnione zostają znaczeniami i pomysłami, innymi słowy - charakterem pozbawionym efekciarstwa. Bez żadnych wątpliwości jest to najdojrzalszy, najzabawniejszy i po prostu najlepszy film jednego z najbardziej niezasłużonych zdobywców Oscara w głównej kategorii.
-
Dawno nie było filmu w obrębie kina niefikcjonalnego, który z taką mocą prowokował do dyskusji i zadawania pytań, jak Israelism. Oczywiście, duże znaczenie miała eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie, której daty pokryły się z trasą festiwalową pierwszego dokumentu w twórczości Axelman i Eilertsena.
-
Lewandowski łamie schemat, starając się połączyć te dwa wątki w jedną opowieść, sugerując swoim widzom, że nawet tak paskudne doświadczenie może mieć swoje dobre strony. Dla widzów uwielbiających sytuacje moralnie niejednoznaczne i prowokacyjne tezy ten film może być pozycją wyjątkowo ciekawą