-
Na poziomie wizualnym jest ekstremalnie przeciętny, scenariusz pisano zapewne na kolanie, a fabuła opiera się na średnio sensownych działaniach bohaterów. Jest lepiej niż w przypadku Puchatkowej dylogii, ale do poczucia spełnienia daleko. Można jednak odnaleźć w tym festiwalu głupoty i groteski minimum radochy - mnie się to przytrafiło.
-
Dojrzewanie to jeden z najlepszych seriali ostatnich miesięcy. Stephen Graham i Jack Thorne stworzyli dzieło niemalże kompletne - wciągające technicznie, ale przede wszystkim na poziomie złożonej, poruszającej, niełatwej i pozbawionej łopatologii historii, którą momentami ogląda się jak dokument. To produkcja, o której będzie się dużo mówić.
-
Jest chaotyczny, idzie na skróty, ma momenty gdzie scenariusz cierpi, wykorzystuje znane motywy nie dodając zbyt wiele od siebie. Udaje mu się jednak przykuć uwagę widowiskowością, obsadą która w większości wykonała swoje zadanie zupełnie porządnie, przebija się też tutaj jakaś mądrość odnośnie kwestii wojny i potencjalnej koegzystencji ludzi i robotów.
-
Małpa to film udany, świeży, odjechany, kapitalnie zrealizowany, zagrany lepiej, niż można się spodziewać. Choć to tytuł z gatunku "nie myśl za dużo, oglądaj i się baw", zdarza mu się powiedzieć coś ciekawego. Perkins łapie znakomity balans między krwawą grozą i kontrolowanie absurdalnym poczuciem humoru, tworząc satysfakcjonujące kino.
-
September 5 to intensywny film, który jednocześnie mógłby być nieco dłuższy, by lepiej rozwinąć to, z czym mierzą się jego bohaterowie. Mimo tego spełnia się jako emocjonująco pokazana, zagrana i słusznie nominowana do Oscara za scenariusz oryginalny kronika sytuacji, która wpisała się na karty historii telewizji.
-
Nickel Boys to film nieoczywisty pod kątem swojej eksperymentalnej formy. Ta nie zawsze jest idealnym wyborem, ale równocześnie ma w sobie świeżość i wspomaga autentyczność odbioru tego, co widzimy na ekranie. RaMell Ross nie wyciska łez na siłę, nie epatuje cierpieniem, jednocześnie umiejętnie sprawia, że o łzach i cierpieniu osób zamkniętych w tym ośrodku ciężko jest zapomnieć.
-
Nie mogę jednak odmówić temu tytułowi pomysłowości czy potencjału na wybrzmienie ciekawych tematów. To, niestety, dość szybko ginie w tsunami absurdalnych zachowań, scenariuszowych głupot i dziur przykrywanych krwawą jatką. Mogło być lepiej, ale nie narzekam, wiem na co się pisałem.
-
Nie ma co ukrywać - Szalejąc za facetem to film, który nieraz spowoduje, że równie często co się zaśmiejecie, sięgnięcie po chusteczki.
-
Mohammad Rasoulof stworzył dzieło, które umiejętnie trzyma w napięciu i świetnie rozgrywa dynamikę między postaciami. Nasienie świętej figi to film, który jest mocny, dobry i wchodzący pod skórę. Nie uderza widza łopatą po głowie, zaś powolnym tempem wprowadza go w zgniliznę i duszność sytuacji, w której znajdują się bohaterowie. Kino wielopoziomowego, trudnego, wymagającego odwagi buntu.
-
Druga odsłona Nocnego agenta stawia na to, żeby było więcej, mocniej i szerzej. W większości przypadków to się opłaca - stawka rośnie, zawiła intryga wciąga, a tempo jest odpowiednio intensywne. Zakończenie jest jasną deklaracją, że serial doczeka się kolejnego sezonu. Oby podtrzymał dobrą passę.
-
3000 metrów nad ziemią to średnio udany powrót Mela Gibsona na duży ekran. Udało mu się jako jednemu z nielicznych wycisnąć z Marka Wahlberga ponadprzeciętne aktorstwo, opowiadana przez jego film historia potrafi przyciągnąć uwagę, ale trochę szkoda tak koncertowo zmarnowanego potencjału na pozostałych frontach.
-
Piep*zyć Mickiewicza 2 zyskuje kompletnie niespodziewane oraz nieoczekiwane przeze mnie miano pozytywnego zaskoczenia. Twórcy nie wyzbyli się wszystkich defektów pierwszej części, ale poczynili znaczny progres na poziomie zarówno historii, jak i tworzących ją bohaterów. Sequel jest lepszy, ale co jeszcze istotniejsze - mądrzejszy.
-
Wolf Man jest dziełem niespełnionym. Ma w sobie ciekawe pomysły i potencjał na prezentowane w fabule wątki, ale korzysta z tego arsenału zdecydowanie za rzadko. Jednocześnie absolutnie da się go oglądać, jest niezły technicznie, a aktorstwo Christophera Abbotta podnosi poziom całości.
-
5.521 stycznia
- Skomentuj
-
Kompletnie nieznany to wspaniały przykład, jak należy kręcić filmy biograficzne o geniuszach. James Mangold w sposób kompletny prezentuje słynnego muzyka - nie wybiela, nie usprawiedliwia, nie uszlachetnia, nie próbuje czynić go przystępnym, godnym sympatii. Przedstawia nam artystę w całej możliwej do pokazania rozciągłości.
-
Film Michaela Graceya to elektryzująca, wizualno-muzyczna uczta, emocjonująca historia o podążaniu własną drogą i wyniszczającej cenie sławy. Jednocześnie mamy do czynienia z pełnym szczerości, autorefleksyjnym kinem rozliczającym się z czarną stroną głównego bohatera, dającym też szansę światełko nadziei na odkupienie.
-
Jeśli rzeczywiście Przysięgły nr 2 jest ostatnim dziełem Clinta Eastwooda, to legendarny artysta pożegnał się w świetny sposób, ale co najważniejsze - na własnych warunkach, nie tępiąc swojego filmowego pazura. Bez dydaktyzmu, za to w mocno wciągający sposób opowiada o sprawiedliwości i moralności. Jego najnowszy film to godne uwagi, sprawne, pełne napięcia kino stawiające w centrum człowieka.
-
Udało się wreszcie zrobić niezły film. Właśnie tym dla mnie jest Kraven Łowca - choć daleko mu do miana bardzo dobrego i miewa swoje słabsze momenty, równocześnie przynosi frajdę, a opowiadana historia wypada na tyle sensownie, że da się ją oglądać bez poczucia żenady.
-
Jego punkt wyjściowy jest niezły, pomimo widocznego niewielkiego budżetu ma niezły klimat, sama forma fabuły jest ciekawym eksperymentem. Brakuje jej jednak treści i czasu na rozwinięcie postaci, przez co całość często wychodzi płasko i nieciekawie. Zdecydowanie za często, bo ten film miał w sobie potencjał na coś lepszego.
-
Kneecap. Hip-hopowa rewolucja to film, który w kreatywny i bez reszty wciągający sposób zagląda w północnoirlandzkie uliczki i próbuje zrozumieć ich tożsamościową specyfikę bez protekcjonalnego i pretensjonalnego podejścia. To też po prostu szalona, spektakularna, często zabawna, wyróżniająca się historia, oryginalne i niezwykłe dzieło, które warto docenić.
-
Jest to jednak film wartościowy, ciekawy, świetnie zagrany i mądrze poruszający konkretne tematy bez łopatologii. Po prostu dobre kino, które wie o czym mówi i wie, jak mądrze to opowiedzieć.
-
To nieźle zrealizowana i doskonale ubogacona o muzyczne aspekty historia o cenie wyjątkowości, niełatwej przyjaźni, ale i na "poważniejszym" poziomie daje radę, bez łopatologii wypowiadając się na temat rasizmu czy międzyludzkich i międzygatunkowych relacji. Ciężko o wielką oryginalność w przypadku wzorowania się na określonym materiale, ale Jon M. Chu znów pokazał, że ma serducho do musicali i potrafi dawać sporo radości swoją pracą. Tak jest właśnie w tym przypadku.
-
Czerwona jedynka nie stanie się świątecznym klasykiem, przykładem dobrego kina, które łączy komedię i akcję ze świątecznym klimatem. Jest filmem przyzwoitym, gdzieś tam przemycającym mądrość dotyczącą dobroci ludzkiej, nadziei na poprawę i odzyskiwania radości życia. Jakościowo jednak za rzadko stoi na satysfakcjonującym poziomie. Jest średniakiem, który po drodze roztrwonił swój potencjał.
-
Konklawe formą przypomina wysmakowany thriller, niemający w sobie praktycznie żadnej zbędnej sceny. Rzeczywiście udaje mu się trzymać w napięciu od początku do końca - Berger wraz ze scenarzystą Peterem Straughanem w absolutnie mistrzowski sposób podsuwają tropy, dawkują informacje, sprawiają, że postrzeganie konkretnej postaci przez widza potrafi się płynnie i w granicach logiki zmienić.
-
Platforma Max dowiozła w niemal każdym aspekcie, dostarczając nam najlepszy serial tego roku, i jedną z najlepszych produkcji w historii spośród tych bazujących na komiksowych podwalinach.
-
Alfonso Cuaron stworzył dzieło niemalże kompletne - w złożony sposób podchodzące do niemal wszystkich bohaterów, opowiadane inteligentnie, z dreszczykiem i wciągającym tempem. Każdy kolejny odcinek jest niczym rozdział książki dopełniający się z poprzednimi. Jak sam reżyser stwierdził, jest to tak naprawdę "siedmiogodzinny film", bezbłędnie przeplatający przeszłość z teraźniejszością i zaznaczający ich silne związki. Jeden z najlepszych seriali tego roku.
-
Paul Schrader dowiózł, tworząc refleksyjne, dalekie od cukierkowego i pozbawione nadęcia kino ostatniej drogi. To projekt widocznie osobisty i - co najważniejsze - autentyczny. A to czasami zwycięża.
-
O takich filmach jak ten mówi się, że są dydaktyczne, proste, prowadzące do oczywistego finału. Nawet jeśli tak jest, powyżej opisane obrazy niosą za sobą pewną wartość - dają nadzieję. Zwłaszcza tam, gdzie jej nie ma za dużo, a z pewnością do grona takich miejsc zalicza się zakład karny. Zanim jednak Greg Kwedar doprowadzi do puenty, zabierze widza niemalże do sedna historii. Zrobi to w naprawdę solidny sposób.
-
The Last Showgirl nie jest kinem, które prawdopodobnie zostanie z widzem na dłużej. Ma nieśpieszne tempo, dość krótki metraż który momentami ogranicza wątki z potencjałem na szersze opowiedzenie. Nie czuję się jednak rozczarowany, bowiem otrzymałem historię pełną autentyczności, nastrojowy i smutny obraz postaci, która z dnia na dzień musiała zacząć godzić się nie tyle z utratą pracy, co radości życia i tożsamości, z którą się zespoliła na amen.
-
Klaustrofobiczne i fantastycznie zainscenizowane kino grozy ze świetnym suspsensem, elektryzująca debata o kondycji ludzkiej wiary, dekonstrukcja religijnego kłamstwa bez dydaktyzmu, a wszystko to ubogacone o niemal bezbłędnie osadzone komediowe momenty. Po tym seansie jagodowe ciasto nie zasmakuje już tak samo...
-
Brady Corbet nakręcił dzieło, które awansuje go ze statusu aspirującego artysty do artysty przez wielkie A.
-
Cisza nocna to film fantastyczny w swej powściągliwości i operowaniu coraz bardziej rosnącym niepokojem. Ma w sobie znacznie więcej z egzystencjalnego dramatu niż z horroru - gatunek grozy stanowi tutaj bardziej klimatyczne tło. Bartosz M. Kowalski znów udowodnił, że kino grozy w Polsce ma spory potencjał - może i być sprawnie zrealizowane, i opowiadać o ważnych, niekomfortowych tematach.
-
Caddo Lake z pewnością wielu odrzuci, przede wszystkim ze względu na poziom skomplikowania i zawiłości. Jeśli jednak wśród czytelników tej recenzji znajdą się sympatycy mrocznych thrillerów i dramatów osadzonych w niewielkich społecznościach, ten tytuł powinien się im spodobać.
-
Venom 3: Ostatni taniec to film stawiający kropkę nad i. Da się na nim dobrze bawić, jego siłą jak zwykle jest wspaniała chemia między Eddiem Brockiem a tytułowym symbiontem. Choć jako rozrywkowa buddy comedy radzi sobie wybornie, to na innych polach albo rozczarowuje, albo zwyczajnie ponosi porażkę. Mimo wszystko ciężko było nie czuć sympatii do tej serii - tym bardziej szkoda, że jej finał jest tak średni.
-
Wybraniec jest świetnie zrealizowany - ziarnisty obraz wzmacnia poczucie zaglądania przez widza do czasów rozgrywania się akcji, od początku do końca bije z niego mroczny blichtr przeplatający się z obskurnymi i brudnymi sceneriami Nowego Jorku. To fantastyczny aktorsko i wciągający scenariuszowo obraz rosnącej potęgi Donalda Trumpa oraz słabnącej kontroli Roya Cohna nad nim.
-
Miasteczko Salem miało potencjał na bycie lepszym filmem. Nie zamierzam go zupełnie przekreślać - pod kątem budowania atmosfery grozy miało swoje dobre momenty i pomysły. Szkoda, że słabość w prowadzeniu postaci, obniżające się napięcie i braki w samej historii wzięły górę.
-
Jakościowo "trójka" daje ogrom fantastycznej rozrywki, znów bezbłędnie balansuje pomiędzy obrzydliwością a rozbrajającą komedią rodem z filmów niemych. To kino z założenia przerysowane, przeginające, zaskakująco spójne i rozwinięte fabularnie. Pałam do niego żywą miłością.
-
Katarzyna Warnke znakomicie niesie na swoich barkach znaczną większość emocjonalnego ciężaru Rzeczy niezbędnych. To film bardzo udany, poszukujący niełatwych odpowiedzi i zastawiający pułapki na proces myślowy odbiorcy. Tarabura nie uprawia taniego czy usilnego szokowania, ucieka od jednoznaczności, w sposób niezwykle dojrzały i nieoczywisty przedstawia główną bohaterkę, jej dramat, skomplikowaną sieć emocji, które w sobie ma.
-
W Reaganie potencjał był, ale przez brnięcie w tani patos, fabularne skróty i zero jakkolwiek pogłębionego wglądu w "ja" tytułowego bohatera, się zmył. Historia nie odbierze mu zmysłu i waleczności, ale ten film nawet nie próbuje podejść do Ronalda Reagana inaczej, niż do Bożego posłańca wyolbrzymiając to co dobre, a pomijając to co złe. Gdyby nie Dennis Quaid, możnaby mówić o katastrofie, "na szczęście" tutaj bardziej pasuje poczucie rozczarowania.
-
Samotne wilki to raczej film, który nie aspiruje do miana wielce ambitnego, ale też nie ma wobec niego takich oczekiwań. To kino mające swoje niedociągnięcia, ale jednocześnie zabawne, przyjemne dla oka, dość kameralne, świetnie zagrane i zwłaszcza dzięki temu ostatniemu przynoszące widzowi niewymuszoną rozrywkę. A takiej też potrzeba!
-
Technicznie nie jest to dzieło wielkie, choć na pewno głośne, skaczące montażem z prędkością trzystu kilometrów na godzin. Sceny walk nie są wielce rewolucyjne czy kreatywne - ot, kino kopano-strzelane.
-
Wątpliwości, które miałem przed seansem częściowo się sprawdziły, ale film Waldemara Szarka nie zasługuje na skreślenie na samym starcie. Warto dać mu szansę, nawet za cenę ostatecznego niedosytu.