Wojciech Koczułap
Krytyk-
Podobne problemy co Ito przeżywają tysiące nastolatek, tak jak ona pytają, szukają, cierpią, dokonują wyborów - by ostatecznie dostrzec swoją wartość, doświadczyć wspólnoty przeżyć, skorzystać ze sposobności do dzielenia doświadczeń oraz wzajemnego wsparcia, zawalczyć o to, co dla nich ważne, wyrazić siebie. Dopiero wtedy, przy odrobinie szczęścia i z małą pomocą przyjaciół, być może z tych zmagań wykiełkuje ziarenko wyjątkowości, własna, unikalna, intymna mieszanka.
-
Stanowi ponadto rzadki w japońskiej kinematografii ostatnich lat przykład udanego sequela. Nic dziwnego zatem, że widzowie pragną więcej. Shiraishi przyznaje w wywiadach, że perspektywa powrotu do postaci Hioki jest kusząca. Pozostaje nam cierpliwie czekać.
-
Skażona artystycznymi kompromisami i pełna poddanych recyklingowi spostrzeżeń, Dolina Bogów jest dokonaniem rozczarowująco zbędnym oraz pozbawionym polotu. Choć reżyser Wojaczka nadal wie, jak zachwycić oprawą audiowizualną, a swe koncepcje przełożyć na język kinematografii, to skryte pod tymi ornamentami rozważania na temat człowieka zagubionego w świecie i mikrokosmosu twórcy wydają się tracić na sile i znaczeniu, a w pamięci widza pozostają przede wszystkim pojedyncze pomysły.
-
Jednocześnie Złotokap to film przystępny, nie tak szarżujący i hermetyczny jak dokonania Wheatleya. Z całą pewnością daleko mu do cynicznie chłodnego europejskiego "snuja" czy bezpiecznie kojącego dodatku do lampki wina po męczących wojażach po centrum handlowym. Wpisuje się raczej w nurt islandzkiego kina lubiący prowokować, wyśmiewać, może trochę przerysowywać, mieszać gorzki realizm z groteską, by ukazać nam niewygodną prawdę o nas samych.
-
To, co urzeka w "Amazing Grace", to także obserwowanie pewnego obrzędu przejścia zakończonego oczyszczeniem, jakiego doznają uczestnicy wydarzenia. Spora szansa, że za sprawą tego dokumentu muzyka i dziś znajdzie klucz do wielu serc.
-
Po triumfie "Hereditary" nie dziwi fakt, że w "Midsommar" Amerykanin pozostaje wierny estetyce horroru. Przetworzywszy formuły nadnaturalnego, okultystycznego kina grozy, kieruje swą uwagę ku tropom folkowym - oczywiście czyniąc z nich jedynie naczynie, do którego wrzuca swoje ulubione tematy: kryzys rodzinny, przepracowywanie traumy, zachwiane bezpieczeństwo, nadszarpnięte więzy stosunków międzyludzkich.
-
Porównania z "Bohemian Rhapsody" narzucają się same, lecz "Rocketman" gra w innej lidze. Przede wszystkim to zarówno biopic rekonstruujący fakty, jak i subiektywna wariacja na temat perypetii gwiazdora chętnie porzucająca realizm dla fantastycznych odlotów, romansująca z musicalem, strojąca się w szaty komiksowej opowieści.
-
Możliwe, że się mylę, ale seans "I młodzi pozostaną" to tak sugestywne doznanie, że żaden dokument o Wielkiej Wojnie nie zrobi już na mnie podobnego wrażenia.
-
Ani na moment nie przybiera charakteru dydaktycznych wspomnień dziadków i babć. Pragnienia, nadzieje, poszukiwania i ambicje pozostają zawsze żywe, bo dystans, jaki dzieli nas od bohaterów dokumentu, to wcale nie bezlitosne pięćdziesiąt lat. W pewnym sensie inicjatorzy tamtych przemian są wiecznie młodzi, tak jak wiecznie młode są ich szczenięce ideały, jak odświeżająco kreatywne pozostają muzyka, moda i sztuka tamtych dni.
-
Ma sporą wartość edukacyjną, ale jednocześnie stawia aspekt kreacyjny ponad informacyjnym.
-
To - przy całym bogactwie i istocie poruszanych tematów - film formalnie mocno zachowawczy, wręcz bezpieczny. Prostota narracji i wąska paleta wykorzystanych środków są w pewnej mierze uzasadnione poprzez uzyskany w ten sposób przekaz, czytelny dla szerokiej rzeszy odbiorców. Trudniej już wybaczyć sporadyczną jednostronność narracji, popadanie w skrajności, jednostajnie żałobną powagę i ocieranie się o frazesy, przez co wypowiedź Miller zbliża się niebezpiecznie do manifestu.
-
To w gruncie rzeczy prosta historia miłosna wpisana w ramy tragedii, rozgrywająca się w świecie show-biznesu. Przynosi kojące, bezpieczne uczucie obcowania ze znajomą opowieścią i jej bohaterami. Jest jak prosta, zgrabna, melodyjna piosenka z przewidywalną progresją akordów - i najlepiej sprawdza się, gdy nie próbuje być niczym więcej.
-
Z równą łatwością przychodzi filmowi pobudzenie widza do refleksji nad poruszaną problematyką, nawet pomimo szkicowego jej zarysowania. Duża w tym zasługa perspektywy, jaką przyjęli autorzy.
-
To niewątpliwie najbardziej spójne dzieło trylogii "Animerama". Znacznie odważniejsze od "Senya ichiya monogatari", jednak bardziej zrównoważone i zwarte dramaturgicznie niż "Kureopatora". Choć pełne wewnętrznych sprzeczności, nierzadko szokujące niebaczącą na konsekwencje próbą uwolnienia się z moralnych prawideł, uwodzi nie tylko stroną wizualną, ale swoistą wizją świata.
-
Dzieło Singera i Fletchera to ledwie przeciętne kino środka, rozpięte między solidnym, lecz pozbawionym autorskiego sznytu produkcyjniakiem a zwykłą, tanią chałturą.
-
Jednak "Diabelski młyn" jest czymś więcej niż prostą afirmacją slow life i outsiderskiego życia. To również pieśń o przemijaniu i przeznaczeniu.
-
Ten anachronizm można wybaczyć, gdyż siła filmu przejawia się przede wszystkim w jego uniwersalnym, aktualnym także dziś temacie, rozegranym w przemyślany i konsekwentny sposób. Trzeba też przyznać, że reżyserka, choć nie stroni od dosłowności, kieruje się raczej w stronę kontemplacyjnej poetyki, co może być dla niektórych widzów przejawem wykalkulowanej, manierystycznej stylizacji, mnie jednak przekonuje.
-
Siłą norweskiego kandydata do Oscara jest podkreślanie wątpliwości, będących początkiem drogi wiodącej ku zrozumieniu i znalezieniu równowagi. Z jednej strony mocne konflikty uwydatniają dramaturgię, z drugiej - zawsze towarzyszą im pytania: a może jednak...?
-
Sprawność realizacyjna i podjęte wątki pozostawiają wrażenie, że to raczej film straconych szans niż tendencyjnego bałamucenia odbiorcy.
-
Produkcja przyjemna wizualnie, ale wtórna, banalna i pretensjonalna.
-
Całe szczęście, że dramaturgicznie Aster trzyma opowieść w ryzach i nie daje się ponieść kuszącym możliwościom przedstawienia jej w formie zwykłego filmu grozy. "Hereditary" jest bowiem wytworem swoich czasów, w których horror wychodzi poza bycie gatunkiem samym w sobie, ucieka od typowych trików fabularno-wizualnych, wykorzystując je jako sztafaż, by przekazać refleksje twórców na uniwersalne tematy.
-
Gotowe dzieło sprawdza się nadspodziewanie dobrze. Jest po stokroć lepsze niż rozpatrywane osobno składniki - nawet jeśli efekt przypomina raczej kawę zbożową niż aromatyczną arabicę.
-
Scenarzyści budują świat przedstawiony na zestawieniach przeciwnych, lecz wzajemnie uzupełniających się elementów. I choć niektóre z nich, jak deszcz i susza czy kłamstwo i wyrzuty sumienia, są oczywiste, to inne wydatnie pomagają oddać atmosferę roku 1945.
-
Jakkolwiek zaobserwowane przez Michalinę Musielak z nieprzeciętną wnikliwością i wrażliwością społeczno-kulturowe zjawisko może szokować, dziwić, a nawet oburzać - prowokuje do wielu refleksji, będących zaproszeniem do podróży rzadko uczęszczanymi drogami w rejony, których nie spodziewalibyśmy się odwiedzić.
-
Być może film stawia zbyt wiele pytań, udziela niewystarczających odpowiedzi i subiektywnie dobiera przytaczane fakty. Stanowi jednak niebanalną próbę uchylenia tajemniczej zasłony i dostrzeżenia poza nią żywego człowieka.
-
Krzepiąca opowieść będąca koncertem szczerości bez żadnej fałszywej nuty.
-
Film hermetyczny: ze względu na tematykę, formę i sposób narracji, ale także dlatego, że taki chce być. Opowiadanie o złożonym problemie w niebanalny sposób jest świadomą strategią twórczą. Sukcesem Ann Oren jest to, że z analizy tak specyficznego zjawiska uczyniła opowieść o potrzebach, jakie odczuwa każdy.
-
Jest filmem podręcznikowo skrojonym: sprawnie poprowadzona dramaturgia, dopracowana strona techniczna i klarowne przesłanie nie zostawiają odbiorcy obojętnym. To dokument przedkładający treść ponad formę.
-
Mimo pewnych słabości "Wspomnienia wschodu" są bowiem frapującą wędrówką próbującą przybliżyć swoistą umysłowość człowieka Dalekiego Wschodu. Martti Kaartinen i Niklas Kullström podjęli się niełatwego zadania, nie dysponując doświadczeniem Gustafa Johna Ramstedta. Podeszli jednak do trudnego tematu z wielkim szacunkiem i za to należą im się słowa uznania.
-
Rungano Nyoni, wychowana w Walii Zambijka, w swoim pełnometrażowym debiucie zabiera widza w podróż do Afryki, ukazując jej mniej znane, aczkolwiek niezwykle interesujące oblicze.
-
Choć bez wątpienia fabuła "Pokojówek" pełna jest niespodziewanych zwrotów akcji, niebanalnych rozwiązań i zadziwiających stylistyczno-narracyjnych wolt, jest tylko środkiem do opowiedzenia o relacjach międzyludzkich, które tak fascynują koreańskiego reżysera.
-
Strona wizualna, jak zwykle dopracowana do najmniejszego detalu, oraz poziom techniczny, jaki osiąga Anderson w swej drugiej animacji poklatkowej, pozwalają całkowicie zatopić się w świecie przedstawionym.
-
Film, z którego warto zetrzeć kurz czasów. To dzieło udane, szczególnie jak na debiut. Psychodeliczny, awangardowy projekt artystyczny z jednej strony, a z drugiej - całkiem interesująca, uniwersalna historia.
-
Po czterdziestu latach "Lisztomania" jest nadal produkcją niespotykanie oryginalną - pokrytą może cienką warstwą patyny, co jednak dodaje jej tylko uroku.
-
Przy niezaprzeczalnym realizmie w oddaniu charakteru epoki i ludzkich postępków, urzeka bowiem także uroczą komiksowością.
-
Historia ocalona przez reżysera Olivera Schwehma czekała prawie pół wieku na to, by ktoś ją odkurzył. To opowieść z morałem utkana z pasji, zbiegów okoliczności, ryzyka i pomysłowości ze szczyptą geniuszu.
-
"Melodia życia" jest chwilami naiwna, ale niewątpliwie urzekająca. Przekazuje uniwersalną prawdę o bagażu historii niesionym przez pokolenia, o pamięci i o tym, że mimo tragicznych przeżyć trzeba po prostu żyć dalej.
-
Powstały w 1996 roku "Pułkownik Bunkier" to najważniejszy film rozliczeniowy, jaki zrealizowano w tym czasie w Albanii. Kujtim Çashku jako pierwszy spróbował w pełni wykorzystać wolność słowa nie tylko do wysuwania oskarżeń względem minionego systemu, podkreślania jego ułomności, ale i do przybliżenia mentalności Albańczyków żyjących pod komunistycznym butem.