-
Kolejny dowód na to, że rozliczenie z tematyką narodowościową można przedstawić na ekranie tak, że jej uniwersalne składowe wybrzmiewają mocniej niż te bardziej hermetyczne elementy. Nie jest to ani wichura, ani trzęsienie ziemi, ale lekka bryza formalnej zabawy i delikatny wstrząs fabularnych rozważań to wystarczająco satysfakcjonujące połączenie.
-
Powala swoją złożonością, wymaga od widza maksymalnego skupienia w każdej minucie, ale jest to wysiłek, który warto podjąć. Martin Scorsese nawiązuje w swoim najnowszym filmie do sukcesu swoich największych dzieł, ale posuwa się także o krok dalej, dodając do filmowej maestrii niezbędną samoświadomość i równie niezbędne doświadczenie.
-
Ani nie jest filmem dobrym, ni też filmem złym. To doskonały pomysł, który został rozwinięty w niedoskonały sposób, co ciężko rozpatrywać jednoznacznie w kategoriach wad produkcji.
-
Daleko Plagiatorom do polsatowych megahitów, box office'owych hegemonów czy nawet po prostu produkcji, które mają realną szansę na kinową dystrybucję. Daleko plagiatorom do kina prostego, liniowego i łatwego w odbiorze. Ale gdzie sięgać po takie ciekawostki, jeżeli nie na festiwalu filmowym i to w sekcji o nazwie On the Edge?
-
Pomysł na film krótkometrażowy zostaje tutaj rozciągnięty do prawie osiemdziesięciu minut i już po ułamku tego czasu widać, że pan reżyser zaczyna się kręcić w kółko. Ale może właśnie w tym tkwi siła tego filmu - po co pokazać coś raz, skoro można to zrobić cztery razy i mieć większą pewność, że dana idea zagnieździ się w głowie widza? Będę sobie to tak usprawiedliwiać, bo ostatecznie nie mogę przejść obojętnie obok filmu, w którym pojawia się wątek kociej teleportacji.
-
Pełno w Autonomicznym niewygodnych pytań, których wyjątkowość polega na tym, że widz zadaje je sobie sam i sam musi na nie odpowiedzieć. Chwila wyciszenia i czas na refleksję jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodził.
-
Chociaż "Złe wychowanie Cameron Post" potrafi zdołować i wstrząsnąć nawet tymi najbardziej niewzruszonymi, być może tak to właśnie powinno wyglądać. Ciepła forma i optymistyczny wydźwięk całości przypominają wszak, że po każdej burzy musi kiedyś pojawić się słońce, że każdy cień związany jest ze źródłem światła.
-
I chociaż prawdą jest, że największą siłą kolorowych, migocących haseł jest ich kolorowe migotanie, a Assassination Nation kręci się momentami w kółko, to dawno już nie widziałem na wielkim ekranie tak zgrabnych piruetów. Film Sama Levinsona to przepiękne dziecko naszych czasów i doskonała rozrywka, a niebezpiecznie autotematyczna puenta tylko pogłębia to niesamowicie pozytywne wrażenie.
-
Doskonała w swojej poprawności laurka, której przejrzystość i prostota to jednocześnie największa wada, jak i zaleta. Ingmar Bergman zasługiwał na taki film i na pewno nie byłby nim zawiedziony, bo produkcja Jane Magnusson jedną rzecz robi naprawdę dobrze - zachęca do jeszcze większego zgłębienia twórczości tego szwedzkiego twórcy.
-
Dzieło satysfakcjonujące na wielu płaszczyznach i radzące sobie nie tylko jako trzymające w napięciu kino grozy, ale również kameralny dramat jednostki.
-
Dobre intencje to nie wszystko, seans tego dzieła jest naprawdę ciężki. Każda minuta Gottiego wysysa coraz to więcej energii z oglądającego i nawet podejście do odbioru tego filmu polegające na ironicznym zachwycaniu się rolą Travolty i wszystkim innym, co nam na to pozwala na dłuższą metę nie ma sensu.
-
Oczywiście trudno byłoby odeprzeć ewentualne zarzuty o powielanie pewnych schematów charakterystycznych dla kina inicjacyjnego czy szeroko pojęty brak oryginalności. Siła Skate Kitchen tkwi jednak nie tyle w nowatorskiej tematyce, co w świeżym spojrzeniu na skostniałe wzorce i motywy.
-
Ostatecznie przychodzi wstydliwa wręcz refleksja, że ten seans był zdecydowanie zbyt przyjemny. I to właśnie tutaj najlepiej odnajduję się tegoroczny zwycięzca nagrody Grand Prix na MFF Nowe Horyzonty - jako film, który wywołuje wyrzuty sumienia i umieszcza w głowie widza ziarenko, które będzie kiełkować i pozwalać odkrywać kolejne odcienie szarości tych kolorowych wakacji jeszcze na długo po seansie.
-
Niebanalna i wielowymiarowa fabuła, perfekcyjnie dopasowana ścieżka dźwiękowa autorstwa samego Johna Carpentera, zdecydowanie przerastające potencjał wynikający z budżetu efekty specjalne i bardzo dużo b-klasowej zabawy.
-
Igra z oczekiwaniami widza, rezygnując z porywającej akcji i budujących ulotne napięcie zabiegów, ale z odpowiednim nastawieniem pochłania już od pierwszej sekundy i nie puszcza do samego końca.
-
Warto więc o tym filmie pamiętać, bo tak solidne i wielowarstwowe historie, nawet jeżeli miłosne, na to zasługują.
-
Książkowy wręcz przykład "małego wielkiego filmu", który najbardziej zyskuje na poruszanej, bardzo świeżej i eklektycznej tematyce oraz niebanalnym wykonaniu. Nie brakuje mniejszych lub większych niedociągnięć i braków, ale całość jest zaskakująco fascynująca i satysfakcjonująca.
-
Dużo tutaj do chwalenia, ale jest też na co narzekać, dlatego w ogólnym rozrachunku 451° Fahrenheita jest produkcją nierówną i niesatysfakcjonującą.
-
Przełożona z sceny na plan filmowy oryginalna muzyka świetnie komponuje się z wyreżyserowaną przez Miloša resztą. Wszechobecny chaos jest odpowiednio podkreślony za pomocą montażu i choreografii, tworząc eklektyczną i adekwatnie przesadzoną całość, która nawet jeżeli na dłuższą trochę męczy, to i tak zachwyca.
-
Od premiery minęły już 73 lata, a Spotkanie nadal fascynuje świeżością i czułością, z jaką traktuje swoich bohaterów. Trudno tutaj znaleźć coś, od czego można by było zacząć negatywną krytykę i chyba najłatwiej jest po prostu zaprzestać poszukiwań, poddać się przepięknej historii i zwyczajnie delektować każdą minutą tego dzieła sztuki.