-
Pierwsza scena pierwszego odcinka to odtworzenie kultowego otwarcia oryginalnego "Halloween" Johna Carpentera, ale zamiast morderstwa ukazanego z perspektywy dziecka, wybrzmiewa "Copycat" Billie Eilish, co dobrze oddaje nastrój serialu - z jednej strony wyczuwalna groza, z drugiej wgląd w świat stereotypowych nastolatków, a całość doprawiona odpowiednią dawką kiczu.
-
Usilnie szukając wad, można by się przyczepić do fabuły - elementu, o którym w każdym innym przypadku napisałbym jak o najważniejszym. Wszystkie pozostałe cechy "Jujutsu Kaisen" stoją jednak na tak wysokim poziomie, że niemal epizodyczny, przypominający odcinki "Z archiwum X" charakter scenariusza nie stanowi mankamentu i nawet rozwlekły fragment z u podstaw sztampowym starciem dwóch szkół nie jest ani przez chwilę wtórny. To zwykłe historie opowiedziane w niezwykły sposób.
-
Przy pierwszym spotkaniu może wydawać się, że to seria wtórna i zmierzająca w oczywistym kierunku, ale im dalej, tym coraz więcej pojawia się zakrętów, niespotykanych rozwiązań i wyjątkowych choreografii pojedynków z udziałem całych armii przeciwników. To nie tylko najoryginalniejsze anime minionego sezonu, ale także jedno z najoryginalniejszych ostatnich lat.
-
W typowym dla siebie stylu Murphy szybko i niepostrzeżenie doprowadza swoje postacie do granic wytrzymałości, uzewnętrznia ich emocje i na współodczuwaniu kreuje własną wizję. Fabuła nie jest szczególnie oryginalna, intryga nie jest zaskakująca, ale sportretowano je w taki sposób, by wywołać jak najwięcej empatii w odbiorcach, a później zdradzić ich i zmiażdżyć potężną dawką przemocy.
-
Jeżeli lubicie długie, dopracowane w każdym szczególe, powoli ukazujące swoje uroki baśnie, to trafiliście na idealną pozycję.
-
"Snowpiercer" w tym wydaniu trąci telewizyjnymi schematami, bezpiecznymi scenami akcji z odrobiną krwi, która ma przekonać dorosłych widzów, że to pozycja skierowana do nich, banalnym dramatem w tle i powielaniem klisz. Sama Jennifer Connelly, która bryluje na tle obsady, niewiele tutaj zdziała i ostatecznie trudno wykrzesać chęci, żeby zobaczyć chociażby jeszcze jeden odcinek. Nie jest to może serial zły, ale zbyt oczywisty i przewidywalny, zwłaszcza jak na materiał, na którym bazuje.
-
Chociaż "Drużyna A" powołana do zwalczenia nazistów toczy krwawą krucjatę na ekranach, pachnie od niej tuszem z kart komiksów. Ich historia bywa przerysowana i niewiarygodnie widowiskowa, co mogłoby okazać się ryzykownym posunięciem, ale [...] Weil nie stroi sobie żartów, umiejętnie żongluje nastrojami i nawet jeżeli rezultatem nie jest dzieło wybitne, to na pewno warte poświęcenia tych blisko jedenastu godzin.
-
Wstęp do "Star Trek: Picard" składa obietnicę ambitnego, dobrze wyważonego science-fiction, które choć głęboko zakorzenione w popkulturze, nie zamierza kurczowo trzymać się przeszłości i zabiegać o sympatię dawnych fanów. Przewrotnie właśnie dlatego powrót kapitana Picarda może być dla nich interesujący, bo przecież w 2020 roku nikogo nie mogłaby zadowolić niskobudżetowa kosmiczna opera.
-
Kim jest Ameryka? Idiotą - chciałoby się odpowiedzieć po obejrzeniu pierwszego i zarazem ostatniego sezonu satyrycznego show Sachy Barona Cohena znanego także jako Ali G czy Borat. Wstrzymajmy się jednak z osądem, bo czy u nas, nad Wisłą rezultat podobnego eksperymentu wypadłby inaczej?
-
Masek właściwie nie ma, a jeśli pojawiają się, to wyglądają gorzej od worka, który Jason Voorhees nosił w drugim "Piątku Trzynastego". Dyskusje na tematy moralne są płytkie, jak debaty studentów pierwszego roku filozofii. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda, którą zniosą chyba tylko najbardziej oddani zwolennicy "Nocy oczyszczenia".
-
Tu i ówdzie pojawia się kilka niedorzeczności generowanych wyłącznie po to, by zbudować napięcie, do czego "The Walking Dead" zdążyło przyzwyczaić swoich widzów, ale ostatecznie wygląda na to, że mamy do czynienia z rzadkim przypadkiem serialu, który po "przeskoczeniu rekina" ma szansę wrócić do wysokiej formy.
-
Gdyby Crain senior szybciej porozmawiał ze swoimi dziećmi, historię dałoby się zmieścić w dziewięćdziesięciu minutach i na pewno nie byłaby aż tak fascynująca [...]. Wystarczy jednak przymknąć na to oko, by dostać być może najlepszy serialowy horror, jaki dotąd powstał, więc jeżeli należycie do tych osób, które czują się zniechęcone przez nadmiar pochlebnych opinii, warto złamać się i poświęcić weekend na tę znakomitą produkcję.
-
Trudno interpretować fenomen "Goblin Slayer" inaczej, niż jako efekt skutecznej kampanii marketingowej. To anime o do bólu sztampowej fabule i postaciach tworzonych od kalki, pełne nudnych dialogów, nieciekawie animowanych scen akcji i paskudnych teł.
-
Forma nadrabia braki w treści i chociaż daleko mi do narzekania na oprawę współczesnych japońskich animacji, to jednak w stylu sprzed blisko trzech dekad kryje się unikalne połączenie piękna i brzydoty pobudzające fantazję nieco kanciastymi postaciami, wyblakłymi kolorami czy tłami, w których liczy się każdy najdrobniejszy detal.
-
Nie jest to może dzieło wybitne, ale ma unikalny charakter, a w dobie przesytu komiksowymi adaptacjami to wartość wyjątkowo cenna.
-
"Black Summer" skazane jest na niedocenienie, ale nie sugerujcie się domorosłymi magistrami logiki i dajcie się wciągnąć w ten nieprzyjazny świat.
-
Wreszcie jest! Od zakończenia emisji poprzedniego sezonu minęły trzy lata, w międzyczasie odszedł reżyser, zmieniło się studio odpowiedzialne za produkcję, a zwiastun zdołał doprowadzić fanów do szału, ale pierwszy odcinek drugiego sezonu "One Punch Man" przynosi ulgę - Saitama wciąż potrafi zmiażdżyć konkurencję jednym ciosem.
-
To oczywiste, że trzeci sezon "Krzyku" nie mógł mieć startu do pierwowzoru, ale znaczny spadek jakości w porównaniu do sezonów pierwszego i drugiego jest dużym rozczarowaniem. Mimo że scenariusz rozpisano na zaledwie sześć odcinków, i tak trudno wytrwać do ostatniego.
-
Jedna z bardziej udanych serialowych ekranizacji komiksu. Warto po nią sięgnąć, ale jeżeli poczujecie niedosyt, jeżeli chcecie poznać tę historię w jeszcze bardziej ponurym, brutalnym i obrzydliwym wydaniu, koniecznie sprawdźcie pierwowzór.
-
Zagorzali zwolennicy wizji Alana Moore'a mogą poczuć się zdegustowani wywróceniem jej do góry nogami i trudno mieć do nich pretensje, ale jeżeli jesteście w stanie otworzyć się na rozwinięcie tego uniwersum w innym kierunku, niż mariaż z główną linią DC Comics, to Lindelof stworzył kawał solidnego thrillera politycznego z pelerynami w tle, któremu warto dać szansę.