-
Nie zmienia to faktu, że serial jest świetnie zrealizowany, z w większości dobrą grą aktorską i wciągającą fabułą. Trzeci odcinek nie zmienił tego, że ciągle uważam to za jedną z ciekawszych pozycji, które ostatnio się pojawiły. Brawo! Z utęsknieniem czekam na kolejny epizod...
-
Jest bardzo dobrze. Pomimo kilku niewielkich minusów, polubiłem bohaterów i - co najważniejsze - wciągnąłem się w historię. I to pomimo tego, że w zasadzie ją znam i w miarę dobrze pamiętam. Wiem, że Toranaga ucieknie z zamku w Osace już za tydzień i że Anglik - Anjin-san odwróci uwagę strażników udając szaleńca. Wiem, że niedługo będzie trzęsienie ziemi i John uratuje miecz Toranagi.
-
-
To serial, który przywraca mi wiarę w to, że komedie polskie mogą być śmieszne. Genialne teksty, zabawni bohaterowie - naprawdę warto by było, żeby powstał kolejny sezon.
-
Boscy nie są filmem dla każdego. To troszkę kino eksperymentalne i nawet nie mam tu na myśli tego, że film opowiada o przygotowaniach do produkcji innego filmu.
-
Film jest spójny, z wciągającą fabułą i dobrze napisanymi bohaterami, z jedyną w swoim rodzaju animacją, która podkreśla klimat. To wszystko spowodowało, że po wyjściu z sali kinowej byłem zachwycony.
-
I to chyba uważam za największy atut produkcji, a mianowicie aktorów i chemię, jaką jako widz czułem między nimi. Prosty scenariusz daje im możliwość pokazania relacji między bohaterami i tego, jak te relacje się zmieniają. Choć jak już wspomniałem wcześniej fabuła bywa rozkosznie naiwna, to jednak tych kilka plusów dotyczących scenariusza i aktorów powoduje, że wieczór z filmem Pogrzebani był bardzo przyjemny.
-
Cóż... Continental to jednak opowieść o zemście. Podobnie zresztą jak pierwowzór, z którego wyrósł. W Johnie Wicku bohater zabija hordy gangsterów, bo bogaty gówniarz zabił mu psa. Tu motywacja jest trochę inna, ale obie opowieści mają dużo wspólnego, a to akurat uważam za plus.
-
Szczerze mówiąc produkcja nie ma u mnie żadnych znaczących plusów. Lat świetności nie przypomną cameo oryginalnych aktorów i postaci, z którymi wiążą się miłe wspomnienia. Za kilka dni finał, ale obejrzę go raczej z obowiązku.
-
Potencjał jest. Momenty też. Nie jest to dzieło wybitne, ale wystarczająco dobre i solidne fabularnie, by zaciekawić. Trzeba jednak mieć w świadomości fakt, że to tylko nawiązanie do filmów z serii John Wick, a same filmy są dużo lepsze.
-
Nie oglądałem Rebeliantów i nie grałem w Fallen Order, dlatego nawiązania do Dathomiry i pochodzenie wiedźm nie jest dla mnie aż tak pasjonujące. Dla mnie to po prostu jakaś tam historia pobocznych postaci. Jestem jednak w stanie uwierzyć, że dla fanów to dość znacząca informacja i fajne rozwinięcie uniwersum. Niemniej jednak to oznacza, że aby cieszyć się w pełni serialem trzeba być na bieżąco i być za pan brat z różnymi produkcjami spod znaku Star Wars.
-
Wniosek jest jeden: jeśli jesteś fanem Gwiezdnych Wojen i znasz wszystkie produkcje na wylot, albo chcesz poczuć magię George'a Lucasa, Johna Williamsa i całej starej ekipy z ILM, to spoko. Ahsoka będzie się podobać i nawet jestem w stanie zrozumieć te zachwyty, które krążą po internecie. Problem jednak w tym, że pod tą przepiękną wizualnie otoczką kryją się potężne kiksy scenariuszowe.
-
Mam z serialem Ahsoka pewien problem. Niby się to fajnie ogląda, niby gonią się i biją, niby coś się dzieje, niby realizacja jest na wysokim poziomie, a nawet dostajemy rewelacje o znaczeniu galaktycznym, ale... Po seansie czwartego odcinka nie mogę otrząsnąć się z wrażenia, że coś tu nie gra. I to bardzo.
-
Niestety frajda obcowania z Gwiezdnymi wojnami nie przesłoni faktu, że scenariuszowo jest dość miałko, a aktorsko drętwo i drewnianie. I żadna ilość kozackiego machania mieczem, albo wybuchów tego nie zmienią. Czechow wywraca się w grobie ze swoją strzelbą...
-
Dla kogo jest ten serial? Po pierwszych dwóch odcinkach odpowiedź wydaje się jasna: dla zagorzałych fanów wydarzeń w świecie stworzonym przez George'a Lucasa, którzy bawią się w wyszukiwanie nawiązań i którzy nie zrazili się do uniwersum po ostatnich porażkach. Być może także dzieciakom, którym spodoba się warstwa wizualna. Mnie osobiście przeszkadza prostota i momentami infantylność fabuły, pod którą raczej nie kryje się nic więcej, niż zwykła rozrywka.
-
Brakuje tu cienia geniuszu, jakiegoś suspensu, czy dramy. Dlatego jest tylko świetnie, choć nie na tyle, żeby wracać do odcinków po wielu latach.
-
Serial ma swoje plusy. Niewiele, ale ma. W finałowym odcinku zaskoczył mnie monolog Gravika, bo z aktorskiego punktu widzenia to był kawał naprawdę solidnej roboty. Po tych kilku minutach stwierdzam, że Kingsley Ben-Adir to po prostu bardzo dobry aktor, który nawet z tak mizernej roli potrafi wyciągnąć emocje. Ale w kontekście całego serialu to zdecydowanie za mało, bym mógł z czystym sercem go polecić. Finalna ocena serialu Tajna inwazja to: nie warto...
-
Przed nami finał, ale nie będę Was oszukiwać. Będę go oglądać raczej z kronikarskiego obowiązku. Serial nie ma klimatu zagrożenia, bohater jest bierny, nijak nie przypomina samego siebie z poprzednich filmów i pozwala, by inny kreowali fabułę. Interesujący są jedynie pojedynczy bohaterowie poboczni, a to za mało.
-
Czy się bawiłem? Tak. Ale czy to był film genialny? No.... według mnie nie. Z chęcią pójdę za rok do kina, żeby zobaczyć jak też skończy się historia, ale nie traktowałbym produkcji, jako jakiejś o wiele lepszej od poprzedników. Jest dobra, bardzo solidna i nie ma się do czego przyczepić. Jedyną wadą jest to, że brakuje tam pierwiastka genialności.
-
Muszę tu szczerze przyznać, że poziom w tym odcinku jest wyższy, niż w poprzednich. Mam też wrażenie, że akcja jest bardziej upakowana i odcinek nie męczył mnie aż tak bardzo. Fury pokazał przebłyski swojej dawnej charyzmy, a to, że osoba podająca się za Rhodesa jest tylko impostorem autentycznie mnie zaskoczyło.
-
Mój nastoletni syn, z którym oglądaliśmy razem praktycznie wszystko, co wychodziło ze słowami "Marvel Cinematic Universe" albo "Star Wars" w tytule stwierdził niedawno, że Tajna inwazja jest po prostu nudna i on nie ma ochoty tracić na nią czasu. I wiecie co? Chyba go rozumiem. Zagrożenia i niespodzianki tu nie ma, intryga jest przewidywalna, a fani starych produkcji spod znaku MCU mogą się czuć zawiedzeni. Oby twórcy szybko poszli po rozum do głowy...
-
Jeśli scenarzyści mają jakąś rewelacje w zanadrzu i skupią się na intrydze, to będzie dobrze. Jeśli jednak pójdziemy w kierunku snucia się postaci na ekranie i skupianiu na tym, jak to Nick Fury nie ma na nic siły i jak to wszystkich zawiódł, to będzie źle.
-
Za nami dopiero pierwszy docinek, więc dużo jeszcze może się zmienić. Nie mniej jednak ostatnio MCU zalicza spektakularne porażki i szefostwo Marvela z Kevinem Feige na czele ewidentnie nie ma pomysłu na to, jak przywrócić świetność serii. Dlatego nie mam zbyt wysokich oczekiwań, ale... z drugiej strony może być tylko lepiej.
-
To fajny film, który nie stara się oszukać widza, że jest czymś więcej, niż widowiskową zabawą w hurtowe odbieranie życia. Ma swój klimat, ma dobrych aktorów, ma egzotyczną scenerię, itd. Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to może do długości, bo całość trwa prawie 3 godziny. Niestety gdzieś w połowie przypałętało się lekkie zwolnienie tempa i odrobina nudy. Uważam osobiście, że skrócenie czasu całości kosztem scen szwendania się Johna bez celu wyszłoby tu na dobre.
-
Widowiskowy, aczkolwiek bezsensowny akcyjniak. Twórcy postawili sobie za cel zebrać wszystko to, co w poprzednich odsłonach serii było atutem i wsadzają to w dwie godziny na ekranie.
-
Gdyby dać trochę więcej charyzmy, indywidualności i sprawczości głównemu bohaterowi, gdyby trochę pomyśleć i załatać niekonsekwencje w scenariuszu i gdyby złoczyńcy pragnęli czegoś więcej, niż tylko władza i bogactwo dla władzy i bogactwa, to byłby hit. A tak, otrzymaliśmy bardzo przyjemny i zabawny film, który w niedzielne popołudnie rozbawi podczas rodzinnego seansu i o którym zapomnimy kilka godzin później.
-
Solidne, męskie kino, choć nie bez wpadek w ostatnim sezonie. Uwspółcześnione w zakresie technologicznym w stosunku do książkowego pierwowzoru, ale wydaje mi się, że Tom Clansy bez obaw mógłby się pod tym podpisać.
-
Mówiąc w największym skrócie poczułem w trzecim sezonie ducha starego, dobrego Treka, za którym bardzo tęsknię i którego wyczuwam obecnie jedynie w Lower Decks, czy Orvillu. Jeśli tym tropem pójdą kolejne seriale, to będzie dobrze.
-
Gdybym miał jednak oceniać trzeci sezon serialu Mandalorianin jako całość, to najcelniejszym słowem było by "takie sobie". Wizualnie i technicznie nie mam tu absolutnie żadnych zarzutów.
-
To nie jest tragiczny serial. Przynajmniej nie w tym sensie, w którym nie cierpię Star Trek: Discovery. Intryga wciąga, bohaterowie mają godność i ogląda się to przyjemnie. Ale brakuje mi tu czegoś, co było niegdyś dla Star Treka charakterystyczne.
-
To, co przyciąga do serialu, to gwiezdno-wojenna otoczka, nawiązania do uniwersum i powiązania między serialami, filmami i komiksami. Jestem w stanie zrozumieć, że ludziskom się to podoba pomimo wad. Ja poczekam jeszcze tydzień, zobaczę ostatni odcinek, ale czy będę wracać do serialu? Raczej nie. A na pewno nie w tym stopniu, w którym swego czasu wracałem do Nowej Nadziei, czy Imperium Kontratakuje.
-
Zostały dwa odcinki i przyznam, że choć serial bywa przewidywalny i ma swoje słabsze momenty, to czekam na finał.
-
Podobieństwa do gry komputerowej, czyli wykorzystywanie powtarzalnego schematu "zadanie-nagroda" drażnią i źle świadczą o umiejętnościach scenarzystów, ale nie to jest najgorsze. Twórcy nie potrafią stworzyć spójnej, ciągłej historii, a całość sprawia wrażenie szarpanej.
-
Czekam na kolejny tydzień, bo choć na razie trzeci sezon serialu Star Trek: Picard mi się bardzo podoba, to jeszcze może być różnie.
-
Co dalej? Obawiam się, że nic. Będę oglądać serial do końca, ale mam wrażenie, że jest on dość przewidywalny. Ciągle twierdzę, że nie jest pozycja wybitna, ale jako przerywnik po dniu pracy czy szkoły może się nadaje. Byle tylko nie wgryzać się w logikę i konsekwencje.
-
Uważam ten odcinek Star Trek: Picard za słabszy. Za mało w nim tego, co najbardziej lubię w Treku, a co udało się twórcom pokazać w poprzednich epizodach: współpracę pomimo różnic, wiarę w technikę i zaufanie ludziom - a wszystko podlane sosem ciekawie prowadzonej i konsekwentnej fabuły.
-
Generalnie jednak jest ok. Historia ma w sobie sporo gwiezdnowojenności i potrafi zainteresować pomimo czasami banalnych rozwiązań fabularnych. Jest trochę przewidywalna, ale cóż... Taki już jej urok.
-
Trzeci sezon Star Trek: Picard ma swoje minusy i bolączki. Trochę ubolewam nad postaciami Crusherów, bo Jack zaczyna kojarzyć mi się z Michael Burnham, a z kolei Beverly prawie nie ma na ekranie, a jak już jest, to jest genialna i bez wad. W paru momentach trzeba porzucić logikę, np. gdy ponad 50 letnia kobieta daje bęcki Klingonowi, ale pomimo tego nie ogląda mi się tego sezonu źle. I faktycznie czekam na kolejny odcinek, bo historia mnie wciągnęła, a postacie dają się lubić.
-
Było tu kilka ciekawostek. Uśmiechnąłem się przy świecących lizakach. Muszę mocno pochwalić to, jak twórcy pilnują spójności wizualnej w serialu, bo pomimo tego, że ma premierę w 2023 roku, to od razu można rozpoznać miejsca, modę i styl tego, co widzieliśmy w kinie w filmach z 1983 czy 2002. Mam jednak mały problem z fabułą.