-
Szczerze mówiąc nie wiem, czy dam radę kontynuować oglądanie. Serial Akolita to dno. Ale mój syn stwierdził, że dla beki i śmiechu można robić to dalej i może ma rację. To coś można oglądać tylko dla jaj.
-
Największym i niewybaczalnym grzechem serialu Akolita jest absolutna wtórność i nijakość. Mój powrót do uniwersum Star Wars niniejszym uznaję za nieudany...
-
Gdybym miał ocenić, który z seriali jest lepszy, to miałbym ciężki orzech do zgryzienia. Oba są produktem innych czasów i oba posiadają swoje wady i zalety. Shoguna z 1980 polecam, jeśli ktoś woli większą zgodność z książką, a także jeśli milsze są Wam historie miłosne, np. migdalenie się Mariko i Johna. Z kolei Shogun z 2024 lepiej pokazuje aspekt polityczny, ale też ciekawiej ubogaca postacie poboczne, np. Fujiko.
-
Serial ma swoje minusy. Momentami trochę się ciągnie, mógłby lepiej pokazywać asymilację Johna i jego naukę nihongo, no i przede wszystkim brakuje w nim tąpnięcia na koniec. Ale już teraz mogę stwierdzić, że z pewnością będę do niego co jakiś czas wracał. Dla mnie to top 3 tego roku, choć mamy dopiero koniec kwietnia...
-
Cały czas polecam serial, bo to jedna z ciekawszych i bardziej wartościowych produkcji, jakie ostatnio widziałem.
-
Shogun to ciągle świetny serial i będę go chwalić. Ale szczerze mówiąc wolałbym, żeby już zaczął się finał i dlatego z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek.
-
Nie ukrywam, że serial kupił mnie fabułą i intrygą. Wszystko wciąga i choć znam książkowy pierwowzór, to każdy odcinek oglądam z wypiekami na twarzy.
-
Otóż niedaleko. Wątek Toranagi i jego walki z Ishido o prymat w Japonii jest może mniej eksploatowany w tym odcinku, ale to nie oznacza, że nic się tu nie dzieje. Przyszły shogun podejmuje bowiem ważną decyzję o przygotowaniach do szturmu na zamek Ishido w Osace i de facto rozpoczęciu otwartej wojny.
-
Cóż... Shogun to ciągle kawał świetne zrealizowanego i bardzo inteligentnego kina.
-
Shogun jest jak na razie serialem dobrze przemyślanym, niesamowicie solidnie zrealizowanym, a do tego całkiem nieźle zagranym.
-
Nie zmienia to faktu, że serial jest świetnie zrealizowany, z w większości dobrą grą aktorską i wciągającą fabułą. Trzeci odcinek nie zmienił tego, że ciągle uważam to za jedną z ciekawszych pozycji, które ostatnio się pojawiły. Brawo! Z utęsknieniem czekam na kolejny epizod...
-
Jest bardzo dobrze. Pomimo kilku niewielkich minusów, polubiłem bohaterów i - co najważniejsze - wciągnąłem się w historię. I to pomimo tego, że w zasadzie ją znam i w miarę dobrze pamiętam. Wiem, że Toranaga ucieknie z zamku w Osace już za tydzień i że Anglik - Anjin-san odwróci uwagę strażników udając szaleńca. Wiem, że niedługo będzie trzęsienie ziemi i John uratuje miecz Toranagi.
-
To serial, który przywraca mi wiarę w to, że komedie polskie mogą być śmieszne. Genialne teksty, zabawni bohaterowie - naprawdę warto by było, żeby powstał kolejny sezon.
-
Cóż... Continental to jednak opowieść o zemście. Podobnie zresztą jak pierwowzór, z którego wyrósł. W Johnie Wicku bohater zabija hordy gangsterów, bo bogaty gówniarz zabił mu psa. Tu motywacja jest trochę inna, ale obie opowieści mają dużo wspólnego, a to akurat uważam za plus.
-
Szczerze mówiąc produkcja nie ma u mnie żadnych znaczących plusów. Lat świetności nie przypomną cameo oryginalnych aktorów i postaci, z którymi wiążą się miłe wspomnienia. Za kilka dni finał, ale obejrzę go raczej z obowiązku.
-
Potencjał jest. Momenty też. Nie jest to dzieło wybitne, ale wystarczająco dobre i solidne fabularnie, by zaciekawić. Trzeba jednak mieć w świadomości fakt, że to tylko nawiązanie do filmów z serii John Wick, a same filmy są dużo lepsze.
-
Nie oglądałem Rebeliantów i nie grałem w Fallen Order, dlatego nawiązania do Dathomiry i pochodzenie wiedźm nie jest dla mnie aż tak pasjonujące. Dla mnie to po prostu jakaś tam historia pobocznych postaci. Jestem jednak w stanie uwierzyć, że dla fanów to dość znacząca informacja i fajne rozwinięcie uniwersum. Niemniej jednak to oznacza, że aby cieszyć się w pełni serialem trzeba być na bieżąco i być za pan brat z różnymi produkcjami spod znaku Star Wars.
-
Wniosek jest jeden: jeśli jesteś fanem Gwiezdnych Wojen i znasz wszystkie produkcje na wylot, albo chcesz poczuć magię George'a Lucasa, Johna Williamsa i całej starej ekipy z ILM, to spoko. Ahsoka będzie się podobać i nawet jestem w stanie zrozumieć te zachwyty, które krążą po internecie. Problem jednak w tym, że pod tą przepiękną wizualnie otoczką kryją się potężne kiksy scenariuszowe.
-
Mam z serialem Ahsoka pewien problem. Niby się to fajnie ogląda, niby gonią się i biją, niby coś się dzieje, niby realizacja jest na wysokim poziomie, a nawet dostajemy rewelacje o znaczeniu galaktycznym, ale... Po seansie czwartego odcinka nie mogę otrząsnąć się z wrażenia, że coś tu nie gra. I to bardzo.
-
Niestety frajda obcowania z Gwiezdnymi wojnami nie przesłoni faktu, że scenariuszowo jest dość miałko, a aktorsko drętwo i drewnianie. I żadna ilość kozackiego machania mieczem, albo wybuchów tego nie zmienią. Czechow wywraca się w grobie ze swoją strzelbą...
-
Dla kogo jest ten serial? Po pierwszych dwóch odcinkach odpowiedź wydaje się jasna: dla zagorzałych fanów wydarzeń w świecie stworzonym przez George'a Lucasa, którzy bawią się w wyszukiwanie nawiązań i którzy nie zrazili się do uniwersum po ostatnich porażkach. Być może także dzieciakom, którym spodoba się warstwa wizualna. Mnie osobiście przeszkadza prostota i momentami infantylność fabuły, pod którą raczej nie kryje się nic więcej, niż zwykła rozrywka.
-
Brakuje tu cienia geniuszu, jakiegoś suspensu, czy dramy. Dlatego jest tylko świetnie, choć nie na tyle, żeby wracać do odcinków po wielu latach.
-
Serial ma swoje plusy. Niewiele, ale ma. W finałowym odcinku zaskoczył mnie monolog Gravika, bo z aktorskiego punktu widzenia to był kawał naprawdę solidnej roboty. Po tych kilku minutach stwierdzam, że Kingsley Ben-Adir to po prostu bardzo dobry aktor, który nawet z tak mizernej roli potrafi wyciągnąć emocje. Ale w kontekście całego serialu to zdecydowanie za mało, bym mógł z czystym sercem go polecić. Finalna ocena serialu Tajna inwazja to: nie warto...
-
Przed nami finał, ale nie będę Was oszukiwać. Będę go oglądać raczej z kronikarskiego obowiązku. Serial nie ma klimatu zagrożenia, bohater jest bierny, nijak nie przypomina samego siebie z poprzednich filmów i pozwala, by inny kreowali fabułę. Interesujący są jedynie pojedynczy bohaterowie poboczni, a to za mało.
-
Muszę tu szczerze przyznać, że poziom w tym odcinku jest wyższy, niż w poprzednich. Mam też wrażenie, że akcja jest bardziej upakowana i odcinek nie męczył mnie aż tak bardzo. Fury pokazał przebłyski swojej dawnej charyzmy, a to, że osoba podająca się za Rhodesa jest tylko impostorem autentycznie mnie zaskoczyło.
-
Mój nastoletni syn, z którym oglądaliśmy razem praktycznie wszystko, co wychodziło ze słowami "Marvel Cinematic Universe" albo "Star Wars" w tytule stwierdził niedawno, że Tajna inwazja jest po prostu nudna i on nie ma ochoty tracić na nią czasu. I wiecie co? Chyba go rozumiem. Zagrożenia i niespodzianki tu nie ma, intryga jest przewidywalna, a fani starych produkcji spod znaku MCU mogą się czuć zawiedzeni. Oby twórcy szybko poszli po rozum do głowy...
-
Jeśli scenarzyści mają jakąś rewelacje w zanadrzu i skupią się na intrydze, to będzie dobrze. Jeśli jednak pójdziemy w kierunku snucia się postaci na ekranie i skupianiu na tym, jak to Nick Fury nie ma na nic siły i jak to wszystkich zawiódł, to będzie źle.
-
Za nami dopiero pierwszy docinek, więc dużo jeszcze może się zmienić. Nie mniej jednak ostatnio MCU zalicza spektakularne porażki i szefostwo Marvela z Kevinem Feige na czele ewidentnie nie ma pomysłu na to, jak przywrócić świetność serii. Dlatego nie mam zbyt wysokich oczekiwań, ale... z drugiej strony może być tylko lepiej.
-
Solidne, męskie kino, choć nie bez wpadek w ostatnim sezonie. Uwspółcześnione w zakresie technologicznym w stosunku do książkowego pierwowzoru, ale wydaje mi się, że Tom Clansy bez obaw mógłby się pod tym podpisać.
-
Mówiąc w największym skrócie poczułem w trzecim sezonie ducha starego, dobrego Treka, za którym bardzo tęsknię i którego wyczuwam obecnie jedynie w Lower Decks, czy Orvillu. Jeśli tym tropem pójdą kolejne seriale, to będzie dobrze.
-
Gdybym miał jednak oceniać trzeci sezon serialu Mandalorianin jako całość, to najcelniejszym słowem było by "takie sobie". Wizualnie i technicznie nie mam tu absolutnie żadnych zarzutów.
-
To nie jest tragiczny serial. Przynajmniej nie w tym sensie, w którym nie cierpię Star Trek: Discovery. Intryga wciąga, bohaterowie mają godność i ogląda się to przyjemnie. Ale brakuje mi tu czegoś, co było niegdyś dla Star Treka charakterystyczne.
-
To, co przyciąga do serialu, to gwiezdno-wojenna otoczka, nawiązania do uniwersum i powiązania między serialami, filmami i komiksami. Jestem w stanie zrozumieć, że ludziskom się to podoba pomimo wad. Ja poczekam jeszcze tydzień, zobaczę ostatni odcinek, ale czy będę wracać do serialu? Raczej nie. A na pewno nie w tym stopniu, w którym swego czasu wracałem do Nowej Nadziei, czy Imperium Kontratakuje.
-
Zostały dwa odcinki i przyznam, że choć serial bywa przewidywalny i ma swoje słabsze momenty, to czekam na finał.
-
Podobieństwa do gry komputerowej, czyli wykorzystywanie powtarzalnego schematu "zadanie-nagroda" drażnią i źle świadczą o umiejętnościach scenarzystów, ale nie to jest najgorsze. Twórcy nie potrafią stworzyć spójnej, ciągłej historii, a całość sprawia wrażenie szarpanej.
-
Czekam na kolejny tydzień, bo choć na razie trzeci sezon serialu Star Trek: Picard mi się bardzo podoba, to jeszcze może być różnie.
-
Co dalej? Obawiam się, że nic. Będę oglądać serial do końca, ale mam wrażenie, że jest on dość przewidywalny. Ciągle twierdzę, że nie jest pozycja wybitna, ale jako przerywnik po dniu pracy czy szkoły może się nadaje. Byle tylko nie wgryzać się w logikę i konsekwencje.
-
Uważam ten odcinek Star Trek: Picard za słabszy. Za mało w nim tego, co najbardziej lubię w Treku, a co udało się twórcom pokazać w poprzednich epizodach: współpracę pomimo różnic, wiarę w technikę i zaufanie ludziom - a wszystko podlane sosem ciekawie prowadzonej i konsekwentnej fabuły.
-
Generalnie jednak jest ok. Historia ma w sobie sporo gwiezdnowojenności i potrafi zainteresować pomimo czasami banalnych rozwiązań fabularnych. Jest trochę przewidywalna, ale cóż... Taki już jej urok.