-
Mimo że Arab Blues to kolejna francuska komedia, na którą najchętniej pójdą pary lubujące się w kolejnych scenicznych wcieleniach Juliette Binoche, to też obraz, który na pewno wyróżnia się na tle potencjalnej konkurencji, szczególnie w sezonie ogórkowym.
-
To przede wszystkim eksperymentalny performance, który należy chłonąć, absorbując egzotyczną energię głównej bohaterki. Warto się wyłączyć, dać oczarować, odpocząć w tej na pozór beztroskiej zmysłowości tamtego świata, by później przypomnieć sobie, że jest ona równie zadręczona problemami, a namiętność to tylko zasłona dymna i krótkotrwały czar.
-
Mimo wszystko to dalej solidne kino, które z pewnością nie oczaruje tak jak wcześniejsze produkcje japońskiego artysty, choć mimo wszystko nadal jest niezłym startem na wymagającym europejskim rynku, gdzie wielu filmowców gaśnie w cieniu przytłaczających wzorców i tradycji.
-
Historia Alpera, oprócz wizualnych fajerwerków, to przede wszystkim piękna opowiastka okraszona antropologicznym sznytem, która prostymi środkami sprawia, że dygoczemy od środka, chcąc uwolnić z siebie wszystkie emocje.
-
Mimo sporych zarzutów scenariuszowych to dalej przyjemna, niezobowiązująca rozrywka, która przyciągnie do ekranu zarówno fanów japońskiej kinematografii, jak i amatorów filmowego wyciszenia. 37 sekund to doskonała pozycja na rodzinny seans, która niczym delikatny kwiat wiśni zachwyci od strony wizualnej, po czym przypomnimy sobie, że takich samych kwiatów, chociaż pięknych, są jednak tysiące.
-
W dobie wszechobecnej paniki i niepokoju, warto zaczerpnąć trochę oddechu, przenieść się w miejsce o dualnej, lecz w gruncie rzeczy kojącej naturze. Pożyć życiem ludzi, którzy nie boją się oddychać pełną piersią i walczyć o swoje idee. The Last Black Man in San Francisco, jeśli dacie mu czas i odrobinę zaufania, zaspokoi zarówno wasze audiowizualne, jak i idealistyczne żądze, będąc przy tym nieznośnie lekkim, niczym kłębiące się nad łukami Golden Gate obłoki.
-
Przeniosłem się i ja. Do wymiaru, gdzie myśli się wierszem, a słowa same z siebie stają się aforyzmami. Sciamma ukradła moje serce, ale przywróciła wiarę. Wiarę w to, że kino na zawsze pozostanie czymś więcej.
-
Weźcie rodzinę, znajomych, idźcie nawet do najbliższego multipleksu i pozwólcie się oczarować. Uwierzcie w wizje Bonga, dajcie się porwać zwrotom akcji i przejmującym, dramatycznym historiom. Przypomnijcie sobie, że magia kina istnieje, a srebrny ekran cały czas żyje i nie karmi widza odtwórczą papką, lecz daje coś świeżego i kreatywnego, w zamian oczekując jedynie aprobaty.
-
Alvaro Delgado Aparicio serwuje bardzo intensywny, niemal bergmanowski obraz rodziny, gdzie gra pozorów odgrywa pierwsze skrzypce, zagłuszając gorzką sonatę rzeczywistości. Innymi słowy, w moim przypadku jest to klasyczny przykład festiwalowej niespodzianki.
-
Drugi film Nemesa można opisać jako chaotyczną sinusoidę, lecz w tym szaleństwie jest jednak metoda.
-
Mimo że film nie zagłębia się wystarczająco w strukturę charakteru Lary, broni się innowacyjnością i spójnością estetyczną, która wiernie dotrzymuje kroku fabularnym zabiegom. Młodzieńczy wigor, mieszając się z bólem na baletowym parkiecie, nadaje historii bohaterki niebanalny charakter, czyniąc ją wyjątkową w morzu produkcji podobnego typu.
-
Makridis zbudował ujmującą, lecz bezpieczną historię. Fani Lanthimosa wyjdą zadowoleni, lecz dostaną więcej tej samej dawki budzącego niepokój i wywołującego refleksję "slow cinema". Natomiast dla widza w ogólnym odbiorze to solidne studium męskich przywar i zachowań, świetnie ilustrujące upadek człowieka, osnuty mocną satyrą.
-
Pena w swoim debiucie wykazuję się dojrzałością i zabiera widza na bardzo niekomfortowy spacer po Arktyce. Zarówno fani Madsa wyjdą z kina zadowoleni, jak i osoby szukające ochłody w "biegu oscarowym", szczególnie te, które cenią sobie przyjemną, lecz niezbyt wymagającą dawkę "slow cinema".
-
Przeszywająca jasność współgrała z nieprzeniknioną pustką, która pochłonęła mnie w rytm dudniącego sonaru. Kolejne fale, rozbijające się o klif, rozłupywały po fragmencie moją czaszkę. Pulsujący nurt chaotycznych myśli zaczął niespokojnie meandrować po mojej jaźni.