Szanujemy Twoją prywatność i przetwarzamy dane osobowe zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Razem z naszymi partnerami wykorzystujemy też pliki "cookie".
Zamykając ten komunikat potwierdzasz, że zapoznałeś się z polityką prywatności i akceptujesz jej treść.
4 P

dwadziescia_trzy

Użytkownik
  • Dołączył: 12 marca 2023
  • Zrealizowany, nim jeszcze USA przystąpiły do wojny, film Charliego Chaplina był wyzwaniem rzuconym zbrodniarzowi przez komika. Arcydzieło!

  • Gatunek historycznej panoramy, dokumentalizowanej narracji historycznej, rzadko stosowany, w tym przypadku - wybitny. Znający teksty z tamtych lat i choćby pobieżnie - historię światowych wydarzeń - odnajdzie film satysfakcjonującym. Interesująco narysowany.

  • Dopracowany, turpistyczny obraz młodzieży, która wpada w narkotyki, pozostawiona sama sobie. Porażający kąt widzenia na punk, albo szerzej - społeczeństwa Berlina Zachodniego. Historia o dojrzewaniu na ulicy, upadku ideałów kontrkultury w ciemność lat 80.

  • Film, zrealizowany nie bez trudności, pozwala wejrzeć w sytuację dziecka, zagubionego w wojnennej zawierusze - z właściwymi jej interwałami hałasu i ciszy, chaosu i spokoju. Interesujące zdjęcia, wysokiej próby aktorstwo. O wiele mniej drastyczny niż książka Jerzego Kosińskiego, na podstawie której powstał.

  • Wojna toczona przez Patryka Vegę przeciwko swoim gargantuicznym kompleksom mogłaby faktycznie pozostać niewidzialna... Ordynarne plucie widzom w twarze. Bezczelność, nie film. Żal nawet złamanego grosza.

  • Rozczarowujący, rozwiązania fabularne sklonowane z "Szeregowca Ryana". Odrzucające jest opowiadanie o wojnie przy pomocy frazesów, w optyce gry komputerowej dla średnio rozgarniętego. Gdyby nie tematyka Wielkiej Wojny, o wiele rzadziej podnoszona, najprawdopodobniej przeszedłby bez echa.

  • Film przedstawia wojnę jako bezduszną maszynę zniszczenia, wojnę jako brud, głód i przerażenie. Nareszcie obraz bez odruchów błyszczącego fałszywie patosu. Interesujący akord w niemieckiej antytotalitarnej refleksji, która od kilku lat próbuje dekonstruować milczenie wokół trudnej historii.

  • Podczas oglądania dzieła Boba Fosse'go ma się ciekawe wrażenie - trudno jednoznacznie stwierdzić czy bohaterowie (znakomita Liza Minnelli!) są beznadziejnie naiwni czy doskonale świadomi. Konceptualne występy kabaretu przeplatające akcję stanowią kontrapunkt do braku. Braku ponurej piwiarni? Braku przyszłości? Na krawędzi czasu rozkwita i usycha dziwaczna i wolna miłość.

  • Właściwie nie istnieje wyraźny konflikt między pokoleniami, gdy całe społeczeństwo przechodzi wielką zmianę. Forman pod komediową, kolorową, rozbawioną podszewką kulturowego przełomu lat 60 i 70 rozpoznaje bezradność osobności życia pokolenia rodziców i pokolenia dzieci. Film nieoczywisty! Socjologiczne oko reżysera ukrywa się za świetnym groteskowym okularem.

  • Film z gatunku tych, które rzucają ziarno myślom, ale nie po to tylko, by ogród dostarczał jedynie smacznych warzyw i owoców, będą w nim także rośliny trujące, brzydkie kwiaty. Kino włoskie do szpiku kadru z wszelkimi odcieniami dramatu. Wielkie i straszne piękno. Humor człowieka.

  • Jest "Cielec" filmem o dogorywającym dyktatorze, jednym z trzech filmów Sokurowa opowiadających o prywatności nieograniczonej władzy, może o złej samotności ideologii. Zrealizowany w zgniłozielonym filtrze obraz jest duszny i ciężki, ogląda się go, brnie się przezeń jak przez zamulone akwarium, jakby w brudnych okularach. Wszystko po to by oddać fakt, że zniszczony syfilisem człowiek, zachowujący się jak dziecko, de iure rządzący krajem, de facto ledwo może podnieść się z łóżka.

  • Konsekwentnie autorskie kino Sokurowa to zawsze specyficzne doświadczenie. Film stylizowany na dokumentalny esej (?) przeplatany jest materiałami z frontu wschodniego ze smutkiem nieukrywanym w narratorskim głosie: o ile w okupowanej Francji katalogowano sztukę, to w Rosji działała wyłącznie maszyna bezrefleksyjnego zniszczenia. Smutek ten określano w prasie "ideologicznym". Może dlatego, że żyję tu, gdzie żyję - podzielam go. Jeden z lepszych obrazów tego twórcy.

  • Czekałem na powrót Aronofsky'ego z egzotycznych krain rozkrzyczanych mitopoetyk ("Noe" czy "Źródło") do tej pasji, z jaką potrafił notować przedmiotowość egzystencji (jak w "Pi" i "Requiem dla snu"), powrót do myślenia fragmentami, z których powoli ujawnia się szeroki obraz. "Wieloryb" zresztą - im szerszy obraz ujawnia, tym większa klaustrofobia i fotel mniej wygodny. Nieco może zbyt naiwne zakończenie. Nieoczywista adaptacja książki H. Melville'a.

  • Film jest pułapką, zastawioną na widza, pułapką tak ciekawie skonstruowaną, że gdy już się widz w niej znajdzie - otrzymuje możliwość zastanowienia się nad własnym położeniem wobec kina. Rzadko zdarzają się filmy, które dają podobną możliwość.

  • W "Menu" jest, wbrew pozorom, wiele: horror, tv, noir, akcja, nawet melodramat. Co stolik to coś innego. Trwonimy zapłacony czas na wyspie. Nierówne sceny nadają taśmie chropowatości. Piątek wieczór. Długo po rozpoczęciu filmu wciąż wchodzą ludzie. Zelotyzm Houlta i ignorancja Taylor-Joy: skrajne punkty stołu. Zachwyt dla artystowskich gestów i usta mlaskające niedosytem. Czy z dwóch innych nierozumiejących się wysp patrzymy na inne konstelacje gwiazd? Albo „wysp tych nie ma”? Klaśnięcie.