-
Ni to japońska, ni to amerykańska sieczka totalna bez interesujących postaci, polotu czy potrzeby bycia dziełem zgodnym z pierwowzorem. Potrafi okazjonalnie zauroczyć choreografią, ale oglądanie dla niej całego filmu to masochizm. No ludzie kochani, który my mamy rok? 2005?
-
Ani zwięzłe, ani rozwinięte. Serial nie ma zielonego pojęcia, o czym chce opowiedzieć, i zamiast stanowić epicką opowiastkę o dzielnych wojownikach - coś, co mogłoby z dumą należeć do mitologii tego świata - jest jedynie kołysanką, przy której idzie zasnąć. Żal aktorów, zdjęć i czasu.
-
Zawdzięcza swoją popularność przede wszystkim przyciągającemu wzrok designowi pogrążonego w brudzie i syfie Los Angeles. Pierwsza scena filmu - lot nad miastem - do tej pory wbija w fotel.
-
Na szczęście to debiut pełnometrażowy reżyserki, w którym widać autentyczny power, wizję i talent. Diament, który trzeba doszlifować. Ducha, który trzeba poprowadzić. Wierzę, że w następnych projektach będzie już tylko lepiej. Bo petarda może i już wybuchła. Ale zostawiła po sobie znaczący ślad.
-
Ważne lekcje, których się uczą bohaterowie, nie przelewają się jednak zbytnio na widza - film ogląda się lekko i przyjemnie, ale bez szczególnego poczucia, że powinno nas to wszystko obchodzić. To fajna produkcja, która nie wychodzi szybko z głowy dzięki swojej warstwie audiowizualnej.
-
Brzozowski serwuje widzom piękną lekcję pokory i hartowania ducha.
-
Seans Paskud wymęczył mnie okrutnie, mimo że byłem całkowicie świadom, na co się piszę - nie oczekiwałem niczego innego niż traktowanie dzieci z góry, a i tak poczułem się rozczarowany. A to, że nieletni bawili się na filmie całkiem nieźle, a ich rodzice raz na jakiś czas potrafili parsknąć ze śmiechu, pokazuje, że na takie produkcje nadal jest jakieś wzięcie.
-
Produkcja Franta Gwo gra i buczy, wygląda bardzo dobrze i dzięki swojemu rozmachowi stanowi świetny krok, jeśli chodzi o rozwój azjatyckiej twórczości, ale super widoczki to za mało, jak chce się konkurować z takim molochem jak Hollywood.
-
Niestety "Praziomek" po prostu sobie jest. Ani nie zachwyca, ani nie rozśmiesza, ani nie wciąga. Owszem, przyjemnie się to ogląda i fenomenalnie wygląda, ale to coś, co w przypadku Laiki jest już standardem, a przez to nie zaskakuje niczym. Można obczaić, ale po co? Nie warto jednakże tracić nadziei, bo znając to studio, jego następny projekt może się okazać prawdziwym strzałem w dziesiątkę.
-
To kino moralizatorskie, którego morał wybrzmiewa w takim samym stopniu co spoty reklamowe dotyczące bezpieczeństwa na drodze, ale które przynajmniej nie oszukuje widza - od początku do końca nie uderzając w fałszywe nuty. Szilagyi spotkało po prostu przekleństwo zwyczajności - chcąc opowiedzieć o niej historię, sama stała się zwyczajna.
-
Seans "Aftera" minął mi wyjątkowo bezboleśnie, choć film upstrzony jest poważnymi wadami po sam czubek głowy. Po tym, kiedy pojawiły się napisy końcowe, a ludzie, którzy wypełnili największą salę w kinie praktycznie w całości, zaczęli szemrać do znajomych, że "szału nie było", mnie pozostało jedynie mocne przeciągnięcie się, głębokie ziewnięcie, zebranie swoich betów i ruszenie do wyjścia ewakuacyjnego. Jak po maśle, bez grymasu na twarzy.
-
Zrobione po łebkach i walące synonimami słowa "wiara" jak łopatą po głowie widza kino moralizatorskie, które absolutnie nikogo niczego nie nauczy, grzeszników za cholerę nie nawróci, wierzących milutko poklepie po pleckach, a wszystko, co nam podaje jako nowe odkrycie, nie okazuje się być żadną szczególną nowością.