-
Swoich najwierniejszych, najbardziej oddanych widzów odnajdzie w osobach, które pocą się na myśl o wykonaniu telefonu do punktu obsługi klienta.
-
Na szczęście w życiu, tak jak w futbolu: zawsze jest druga połowa. Ewentualnie rewanż na własnym boisku.
-
Nie ma nic złego w przesłodzonych żelkach - trzeba się tylko pilnować i nie pochłaniać ich w zbyt dużych ilościach.
-
Swoją komediową siłę "Horror Story" zawdzięcza społecznej prawdzie, ukrytej pod grubą warstwą absurdu.
-
Dobrze, że takie filmy jak "Georgie..." istnieją - nawet jeżeli londyńskie blokowiska wydają się po nich bardziej kolorowe, niż są w rzeczywistości.
-
Sztukę tworzy się tu między poranną kawą a obiadem, niesatysfakcjonującą pracą a kąpielą w zimnej wodzie.
-
Właśnie tak wyglądałyby komedie kryminalne Guya Ritchiego, gdyby Brytyjczyk nie umiał konstruować scenariuszy, pisać zabawnych dialogów i w ogóle nie obchodziłaby go kwestia montażu...
-
Dlaczego, jak Mastroianni i Ekberg kąpią się w rzymskiej fontannie, to jest piękne, a jak Bołądź i Stramowski powtarzają to samo w centrum Warszawy, to cała magia gdzieś ulatuje?
-
Zołzie trzeba naprawdę wiele wybaczyć, aby czerpać przyjemność z seansu: antypatyczną bohaterkę, nijaką inscenizację, nawałnicę wątków i kiepskiego humoru, jawną manipulację uczuciami widza. Jeżeli potraficie, wybaczcie - ja nie potrafię.
-
Naprawdę dziwią mnie, i trochę niepokoją, zachwyty płynące pod adresem wylewającej się z ekranu "bylejakości". Czy aż tak obniżyliśmy standardy?
-
Niczym prawdziwy człowiek orkiestra reżyser maszeruje do rytmu, który sam wystukuje. Raz lepiej, raz gorzej, zawsze we w miarę równym tempie.
-
Stanowi swego rodzaju kondensację stylu braci Safdie. Jeżeli nie widzieliście do tej pory żadnego filmu twórców Good Time, to świetnym pomysłem jest rozpoczęcie przygody z ich kinem właśnie od tego krótkiego metrażu, który błyskawicznie uświadomi wam, czego można spodziewać się po sygnowanych przez Josha i Benny'ego pełnometrażowych obrazach - zarówno od strony formalnej, jak i fabularnej.
-
To tutaj rozpoczęła się owocna współpraca Franka Capry z Jamesem Stewartem.
-
Pech chciał, że świat okazał się na przyjęcie tego wizjonerskiego filmu niegotowy, co znalazło swoje odzwierciedlenie w bardzo mieszanych recenzjach oraz kiepskich wynikach w box office.
-
Jest na wskroś oryginalną, jedyną w swoim rodzaju pozycją - melodramatem o wymiarze oniryczno-symbolicznym.
-
Jest na długiej drodze Wesa Andersona przystankiem raczej pobocznym, ale i tak warto się na nim zatrzymać, spotkać tych wszystkich starych znajomych i wyruszyć wraz z nimi na niezwykłe morskie przygody.
-
Riley Stearns nakręcił naprawdę znakomite kino - takie, które można odczytywać jako satyrę na toksyczną męskość, opowieść o poszukiwaniu autorytetu i próbach samorealizacji albo nawet feministyczny manifest.
-
Jest wielkim triumfem Baumbacha, kolejnym dowodem na to, że Amerykanin jest obecnie jednym z najciekawszych, najbardziej utalentowanych twórców zza oceanu.
-
Lepiej wrócić do starszych epizodów "Between Two Ferns", które można znaleźć na YouTube. Po raz kolejny obejrzeć, jak Galifianakis bezpardonowo okłada paskiem Justina Biebera, wchodzi w potyczki słowne z Barackiem Obamą czy próbuje obmacywać Michaela Cerę.
-
Napędzająca akcję wyobraźnia Korine'a zdaje się nie znać żadnych granic.
-
Pomimo kilku słabszych fragmentów całość jest na tyle urokliwa, że nie sposób nie wyjść z kina w choć odrobinę lepszym nastroju.
-
Bohater podróżuje, spaceruje, obserwuje, czasem uniesie lekko brwi, ewentualnie przycupnie na chwilę w jakiejś małej paryskiej kawiarni. Ktoś powie: "Boże, ale to musi być nudny film". Nic bardziej mylnego.
-
Przyjemne, zabawne i obfitujące w świetne dialogi.
-
Kiedy oglądamy pierwszy pełnometrażowy film Ritchiego, ani przez chwilę nie czujemy, że jest to debiut.
-
W Witajcie w Marwen chwilami wciąż czuć ten chłopięcy dryg Zemeckisa, szczególnie podczas oglądania naładowanych akcją sekwencji animowanych. To dla nich właśnie warto wybrać się na ten film do kina, poprawiając chociaż odrobinę jego, niesprawiedliwie beznadziejny, wynik finansowy.
-
Po paru świetnych krótkich formach Aleksander Pietrzak nakręcił kompletnie nieudany debiut pełnometrażowy. Mam ogromną nadzieję, że następnym razem dostanie do współpracy kogoś bardziej kompetentnego niż Abelard Giza czy Kacper Ruciński i uda mu się zrealizować obraz na miarę Ja i mój tata czy Mocna kawa wcale nie jest taka zła.
-
Na całe szczęście obraz autorstwa Jessego Peretza nie jest jedynie kolejną schematyczną komedią romantyczną.
-
Pomimo paru niewątpliwych zalet jest "Polowanie z tatą" obrazem do bólu przeciętnym i nijakim.