Natalia Gruenpeter
Krytyk-
Przecież "Sicario" Villeneuve'a również był sprawnie zrobionym kinem sensacyjnym. Mimo wszystko cechowała ten film jakaś tajemnica, której w kontynuacji nie dostrzegam. Zupełnie jakby twórcy - podobnie jak bohaterowie filmu - przyjęli taktykę spalonej ziemi: ogrywania sprawdzonych motywów w sposób, który prowadzi do wyjałowienia gruntu.
-
W "Nie jestem twoim murzynem" pisarz pozostaje niedookreśloną figurą pełniącą rolę filtra czy głosu, który odważnie rozdziera zasłonę amerykańskiego mitu i daje nowy wgląd w rzeczywistość.
-
Choć jego przebieg pełen jest wydarzeń, które wydają się absolutnie nieprawdopodobne, wystarczy powrócić do dokumentu Pieprzycy z 1998 roku, aby przekonać się, że nasza wyobraźnia z trudem nadąża za rzeczywistością. Sprawdzają się w tej historii słowa Marka Twaina, który pisał, że prawda jest dziwniejsza niż fikcja, bo nie musi respektować reguł prawdopodobieństwa.
-
Obok takiego obrazu nie da się przejść obojętnie. Na pewno nie wtedy, gdy ONZ mianuje aktora Posłańcem Pokoju.
-
William Friedkin uparcie twierdzi, że jego "Egzorcysta" nie jest horrorem, ale filmem o tajemnicy wiary. Być może podobnie należałoby spojrzeć na "Czarownicę". Jej demoniczny finał skłania do tego, żeby spośród dwóch określeń przywołanych na początku - "jednego z najstraszniejszych horrorów minionego roku" i "filmu tak strasznego, że popierają go sami sataniści" - uznać to drugie za bardziej adekwatne.
-
Nieustannie balansuje pomiędzy ekscesem a powściągliwością, czego najlepszym wyrazem jest wspomniany już kontrast pomiędzy "gorącą", krwistą historią a chłodnym, surowym sposobem, w jaki została opowiedziana.
-
Świetne kino akcji aspirujące do czegoś więcej niż czysta rozrywka, ale jednocześnie nie uginające się pod ciężarem artystycznych ambicji twórców. Czuć tu pewną rękę reżysera, który nie musi niczego udowadniać i doświadczenie operatora, który opiera się pokusie realizacji efekciarskich, silnie wystylizowanych zdjęć pozostawiających widza w oszołomieniu.
-
Filmowe odniesienie nie jest jednak przykładem żonglowania filmowymi cytatami ani wyrafinowanej gry z widzem, w żaden sposób nie rozrywa ono emocjonalnej ciągłości, która stanowi największą zaletę "Party Girl".
-
W tym wymiarze "Biały ptak w zamieci" jest niezwykle nostalgiczny, dlatego być może najbardziej spodoba się tym, którzy dojrzewali razem z reżyserem i jego filmami.
-
Choć "Wolny strzelec" miał wszelkie zadatki na to, aby stać się interesującym obrazem Miasta Aniołów, zabrakło w nim chyba głębszej identyfikacji z metropolią, zdolności do podążania za jej pulsem, a przede wszystkim wyczucia jej filmowej natury.
-
Nie jest to konwencjonalny dokument. "20 000 dni na Ziemi" swobodnie przekracza granice gatunku i ciąży w stronę albo filmu fabularnego, w którym Nick Cave gra samego siebie, albo - jak twierdzą pewni krytycy - w stronę mistyfikacji, której celem jest spotęgowanie mitu australijskiego muzyka.
-
To, że "Czarny koń" jest pierwszym dziełem Todda Solondza, w którym nieobecne są tak kontrowersyjne tematy, jak gwałt, aborcja czy pedofilia, nie zmienia faktu, że jest to chyba jeden z najbardziej ponurych filmów reżysera. Być może łatwiej zaakceptować istnienie zła i przemocy w świecie społecznym, niż obserwować smutny spektakl samooszukiwania, fantazji i zaprzeczeń, jaki rządzi życiem wewnętrznym Abe'a.
-
Ma w sobie jakąś kruchość i słabość, celowo obnażoną wrażliwość.
-
Dzieło niepodobne do żadnego z popularnych filmów dla dzieci. Nie ma w nim wartkiej akcji, wizualnych fajerwerków i ostro naszkicowanych postaci. Opowiedziana w nim historia jest raczej historią wewnętrzną, bo - jak sugerują slogany na plakatach filmu - dzikie stwory mieszkają w każdym z nas.
-
Świat przedstawiony filmu "Do szpiku kości" wykreowany jest z niebywałą precyzją i niemal dokumentalną surowością.
-
Oglądając dzieła Solondza, można odnieść wrażenie, że kręci on wciąż ten sam film: z tymi samymi bohaterami, osnuty wokół podobnych problemów, a nawet otwierany identyczną czcionką napisów. Jednakże dostrzegam w "Life During Wartime" znaczące zmiany, choć może zapowiadane do pewnego stopnia już przez "Palindromy".
-
Niewiele jest dzieł kinowych z klasycznej epoki Hollywood, które - jak "Czarnoksiężnik z krainy Oz" z 1939 roku - tak dobrze znoszą transfer na inne nośniki. To zaskakujące, że film będący pochwałą więzi z domem, sam doskonale czuje się "na obczyźnie" - poza ekranami kin: w telewizji, na kasetach wideo i płytach DVD.
-
Być może problem polega na tym, że obcując ze specyficznym gatunkiem filmowym, jakim jest western, widz od początku przykłada do niego epickie kryteria, pomijając równocześnie - wyczuwalny w "Prawdziwym męstwie" - spory ładunek humoru. To w nim przecież ukryty jest ten ekscentryczny, typowy dla braci Coen, styl opowiadania.