GarretReza
Użytkownik-
Znowu mam wrażenie, że oglądam arcydzieło, ale nie mam pewności. Tak naprawdę nie mam żadnej pewności, jeśli chodzi o ten tytuł. Możliwe, że twórcy są aż tak genialni, jakie sprawiają wrażenie. Możliwe też, że to był jeden wielki tytuł-troll i pretekst, żeby - i tu następuje zdradzenie finału, więc tego nie zrobię. Ponownie jednak wśród widzów przewijają się głosy, że to jeden z najważniejszych momentów w historii telewizji... A ja nadal jestem zakręcony wokół tego, że nie mogę w to uwierzyć.
-
Miejsce akcji to Szpital w Pittsburghu, a konkretnie jego oddział pogotowia, gdzie można sypać pieniędzmi, personelem, sprzętem, a dziura nadal nie będzie wypełniona, bo pacjenci nigdy się nie kończą. Na obecną chwilę „The Pitt” jest zapewne najlepszym obrazem prezentującym, jak to jest pracować na pogotowiu. Przygotujcie się na seans, od którego nie da się oderwać i na serial, który przejeżdża walcem po swoich widzach. Finału wyczekuje się jak gorącego prysznicu, który zmyje brudy życia.
-
Nowy sufit animacji. Każda scena wygląda, jakby oddzielny artysta pracował nad nią wiele lat – urzeka rozmachem, szczegółowością, akcją. Każdy pojedynek i scena batalistyczna dosłownie zapiera dech w piersi. Motorem napędowym finału nie jest walka o lepsze dziś czy jutro dla nas, ale dla dzieci naszych dzieci. To zostało przedstawione z odpowiednią siłą, żeby mogło zostać przynajmniej z częścią widowni.
-
Czemu protagonista Tony decyduje się przywiązać drutem do prezesa firmy udzielającej pożyczek (a pomiędzy nimi na tym drucie jest strzelba, która wypali, jeśli oddalą się od siebie w jakikolwiek sposób – stąd tytuł), nie jest łatwo wyjaśnić. Twórcy umieją opowiadać o człowieku. Pamiętać go nie tylko za to, co zrobił, ale dlaczego. Nie jako bohatera albo wariata, ale człowieka.
-
Zapamiętam tę opowieść i tych bohaterów, a realizacja dostarczyła mi solidnej satysfakcji, dostarczając pierwszorzędnie nakręconych strzelanin, pościgów pieszych i samochodowych. Są filmy lepsze, próbujące opowiedzieć podobną historię - albo w tym samym gatunku. "Złodziej..." jest udany i spełnia każdą obietnicę, której widz będzie wymagać od tego rodzaju kina. Tytuł, który nie zostanie klasykiem, ale będzie odkrywany przez kolejne roczniki kinomanów, co kilka lat.
-
Każdy się zgadza, że ten film trzyma za jaja podczas oglądania – kwestia tego, jak długo i jak mocno. W tym wszystkim jest przesłanie tytułowego domu wypełnionego dynamitem. Każdy ma trochę tego dynamitu i może się on pod nim zapalić lub rzucić nim w sąsiada, co sprawi, że każdy zacznie rzucać. I łapać. Przerabialiśmy to jako kinomani dawno temu, w lepszym wydaniu bez wątpliwości, ale ta lekcja z całą pewnością nie traci z czasem na istotności.
-
Reżyser tego filmu sam ma epilepsję i w swoim debiucie pełnometrażowym powiada o młodym człowieku, który pomimo tej choroby chce wziąć udział w studniówce. Nikt tutaj nie zacznie znając wszystkie odpowiedzi. Trzeba będzie do nich dojść. Nikt tutaj nie ma całej racji, ale ma swój punkt widzenia, swój kontekst i jakoś się w nim porusza. Wszyscy zaangażowani widzowie poczują przyjemną ulgę, gdy w końcu ci ludzie zaczną się lepiej dogadywać, staną się sobie bliżsi. I to jest wspaniałe.
-
Wydaje się, że naprawdę wchodzimy za kulisy i widzimy codzienność tych ludzi. Świat show-biznesu pokazuje tutaj prawdziwe pazury i przekonuje, że wymaga to bezwzględności. W kieszeń można sobie włożyć gadanie o szczęściu, ciężkiej pracy oraz zrządzeniu losu. Tutaj liczy się dominacja i film potrafi to pokazać. Osobiście ciężko mi wymienić film, który lepiej obnaża brudy show-biznesu, niż Kameleon. Przynajmniej w ostatnich latach.
-
Wzorowe kino rozrywkowe, wzorowa komedia. Zaskakuje widza, bawi go i potrafi w tym wszystkim opowiedzieć o ciężkich problemach, nawet jeśli w popularno-naukowym stylu: czasem zdrowi najbardziej potrzebują pomocy, tylko o tym nie wiedzą. To są narzędzia, żeby opowiedzieć krwawą i przezabawną historię – jednak jak wiele tutaj jest wątków i postaci! Jak bardzo byłem w to zaangażowany, jak bardzo się śmiałem! Do tego Mads Mikkelsen z vifonem na głowie, co tu się dzieje…
-
Doceniam sztukę, która daje mi coś, chociaż nie wiedziałem, że tego potrzebuję. Ogólnie to poważny obraz - o czym? Może o tym, że rodzice i społeczeństwo nie mają zamiaru brać odpowiedzialności za nowe pokolenie. Albo o tym, że filmy są rozrywką do przeżycia w towarzystwie, więc chodźmy do kin. Najlepiej na kolejny film Zacha Creggera, który wydaje się naprawdę rozumieć i słuchać widzów, myśleć o nich podczas tworzenia.
-
Rewelacyjne kino akcji wykorzystujące ostatnią szansę na humanitarny przekaz do całego świata – a także pomnik ku pamięci wszystkiego, co Tom Cruise ze swoją ekipą dokonali. Wszyscy kinomananiacy filmów akcji czują wiatr na horyzoncie zwiastujący przed nami bardzo długą przerwę, zanim znów zobaczymy coś równie wielkiego w temacie set piece’ów (łódź podwodna jest najlepszym miejscem akcji w historii kina) czy kaskaderki (finał – prawdopodobnie największe osiągnięcie na tym polu).
-
Anderson celuje w kino mocno rozrywkowe: zabawne dialogi, szybka akcja, komedia podszyta absurdem. Ile przestrzeni mają aktorzy, ile ruchu ma tutaj kamera - udało się jednocześnie ująć energię i spontaniczność opowieści, robiąc to w czytelny i atrakcyjny wizualnie sposób. Ta opowieść o ojcu walczącym z samym sobą o własne dziecko pozostanie ponadczasowa. Wszystkie elementy filmowe są tutaj wykonane na złoto, seans pozostaje niezapomniany i daje pragnienie na więcej.
-
To jest jak "Sanatorium pod klepsydrą" o sobie samym i za swojego życia. Ten film jest celebracją życia oraz miłości do filmów, do bycia kinomanem czy artystą stojącym za ich tworzeniem. To medytacja nad życiem które mamy, mieliśmy i mogliśmy mieć: szczęśliwych i nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, wybór świadomych i mniej świadomych, podjętych decyzji które popchnęły nas w tę lub inną stronę. I jak to wszystko jest zrobione! Plus otwierające ujęcie – najpiękniejsza rzecz w Wenecji.
-
Gdyby Frank Capra robił "Niespodziewaną zamianę miejsc", mając wrażliwość Prestona Sturgesa, miał szacunek do Wendersa i żył w 2025 roku, zrobiłby "Good Fortune". Istnieje sformułowanie: natychmiastowy klasyk - i taki jest "Anioł stróż". Fabuła jest ambitna, a scenariusz godny Billego Wildera. Również wtedy, gdy podejmuje trudne tematy roku 2025 - pokazując, że go widzi, dostrzega, zna. I chociaż nie ma żadnych rozwiązań, szczególnie na masową skalę, to przypomina: warto żyć dalej.
-
W skrócie jest tutaj dwóch nastolatków, którzy odkrywają w sobie moce i walczą ze złymi duchami, wszystko osadzone w lokalnym folklorze Japonii… Ale to jednak przede wszystkim osobista historia młodych osób, które są pełne wątpliwości odnośnie samych siebie, nie mają przyjaciół, doskwiera im samotność oraz brak poczucia własnej wartości.
-
Czułem inspirację, aby być lepszym człowiekiem pod względem filozoficznym, ale też właśnie: szybszym, precyzyjniejszym, dającym radę ogarnąć miliony sygnałów na sekundę. Być człowiekiem, która da innemu to uczucie, które daje kucharz składając posiłek będący wynagrodzeniem wszystkiego, przez co danego dnia trzeba było przejść do tego momentu. Być lepszym w zawodzie, jaki wykonuję. By dać radę, ile razy przypadnie mi rola bycia czyimś nauczycielem.
-
Polska wieś, jak to u Kondratiuka. Ludzie głupi, ale tego świadomi. Mówią dziwnie i po swojemu, ale świetnie się ich słucha. Tym razem, że niby UFO wylądowało, i kilku chłopów po nocy nad butelką wódki się zastanawia, co teraz zrobić. Przywitać ich trzeba. Ale odpowiednio, w końcu będą oni teraz, tego, no, przedstawicielami całej ludzkości. Trzeba zacząć szukać reprezentanta jakiegoś. Cały żart polega na tym, że oni nawet z chałupy nie wyjdą.
-
Bardzo naturalny film. Wszystko sprawiało wrażenie nagranego za pierwszym podejściem, a przez to prawdziwego. Dzięki temu cały obraz buzuje od emocji i punku. Nancy dzwoni do matki, po czym jest tak wkur…zona, że rozwala szybę w budce. Sid z Johnem wbijają na chatę kogoś tam i pierwsze co robią, to malują jakieś głupoty sprayem po ścianach. Podczas koncertu ktoś tam łapie wokalistę, Sid sprzedaje mu kopa na ryj, wściekły tłum go porywa, a on krzyczy z angielskim akcentem.
-
Artysta chciał opowiedzieć o moralności, o ludzkich, wątpliwych historiach, które powinny doczekać się komentarza, moralnego kompasu i klarownego podziału na dobre i złe… Tego jednak nie ma. Pewne rzeczy zostają w cieniu, zamiast wyjść na światło dzienne. Nikt nie dowiaduje się o tym, co miało miejsce i życie toczy się dalej, jakby nic się nie stało.
-
Historia chłopaka wkraczającego w dorosłość. Zatrudnia się jako kurier. Będzie znajdowanie miłości życia, będzie stawianie sobie trudnych pytań* i poszukiwanie samego siebie. I wszystko to z zaskakująco dużą dozą humoru oraz sympatycznym bohaterem, który co chwila przed każdą nową postacią potrafiłby wyczarować sobie nową osobowość. To intryguje i bawi. Jest tu nawet miejsce na komentarz odnośnie poprzedniego pokolenia, które narzeka na obecne, i wytyka im się prawdę: wy ich wychowaliście.
-
To film o starciu pokoleń, o starzeniu się, o walce: psychologicznej, fizycznej, z innymi i samym sobą, a nawet trzeba tutaj pokonać kobiecy magnetyzm. Finalnie jest to nawet opowieść wyrażająca strach o upadek wartości – tak długo oszukujemy, że oszustwo zaczyna się mieszać z prawdziwą rywalizacją. Starcie, w którym powinno chodzić o pokazanie, kto jest lepszy od kogo i kto jest najlepszy, stają się spotkaniem oszustów, którym chodzi wyłącznie o pieniądze.
-
Jak zwykły dzień uczynić niezwykłym? Oczywiście poprzez nie pójście do szkoły. Luźny ton, mnóstwo żartów, zabójczy punkt kulminacyjny, a pod spodem jest opowieść o pokoleniu nastolatków, które nie ma pomysłu na swoją dorosłość. Dorośli nie są żadnymi autorytetami, w zasadzie są tylko chodzącymi żartami. A młodzi tak bardzo nie myślą o przyszłości, że odwalają takie rzeczy, jak Ferris, beztrosko oddając się szaleństwu bez brania na poważnie idei, że z tego mogą być jakieś konsekwencje.
-
Nikt z nas po seansie nie zapyta, dlaczego bohaterowie tego filmu nie dostrzegają siebie nawzajem, czemu są ślepi na prawdziwe problemy innych? W zasadzie większość widzów będzie równie ślepa. Edward Yang opowiada o tej ślepocie, ale z wyrozumiałością. Pokazuje ją tak, jakby mówił równocześnie: „Widzisz? To niestety bardzo łatwe”. Jeden z bohaterów w pewnym momencie mówi, że kariera jest najważniejsza w życiu mężczyzny. Yang swoim filmem wydaje się mówić, że ludzie wokół nas są najważniejsi.
-
Każdy film wojenny skupia się tylko na jakimś aspekcie wojny. Pluton skupia się na wywoływaniu cierpienia oraz cierpieniu. Pokazuje bohaterów dokonujących bestialskich czynów, robiących to, o co w wojnie chodzi. Żadnych reguł, żadnych zasad, żadnego celu. Tylko strach, paranoja i kwestia tego, jak daleko żołnierz posunie się, by robić, co do niego należy. Bez dramatyzowania, bez zasłaniania, bez kręcenia. Wojna jako miejsce, gdzie nie ma sensu pytać „dlaczego”.
-
Przyjaźń, przeszłość, małe przygody i poświęcenie w imię czegoś, co mało kto z nich rozumie. Słuchamy opowieści człowieka wspominającego mały fragment swojego życia, tylko kilka nieistotnych dni, ale które zapamiętał do końca życia. Bo był wtedy z nimi, oni z nim, a okoliczności im to utrudniały – ale wyszli z tego cało, ich przyjaźń oraz niewinność.
-
Technologia umożliwia niezwykłe rzeczy, płaci się za nią ile tylko trzeba i dopiero potem przychodzi refleksja: czy było warto? - a to tylko jedna z możliwych interpretacji. Nikt po seansie nie powie, że to jest monster movie o człowieku, który zamienia się w muchę i trzeba go zabić. Bardziej prawdopodobne, że każdy... Powie co innego. Włączcie ten film po północy, po ciemku. Ostatnie 10 minut nadal robi wrażenie jak nic innego w tego typu kinie. Long Live The New Flesh...
-
Wzorowe kino przygodowe. Tajemnica, wyzwanie, postaci, światy, ale przede wszystkim dużo magii, miłości i piękna. Wszystko, co odkrywamy, zachwyca bohaterów, a tym samym nas. Dużo ludzkich momentów, każdy ma tu jakąś osobowość: od przezabawnych piratów z sercem po właściwej stronie, od wojska, które pragnie skarbów, poprzez antagonistę, który chce władzy. A bohater robi to, bo uważa to za słuszne. Jest aż tak niewinny, że nie podejrzewamy, by miłość była jego motywacją. Byczo!
-
Między nimi będzie mnóstwo nienawiści, pasji, śliny i krwi. Jeden wypełnia umysł drugiego, jeden staje się dla drugiego całym życiem. To film pełen napięcia, pomysłowej historii, masy genialnych momentów, doskonały aktorsko i jeden z nielicznych, który zyskuje na tym, że w każdej chwili możemy zobaczyć, ile jeszcze przed nami. Gdy myślimy, że już po wszystkim, ale nie, jeszcze nie. Jeszcze nie jesteśmy wolni. My, widzowie.
-
Przygody Andy’ego Taylora, szeryfa małego miasteczka, który szeryfa nie potrzebuje. Największą siłę tej produkcji – serce i nostalgia za krainą, gdzie takie serce zawsze dało się znaleźć w sobie, w innych ludziach, w okolicy gdzie się mieszka. Ten serial daje komfort, prezentując życie jako sielskie, gdzie liczy się tylko zrobić przetwory na zimę, być uczciwym, a wieczorem na gangu grać na gitarze akustycznej. I wiecie co? Sześćdziesiąt lat później ten serial nadal potrafi dać ten komfort.
-
Ona nie jest stąd. On jest. Ona podróżuje. On chce, żeby została z nim. Spotykają się, spędzają ze sobą czas. W tym filmie język rzadko jest istotny, bo bohaterowie rzadko rozumieją się nawzajem. On coś mówi, ona wyłapie z tego słowo lub dwa. On przez jej akcent nie może się przebić. My tak samo. Jeśli nie możemy zrozumieć zachowania bohaterów, to nie musimy – reżyser rozumie za nas. To film, w którym zakochani potraktowani są na poważnie. I o to w tym chodzi.