Adam Horowski
Krytyk-
Piotr Biedroń i jego ekipa udowodnili, że nie potrzeba wielkiego budżetu, by zrealizować przyzwoity polski film science fiction.
-
Koniec końców... bywało gorzej, zwłaszcza że wcale nie tak dawno mieliśmy okazję oglądać Thora: Miłość i grom czy Ant-Mana: Kwantomanię. Ale też nie jest dobrze. Raczej bezbarwnie.
-
T obraz mało wyrazisty i z pretensjami do tego, by coś ważnego o świecie powiedzieć - z pretensjami zbyt dużymi, by nie uznać tego za sporą wadę filmu. Całość ratują Borys i Sonia Szycowie - jest w nich szczerość i otwartość, świetnie ogrywają najbardziej emocjonalne momenty - i to oni są powodem, dla którego warto obejrzeć tę historię.
-
Dzieło bezkompromisowe, dopieszczone, spełnione. To spotkanie przy jednym stole Reymonta, Chełmońskiego i Welchmanów, którzy wspólnie wymyślili, jak ponownie zmitologizować polską wieś i zachowując kulturową specyfikę, przekuć ją w ponadczasową opowieść o zależności, namiętności, relacjach rodzinnych i międzyludzkich, specyfice wiejskiej społeczności, sile tłumu.
-
Kino powolne, pełne nieruchomych ujęć skupionych na twarzach przemawiających w sądzie bohaterów i bohaterek, swoją statycznością wystawiające na próbę cierpliwość widza.
-
Ostateczna ocena filmu w każdym przypadku zależeć będzie od tego, czy Cicha dziewczyna będzie współgrać z indywidualną wrażliwością odbiorcy.
-
Gdyby mnie postawiono pod ścianą, bez wątpienia znalazłbym kilka słabszych punktów - jak chociażby to, że zasady przenikania się światów fizycznego i spirytualnego wydają się być nie do końca konsekwentne - ale są to kwestie drugorzędne i w zasadzie nie wpływają na odbiór całości. Liczy się bowiem jedno - oto dwóch od lat śmieszkujących na Youtubie gości z Australii pokazało, jak się realizuje świetne kino grozy.
-
Produkcja wyreżyserowana przez Bena Wheatleya nie męczy, bywa zabawna i dostarcza solidną porcję rozrywki - to zdecydowanie mocny kandydat na wakacyjne guilty pleasure. Chwilami rodzi też wątpliwości natury moralnej, czy na realizację tak głupich fabuł powinno się wydawać grube miliony dolarów, ale tylko chwilami, bo Meg 2: Głębia wbrew tytułowi w żadnej mierze nie stanowi zachęty do jakiejkolwiek głębszej refleksji.
-
Przykuwa uwagę z równą mocą bez względu na to, czy akcja dzieje się na uniwersyteckich salach, w laboratoriach Los Alamos, czy w pokoju przesłuchań. I koniec końców po trzech godzinach kinowej uczty ma się uczucie swego rodzaju niedosytu - chętnie zostałbym w kinowym fotelu przez kolejną godzinę, by posłuchać i popatrzeć, jak twórca Memento rozszerza niektóre wątki, opowiada o kilku drugoplanowych postaciach, czyni ze swojego filmu swoiste uniwersum.
-
Jeśli jednak przymknąć oko na ten niepotrzebny finałowy wątek, pozostanie piękna opowieść o na wskroś włoskiej relacji syna z matką, o pamięci, o miejscach, które jednocześnie są i ich nie ma.
-
Dostajemy powtórkę z rozrywki - kogo zachwycił Avatar, tego zachwyci Istota wody. Należy jedynie zaznaczyć, że tak jak film z 2009 roku mógł być traktowany jako zamknięta całość, tak tym razem wiele wątków pozostaje otwartych i będą one kontynuowane w kolejnych częściach.