
-
Być może reżysera filmu przerosła skala wyzwania - niełatwo jest zrobić dobrą fabularną opowieść o wyjątkowej postaci, podobnie jak trudno jest w ramie filmowej pokazać efektowny spektakl.
-
Samemu serialowi do syntetycznych, przetworzonych produktów bardzo daleko, mimo że nie stanowi nowego komentarza ani nie przedstawia nowej perspektywy na celebrytów czy fandom - wątku eksplorowanego przecież w popkulturze od kilku dekad. Nie odbiera to przyjemności z oglądania, ale też nie zaspokaja apetytu na długo.
-
Jedynie dokłada nowe elementy do legendy gwiazdy, nie starając się wyjaśnić jej fenomenu. Możliwe, że 60 lat po jej śmierci wciąż brakuje słów, w które można go ubrać.
-
To ciąg paciorków połączonych nicią cierpienia. I choć na świeżo po seansie w pamięci pozostaje przede wszystkim genialna, bardzo fizyczna rola Kathryn Hunter jako trzech wiedźm, dzieje się tak tylko dlatego, że sam dramat jest dobrze znany, jego wielowymiarowość natomiast stała się czymś oczywistym.
-
W "Get Back" Jackson streszcza to zjawisko w pięć minut, co może wydawać się zaskakujące ze względu na długość dokumentu. Ale właśnie wzięcie popularności muzyków za pewnik pozwala na głębszą eksplorację nie tylko konsekwencji ich sławy, ale także jej przyczyn.
-
Chociaż opisana tu historia jest prawdziwa, pierwowzorowi filmowego Richarda daleko do królewskiej szlachetności ekranowego bohatera. Jak niemal każdy portret władcy, ten też przesadnie uwydatnia pozytywy: byle tylko nie naruszyć wizerunku króla, którego biografia i wizerunek jeszcze za życia muszą nabrać cech legendarnych.
-
Przeciętny western z czarną obsadą, co dość przewrotnie jest jedyną rzeczą czyniącą go postwesternem lub westernem rewizjonistycznym. Brak natomiast innych przesłanek, pozwalających traktować ten film jako coś więcej niż ekranową reprezentację mniejszości etnicznej.
-
Przez selekcję materiału "Biggie" nie spełnia swojej obietnicy i jedynie dokłada cegiełki do legendarnego statusu rapera. Próżno tu szukać choćby prawdziwej historii stojącej za tekstem do piosenki "I Got a Story to Tell".
-
Osoby oczekujące kina gatunkowego albo przerażająco realnego obrazu wojny w Wietnamie będą "Pięcioma braćmi" rozczarowane. Zamiast zwyczajnych rozmów bohaterowie toczą dialogi głównie o historii i wybitnych Afroamerykanach, w encyklopedyczny sposób rzucając faktami.
-
Wyreżyserowane przez Jonze'a, Horowitza i Diamonda gagi czasem trafiają, czasem nie, jednak udaje się uniknąć patosu czy żenady. Miejscami wręcz zadziwiający jest spokój, z jakim dwaj ostatni opowiadają o swojej przeszłości, odbiega on od obrazu, do jakiego Beastie Boys przyzwyczaili swoich fanów.
-
W rezultacie otrzymujemy obraz wielopoziomowej korupcji i wzajemnych zależności, zrzucający odpowiedzialność za zepsucie amerykańskiego społeczeństwa na jego wszystkie warstwy. Żadna ze śmierci nie jest tu efektowna, nie ma tu zwolnionego tempa i ostatnich słów, co tylko wzmacnia obecny w filmie deterministyczny nastrój. W pewnym sensie "Irlandczyk" jest więc opowieścią o akceptacji przeznaczenia i konsekwencjach poddania się losowi.
-
Filmu Asifa Kapadii o Diego Maradonie nie należy traktować jak typowego dokumentu. To raczej próba uchwycenia esencji osobowości jednego z najlepszych piłkarzy na świecie, do czego twórca przyzwyczaił widzów poprzednimi, nagradzanymi, chwalonymi kolażami o Ayrtonie Sennie i Amy Winehouse. Próba bardzo udana, chociaż pozostawiająca pewien niedosyt dotyczący późniejszych losów piłkarza.