-
Dzieło pozbawione inwencji, emocji i dobrego aktorstwa.
-
Jest jak ten jeden przepakowany gość na siłowni, który z każdym podniesieniem sztangi próbuje zwrócić na siebie uwagę.
-
sztampowy film akcji, podczas którego możemy zagrać we frazesowe bingo! Całość jest jak obiad z zeszłego tygodnia - niedobre.
-
Całkiem poprawny film akcji w sam raz "do kotleta". To zarazem jego największa zaleta i wada. Bawiłem się na nim całkiem dobrze. Wszystkie niezbędne elementy dobrego akcyjniaka w nim jak najbardziej są. Jednak mimo budżetu i wielkich nazwisk na pewno nie doczeka się takiej rangi, jak Szkalna Pułapka, seria o Bournie, Szybcy i Wściekli czy chociażby Ostatni Skaut. Sceny akcji są naprawdę piękne i epickie.
-
Jest taki jak kolor go opisujący - nie wyróżnia się mocno z tłumu innych herosów kina akcji pokroju Bonda, Bourne'a czy Ethana Hunta. Efekciarskie, szybkie, może nawet zbyt proste i - nie wiem, czy to dobrze - jest szansa na kontynuację.
-
Choć schematyczny i przewidywalny, dzięki rewelacyjnej grze aktorskiej i udanemu połączeniu elementów akcji i humoru, dostarczy widzom porządną dawkę emocjonującej rozrywki w coraz dłuższe wieczory zbliżającego się ku końcowi lata.
-
Netflix pompuje kasę w kolejne akcyjniaki, które nie spełniają oczekiwań, a sami bracia Russo zrobili kolejny przeciętny film i poza MCU nie potrafią zrobić niczego na podobnym poziomie.
-
Utknął gdzieś pomiędzy realizmem Jasona Bourne'a, a bajkowością Johna Wicka. Wyszło zjadliwie, ale po seansie nie do końca można czuć satysfakcję z tego co się zobaczyło.
-
Podzieli więc widzów, bo nie mamy do czynienia ze znaną marką, która obroniłaby niedociągnięcia filmu pod względem technicznym, a z drugiej strony nie jest to film gorszy od kilku innych "akcyjniaków" Netfliksa. Produkcja miewa swoje problemy, które mogą być jeszcze bardziej widoczne podczas ponownych seansów, ale te dwie godziny z umięśnionym Goslingiem mijają bardzo szybko i w przyjemnej atmosferze.
-
Ma w sobie wszystko, czego można oczekiwać od świetnego kina akcji. Wszystko poza sensownym scenariuszem.
-
W "Gray Man" najbardziej udał się tytuł - to szary akcyjniak bez własnej tożsamości, już lepiej odświeżyć coś z dorobku Jean-Claude'a Van Damme'a albo nawet Lorenzo Lamasa czy Billy'ego Blanksa.
-
Marnuje wszystkie atuty jakie mógł trzymać w dłoni, a Netflix po raz kolejny nie potrafi zapewnić swoim subskrybentom jakościowej rozrywki.
-
Zawodzi na wielu polach. To, co działało w wyprodukowanym dla Netflixa "Tyler Rake: Ocalenie", tutaj kompletnie się nie sprawdza. Wtedy zarówno walki, jak i sceny strzelanin były zrealizowane ze smakiem. Teraz postawiono na większy rozmach - również jeśli chodzi o czas trwania filmu. Ma być głośniej i bardziej efektownie, bo kto bogatemu zabroni? Jest tego za dużo, przez co całość po prostu od siebie odrzuca. Więcej nie znaczy lepiej.