Jan Wierzbicki
Krytyk-
Mimo miejscami zbędnej publicystyki najlepszy film Agnieszki Holland od lat. W stwierdzeniu tym nie ma raczej nic odkrywczego, bo został doceniony na Festiwalu w Wenecji Nagrodą Specjalną Jury, ale nie to jest najważniejsze. Istotniejsze wydaje się, że to bardzo ważne dzieło, opowiadające o bieżących wydarzeniach, co w polskim kinie fabularnym nie zdarzyło się chyba od czasów "Człowieka z żelaza" Andrzeja Wajdy.
-
Maïwenn zdecydowała się jednak zrobić leniwy film dla leniwego widza i pewnie nie ma w tym nic złego, ale nie oznacza to też, że każdy musi uznać tą decyzję za słuszną.
-
Wybrałem się na ten film do kina bez żadnych oczekiwań, z niewielką dawką informacji na jego temat, zachęcony jedynie nazwiskiem Sydney Sweeney, która wcieliła się w postać tytułowej Reality Winner. I takie zaskoczenia lubię najbardziej! Mimo późnej godziny seansu oglądałem debiut Tiny Satter z zaciekawieniem od pierwszej do ostatniej minuty i nawet przez chwilę nie odczułem oznak zmęczenia czy znużenia.
-
Dopracowane dzieło z dużą dawką humoru, akcji i refleksji. Tą produkcją Martin McDonagh wyraźnie zaznaczył swoje miejsce na filmowej mapie świata i pokazał jak płynnie można przejść ze teatru do kina. Stworzył dzieło złożone, dynamiczne i płynne - takie które zachęca do ponownego seansu, aby odkryć w nim jeszcze więcej.
-
Marketing "Barbie" pokazał, że nawet w dobie platform VOD można skutecznie zachęcić masowego odbiorcę do odwiedzin kina. Pomysłowa kampania reklamowa, szeroko wybiegająca poza promocję samego filmu, sprawiła, że w dzień premiery sale wypełnione były ubranymi na różowo widzami, którzy ewidentnie długo wyczekiwali tej daty, a w ofertach wielu firm pojawiły się produkty powiązane z najsłynniejszą lalką świata.
-
Moim zdaniem warto jednak odpuścić takie podejście, zaakceptować albo przynajmniej w miarę możliwości zignorować niedociągnięcia i spróbować z dziecięcą radością po raz kolejny zagłębić się w świat przygód Indiany Jonesa.
-
Ostatni film Wesa Andersona - "Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun" nieco zawiódł moje oczekiwania, dlatego kiedy pojawiła się data premiery "Asteroid City" z wypiekami na twarzy czekałem na możliwość seansu. W pierwszym odczuciu najnowsza produkcja amerykańskiego reżysera nie przekonała mnie do siebie, dając wrażenie zjadania własnego ogona poprzez dobrze znane z jego filmów zabiegi. Jednak wbrew pozorom film jest bardziej skomplikowany niż mogłoby się wydawać.
-
Belgijskie rodzeństwo od lat trzyma się społecznej tematyki, także i tym razem nie ma w tej kwestii żadnego zaskoczenia. I mimo że można im zarzucać monotonię, to na pewno w wypadku tej produkcji nie należy odmawiać co najmniej poprawnej sprawności filmowego rzemiosła.
-
Kino niezwykle dojrzałe i przemyślane. Jednocześnie uważam, że jest to film dla bardzo wąskiej grupy odbiorców i bynajmniej nie chcę zabrzmieć jak megaloman.
-
Elem Klimow nad swoim ostatnim filmem pracował łącznie 8 lat. W tym czasie całkowicie zatopił się w projekt, a także toczył walkę z radziecką cenzurą, która koniecznie chciała wymusić na nim wprowadzenie zmian. Ostatecznie zawzięty reżyser zgodził się tylko na niewielkie poprawki, które nie wpłynęły na całkowity odbiór dzieła. Całe szczęście, bo "Idź i patrz" to krótko mówiąc kino wybitne.
-
Ari Aster po świetnie przyjętym "Midsommar. W biały dzień" wraca do nas z kolejnym filmem, tym razem jeszcze bardziej przesuwając granice absurdu i własnej pomysłowości. 3-godzinny seans "Bo się boi" daje tyle wrażeń, bodźców i emocji, że nie sposób odpowiedzieć na wszystkie pojawiające się w głowie pytania. I choć wszystko może wydawać się chaotyczne, to jest w tym chaosie coś wyjątkowego, co z czasem pozwala poskładać większość elementów historii w całość.