Katarzyna Szkaradnik
Krytyk-
Historia sióstr March wybrzmiewa zatem współczesnymi nutami, mimo że bohaterki nie zostały "unowocześnione", można się w nich rozpoznać. Dziś książka "Małe kobietki" uchodzi już za ramotkę, natomiast Gerwig nadała jej atrakcyjność, reinterpretując pewne wydarzenia lub przesuwając środek ciężkości.
-
Niezależnie od konfuzji poniektórych krytyków film Hoopera także roztacza tę aurę widowiska muzyczno-plastycznego oszałamiającego i porywającego dźwiękami, barwami i ruchem. Momentami dziki, dziwaczny, surrealistyczny, stanowi przekorny pean na cześć ludzkiego piękna i kreatywności, a jednocześnie na cześć "the mystical divinity of unashamed felinity".
-
Błyskotliwy i szalony pomysł na fabułę rozmywa się w mdłym romansie, obliczona na masową publiczność produkcja omija niebezpieczny grunt, podobnie jak protagonista, tak i twórcy filmu idą na kompromisy. Jednak z drugiej strony, wszystkie powyższe zarzuty okazują się nieistotne, a potknięcia czy płycizny scenariuszowe można wytłumaczyć konwencją i przypisać "licencji poetyckiej", jeśli komuś zależy po prostu na sympatycznej rozrywce.
-
Niewątpliwie dodaje mu uroku oprawa wizualna i muzyczna: zdjęcia Erika Molberga Hansena, dynamiczne, a równocześnie operujące szerokimi kadrami, świetnie komponują się z emocjonalną muzyką Nicklasa Schmidta. Za główny atut "Młodości Astrid" należy jednak uznać tytułową rolę Alby August, dzięki której film pochłania i oddziałuje tak, że można mu wróżyć jeszcze wiele nagród publiczności.
-
Mimo pewnych wątpliwych rozwiązań reżyserskich Mészáros "Zorzą polarną" potwierdza swój status mistrzyni rozrachunków z osobistą, narodową i europejską pamięcią. Wybierając melodramat, siłą rzeczy operuje patosem, uproszczeniami, sensacyjnymi zwrotami akcji itp., niemniej mamy do czynienia z filmem nie tylko "dobrze skrojonym", ale również niepokojącym i ważnym.
-
Chociaż omawianą produkcję nominowano do Czeskich Lwów aż w ośmiu kategoriach, nie zdobyła żadnej nagrody, co wydaje się dość symptomatyczne. Ale wiedząc, czego się spodziewać, można z niejaką korzyścią przyjrzeć się codzienności bohaterów z jej rutyną podszytą odrobiną melancholii. Jest w filmie Krobota lekkość, nie obserwujemy wielkich dramatów ani gwałtownych namiętności, jednak - by pozostać przy czeskich skojarzeniach - "Kwartet" przypomina, że lekkość bytu okazuje się nieznośna.
-
Niektóre sceny istotnie są pomysłowo zabawne, ale zapętlenie w reprodukowanych ponad miarę stereotypach może niepokoić i konfundować.
-
Nie osuwa się w melodramat ani ckliwy wyciskacz łez, w dużej mierze dzięki wielowymiarowości protagonistki, w czym zasługa tyleż scenariusza, ile ujmującej kreacji Szamuhelovej.
-
To bez wątpienia nie "czeski film" - wszystko wydaje się klarowne, protagoniści są sobie pisani etc. - niemniej owa mało skomplikowana opowieść wciąga, bo należy do "sztuk dobrze skrojonych", lecz zarazem unika osunięcia się w sztampę.
-
Cóż, pomarzyć dobra rzecz. "Amerykańskie sny w Chinach" temu właśnie sprzyjają.
-
Zastanawiam się, czy takie podnoszące na duchu filmy nie przypominają ułudy, jaką daje powieściowa soma, która skutecznie tłumi niepokój i wywołuje na twarzy uśmiech godny dwojga czarujących zdobywców Oscara.
-
Pod względem realizacji dokument nie porywa.
-
Na skali ocen wyznaczanej przez skrajności pt. "kolejna zaprzepaszczona szansa" oraz "rewelacyjny obraz" moja opinia sytuuje się bliżej tej drugiej, jakkolwiek nie bez zastrzeżeń.
-
Gdyby w którymś kinie postanowiono w przypadku co bardziej ckliwych filmów dołączać do biletu paczkę chusteczek, nad "Gdybym tylko tu był" nikt by się nie wahał.
-
Na widowni towarzyszyły mi osoby w wieku 50+. Pewna starsza pani spała w najlepsze, a po seansie podsłuchałam przypadkiem, jak poważnym tonem tłumaczyła koleżance, że budziła się tylko na krzyki, bo kłótnie przy stole ma u siebie domu, więc po co oglądać je w kinie. Owo zabawne wyznanie negliżuje patos moich powyższych spostrzeżeń, z drugiej zaś strony w trywialny sposób oddaje głębszy i mroczny sens "Sierpnia...", sens, który chcielibyśmy z siebie wyprzeć.
-
Potrzeba przecież świeżej alternatywy dla refleksyjnych, patetycznych obrazów ukazujących ciężką chorobę w optyce vanitas vanitatum, a filmowi Rothemunda na pewno nie sposób zarzucić pretensjonalności czy idealizowania i papierowości postaci Sophie. Być może właśnie dzięki temu na przekór wszystkiemu pozostaje ona żywa.
-
Powtórzę: najlepiej o reżyserze mówią jego filmy, a powierzchowność dokumentów tego typu trafnie ilustruje dialog ze "Wspomnień z gwiezdnego pyłu": "- Co chciał pan powiedzieć w tym filmie? - Chciałem być tylko zabawny".
-
"Czasami dobrze jest wszystko zapomnieć" - pociesza Julie Nazira. W przypadku "Miłości z księżyca" nie ma o tym mowy. Bynajmniej nie dlatego, że chodzi o film wybitny, odkrywczy, nietuzinkowy, przeciwnie - zlewa się on w pamięci z dziesiątkami podobnych. Ale właśnie przez to nie da się go zapomnieć, powtarza bowiem utarte motywy, które drzemią głęboko w nas - dziecięce marzenia niebaczne na skrzeczącą pospolitość, pragnienie dalekiej podróży, bycia księżniczką...
-
Niepodważalny walor filmu stanowi sugestywne ukazanie rozedrgania emocjonalnego Osmana, rozdartego między obowiązkiem obrony świętości honoru rodu a przywiązaniem do ukochanej córki.
-
Nie epatuje się jednak ujęciami fal demonstrantów, niespokojnym, rwanym montażem jakby sensacyjnych newsów, "burzą i naporem", krzykami i biadoleniem. Największymi dramatami są bowiem te rozgrywające się wewnątrz, skutkujące posunięciami nie zawsze roztropnymi, a rzutującymi na dalszą przyszłość, ale manifestowane przeważnie cichą rozpaczą, bezradnym oniemieniem.
-
Produkcja z założenia niszowa niespodziewanie zyskała, co podkreśla wielu, przesłanie uniwersalne, acz przede wszystkim pozwala osobom spoza hiphopowej enklawy dowiedzieć się sporo o postaci bez wątpienia w swej twórczości ponadprzeciętnej.
-
Ocenę wiarygodności emocji twórcy "Pianisty" oraz podawanych przezeń motywów własnych działań trzeba zostawić indywidualnemu wyczuciu. Niewątpliwie jego zwierzenia mają charakter bardzo osobisty. Opowieść płynie spokojnie, a dzieje Polańskiego zasadniczo poznajemy w zgodzie z porządkiem chronologicznym - chociaż "poznajemy" to niezupełnie właściwe słowo, wszak są one znane nawet kinowym dyletantom.
-
Stawiają więcej pytań aniżeli dają odpowiedzi. Można sytuować je w kręgu głośnych filmów o wymowie społecznej, zwłaszcza poruszających kwestię autorytetu ojca, jak choćby "Cześć, Tereska", "Pręgi" czy "Plac Zbawiciela", a także zauważyć paralele z polską beletrystyką ostatnich lat, często obnażającą bolesne i mroczne oblicze "tradycyjnej rodziny".
-
Metaforycznie nazwałabym "Pożegnania"... filmem drogi. Oczywiście drogi samopoznania i wewnętrznego rozwoju, aczkolwiek zespolonego z fizyczną zmianą przestrzeni.