-
Obecny stan przygód detektywów z hrabstwa Midsomer budzi w nieco bardziej świadomym widzu jakiś rodzaj złości, buntu przeciwko spłaszczeniu i przycięciu do pospolitych ram produkcji niegdyś mającej własny, wyjątkowy charakter.
-
Osobiście uważam, że to idealny przykład serialu z kategorii 7 na 10. Nie było to nic wybitnego, ale zarazem dało mi dużo zabawy i lekkości podczas seansu. Podejrzewam, że negatywne opinie mogą wynikać z faktu, że najsłabszy jest początek, ale z czasem robi się coraz lepiej. Jeśli przejdziecie przez wstępne zażenowanie, dostaniecie coś, co powinno zapewnić sporo radości.
-
Pozostaje nad Wisłą znacznie mniej rozpoznawalną produkcją niźli "'Allo, 'Allo!" - wcześniejsze "dziecko" Crofta. A śmiem postawić śmiałą tezę, że jest dużo lepszym serialem od swojego "starszego brata". Trochę dojrzalszym w całokształcie. Pełnym niuansów godnych analizy dalece przewyższającej objętością tę recenzję. I chyba zbyt innowacyjnym jak na czasy swojej premiery.
-
Wciągnął mnie od pierwszej minuty i trzymał do samego końca. Świetnie działający motywami grozy, budujący sympatię zarówno do protagonisty, jak i sporej grupy postaci drugoplanowych, a także pięknie wykonany.
-
Nie jest złym serialem. To rzecz do niezobowiązującego obejrzenia nad niedzielną kolacyjką czy popołudniową herbatką. Okej, cierpi na pewien przerost formy nad treścią. Ale mimo niedociągnięć i scenariuszowych fikołków przygody pod żmudzkim dębem są przyjemnie swojskie.
-
Pewien polityk powiedział kiedyś: prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, a po tym jak kończy. Jeżeli uznamy, że ta zasada ma zastosowanie również wobec seriali, to "Dom pod Dwoma Orłami" wystawia sobie złą cenzurkę. Mogło być świetnie, wyszło... jak wyszło.
-
Czy "Kobieta za ladą" się zestarzała? Może troszeczkę. Czy to nadal dobry serial? Jak najbardziej! Nie tylko ze względu na nostalgię, jaką może wzbudzić u części widowni. Twórcy wykazali się tutaj umiejętnością opowiedzenia w zajmujący sposób o prostych, codziennych historiach, bez popadania w banał czy przesadę.
-
Przygody dwóch sprzeczających się starszych panów z czechosłowackiej wsi mimo upływu lat nadal potrafią wywołać szeroki, długo nieschodzący uśmiech na twarzy. Jeżeli chcielibyśmy znaleźć definicję "czeskiego humoru" wśród seriali, to ten konkretny wyczerpuje ją w wyjątkowo czarujący sposób. Status klasyka i miłość polskich widzów absolutnie zasłużone!
-
Ostatecznie Romantic Killer okazał się tytułem przeciętnym plus. To znaczy oglądanie go nie okazało się być nieprzyjemne, ale równocześnie nie sprawiało, że nie mogłem się powstrzymać przed włączeniem kolejnego epizodu. Anime sprawdzi się idealnie, jeżeli akurat szukacie czegoś lekkiego, niezbyt wymagającego na dwudziestominutowy chill.
-
Oparty został na sporej liczbie klisz i uproszczeń, ale patrzy się na nie z dużą wyrozumiałością. Wszak ten serial był jednym z pierwszych, które je wykorzystywały, a poza tym robi to w całkiem niezły sposób. Potrafię zrozumieć, co widzieli w tej produkcji odbiorcy z lat 80., w tym również nasi rodacy z roku pańskiego 1985.
-
Nie można odmówić "Karetce pogotowia" ciekawego, porządnie zrobionego całokształtu. Z dobrymi zdjęciami, niebanalnymi lokacjami, dającym do myślenia wglądem w czechosłowacką rzeczywistość sprzed lat.
-
Jest to niezwykle przyjemne anime o realizowaniu marzeń i zmaganiu się z własnymi ograniczeniami. W końcu to historia o walce z pogodzeniem życia towarzyskiego i ściganiem postawionych sobie celów.
-
To serial, na który ja i pewnie wielu innych fanów twórczości Lovecrafta czekało bardzo długo. Pomimo że "Lovecraft Country" fajnie przedstawiało potwory, majestatyczne obiekty i grało grozą, to zabrakło tam prostej elementarnej intrygującej zagadki. W tym wypadku balans między wszystkimi znaczącymi elementami został świetnie zachowany. W połączeniu tego z wielowątkową historią, świetną grą aktorską i ciekawymi postaciami uświadczyliśmy przepis na hit.
-
Krótko i zwięźle - tak opowiedziana jest ta historia. W czasach, gdy seriale ciągną się przez wiele sezonów, nierzadko gubiąc po drodze pierwotne założenia twórców, "Kasztanowy ludzik" to perełka. Jeśli masz ochotę poznać historię mrożącą krew w żyłach, a także lubisz skandynawskie klimaty, ten serial jest zdecydowanie dla Ciebie.
-
Wielokrotnie powtarzane sceny łóżkowe w serialach już spowszedniały i nie są ekscytujące - skupianie się przede wszystkim na miłosnych perypetiach jest w gruncie rzeczy nudne. Problematyka dyskryminacji znajduje się w USA w zupełnie innym miejscu niż te 15 lat temu, a liczna obsada, której jedynym clou jest orientacja, nie zachęca do zgłębiania historii i losów. "Słowo na L: Generacja Q" to serial źle napisany, jeszcze gorzej zagrany i zupełnie bez pomysłu na siebie.
-
Jest godny polecenia, nawet jeśli tylko ze względu na odcinek finałowy. To perełka, ukryta pod strumieniem autobiograficznego monologu, zręcznie upleciona w spójną całość i filozoficzne przemyślenia o współczesności. Do tego angażująca i z przyjemną ścieżką dźwiękową. Tam, gdzie ma bawić - bawi, a momenty dramatyczno-obyczajowe wycisnęły ze mnie więcej emocji niż aktorskie dramy.
-
Jeśli macie ochotę na kryminał, to się mocno rozczarujecie. A jeśli szukacie informacji o życiu Freuda, to na pewno ich nie znajdziecie.
-
To prawdziwa magia, coś, czego jeszcze nie widzieliśmy i może to moje endorfiny po seansie, ale widzę w tym szczyt współczesnej animacji i storytellingu, tytuł, do którego w przyszłości będziemy porównywać wiele produkcji. Mógłbym wręcz zapomnieć o grze, z której serial się wywodzi, czy samych Riot Games i kontrowersjach wokół firmy. Serial broni się jako samodzielna produkcja.
-
Może się mylę, ale od dawna nie widziałam ekranizacji książki, którą tak zgodnie lubiliby zarówno ci, którzy oryginału nie czytali, jak i miłośnicy literackiego pierwowzoru. Żałuję tylko, że z dostępnością tego tytułu w Polsce jest taki problem, bo na tym serialu dobrze mogliby się bawić w zasadzie wszyscy.
-
Jest dobry, ale mógłby być lepszy. Mimo że co sezon wprowadzane były nowe wątki, to jednak całość została zrobiona na jedno kopyto. Na pochwałę zasługuje za to ogólny pomysł na historię - wydaje się dość ciekawy. Wykorzystany tu chamski humor i łamiące stereotypy postaci to dwie rzeczy, które bardzo lubię, ale nie zmienia to faktu, że co za dużo to niezdrowo. Nieustanne ich stosowanie przy braku jakiejkolwiek alternatywy szybko się nudzi.
-
Zdecydowanie najlepsza od dłuższego czasu serialowa nowość od Netflixa. To kreatywna, pełna uroku i przygód historia pewnego chłopca, który poprzez wędrówkę poznaje świat i siebie. Twórcy przekazują ważny komentarz na temat nietolerancji, jednocześnie tworząc apokaliptyczny świat według swojego uznania. Zrywają z mitem mówiącym, że w takim filmie musi być wszędzie ponuro i nie ma miejsca na jakąkolwiek przyrodę.
-
Nadal świetnie się to ogląda, mieszanka komedii i dramatu w dalszym ciągu świetnie działa, a różne nawiązania do filmów i świata Hollywood zawsze były dla mnie czymś błyskotliwym i interesującym.
-
Chciałbym, żeby moje ukochane serie z dzieciństwa otrzymały taką aktualizację jak "Władcy Wszechświata". Najwięcej frajdy, jak zawsze w tego typu produkcjach, będą mieć żarliwi fani, ale śmiem założyć, że czasu na serial nie pożałują też miłośnicy fantastyki, syntetycznych brzmień czy po prostu osoby pamiętające "coś" z dawnej kreskówki i ciekawe tego, co zmajstrowano po ponad trzydziestu latach od emisji oryginału.
-
To naprawdę kawał dobrego serialu. Oczywiście ma on swoje minusy, ale nikną one pod znakomitymi występami aktorskimi, gęstym klimatem i wciągającą intrygą kryminalną. Mimo że rozgryzienie jej poszczególnych elementów nie jest trudne, sam finał zaskakuje i za sprawą swojej efektowności pozostawia widza z otwartymi ustami.
-
To serial pełen humoru i ciepła, który jednocześnie dotyka wielu trudnych, ale bardzo ważnych tematów. Jego wielką zaletą jest też to, że pokazuje życie takim, jakie jest. Bez nadmiaru dramatyzmu, przesadzonego makijażu czy aranżacji wnętrz tchnącej sztucznością. Odznacza się dość specyficznym humorem utrzymanym nieco w klimatach "Teorii wielkiego podrywu".
-
Wzięło mnie kompletnie z zaskoczenia. Cieszę się, że nie przegapiłem tej fenomenalnej produkcji przez swoją ignorancję.
-
Nie jest tak przełomowy jak materiał źródłowy, ani nie imponuje kreską, ale oferuje solidną rozrywkę dla każdego fana trykociarzy. Kontynuuje też trend adaptacji komiksów wartych uwagi, które nie należą jedynie do Marvela bądź DC. Oferuje przy tym lepsze sceny superbohaterskiej akcji niż dwa wspomniane studia razem wzięte. I nade wszystko - dojrzalsze, bardziej życiowe podejście do osobistych wątków postaci, mierzących się ze swoimi problemami zamiast uciekania w fantastyczny eskapizm.
-
Elegancka, urozmaicona antologia, którą śmiało polecam nie tylko fanom klasyki literatury i sci-fi. Trudne tematy podaje na tacy wolnej od patosu. Nie próbuje jedynie nastraszyć technologią jak "Czarne Lustro", ale chce dać do myślenia, a nawet urzec. Serial bywa dziwny, ekscentryczny wręcz, ale to tylko wyróżnia go na tle innych antologii i dramatów o futurystycznej tematyce.
-
Pisany na zmianę przez pięcioro autorów scenariusz cierpi na syndrom "gdzie kucharek sześć": niespójny, pozbawiony pomysłu na opowieść, nafaszerowany zbędnymi, irytującymi elementami. Na poziomie technicznym ma się wrażenie, że całość powstawała w pośpiechu, niedbale. Do tego protagonistka, która pod pozorami rozdartej, artystycznej duszy kryje osobowość toksyczną w jednym z najgorszych wydań. Razem daje to bardzo przykry efekt - brak jakiejkolwiek uciechy z seansu, a wręcz dyskomfort.
-
Sympatyczny, zabawny serial z lekką fabułą. Z tego względu poleciłabym go każdemu, choć dość oryginalny sposób tworzenia animacji może nie wszystkim przypaść do gustu.
-
Jest godnym polecenia tytułem dla wszystkich tych, którzy lubią czarny humor, chamski dowcip i mroczne klimaty.
-
Krótki, zabawny, bardzo dobrze napisany serial.
-
Franczyza powinna być już na tyle znana, żeby samym tytułem sugerować, co dostaniemy na talerzu i dokładnie to podaje, z dodatkową przystawką postapokalipsy i deserem à la del Toro. Mechaniczne olbrzymy tłuką potwory? Tłuką. I dobrze, fajnie popatrzeć. Serial wprowadza w swój świat, bez konieczności znajomości oryginałów i umiejętnie bawi się klockami, które pozostawiły po sobie pełnometrażowe filmy, wzbogacając w ten sposób fabułę.
-
Nie ma tu fabularnego bałaganu czy czerstwego aktorstwa, są dłużyzny, przeciętność i granie wciąż na tę samą, smutną emocjonalną nutę.
-
Spodziewałem się złego serialu, albo mocno średniego, a dostałem całkiem przyjemny nastoletni dramat. Podkreślam ów fakt, bo gatunek ten rządzi się swoimi prawami, które nie każdemu podejdą. Najbardziej zaskoczony byłem tym, jak dobrze radzi sobie obsada aktorska, ale chciałbym zobaczyć więcej. Ostatecznie polecam i czekam na drugi sezon, bo pierwszy zostawił spore pole do rozwoju i poprawy niedorzeczności niektórych wątków.
-
Nie mam wątpliwości, że "Ludzie i bogowie" to prawdopodobnie najlepszy serial roku 2020, a na pewno najlepszy wojenny odcinkowiec produkcji TVP ostatnich lat. Jego twórcom udało się osiągnąć niemal idealną równowagę - zrealizować pasjonujący fabularnie i świetny technicznie tytuł przy jednoczesnej wierności realiom historycznym.
-
Kawałek urodziwego, kostiumowego odcinkowca w starym dobrym stylu.
-
Trylogia wykonała skok naprzód, ale i jednocześnie dwa chwiejne w tył. Twórcy próbowali pokazać szersze spektrum swojej wersji świata Transformerów, robiąc ile zdołali w ciasnych ramach budżetu i krótkich odcinków. "Wschód Ziemi" nadal dostarcza przyzwoitej rozrywki, ale dedykowanej bardziej hardym fanom i tym, którzy polubili "Oblężenie". Inni mogą odbić się od nijakich teł, rozciągniętych dialogów i chaotycznej podróży Prime.
-
Jest serialem dosyć mocno specyficznym, który swój sukces zawdzięcza momentowi, w którym wyszedł. Taka dawka przesłodzonego i wyidealizowanego wizerunku świata mocno zadziałała na widzów, w tym na mnie. Niestety zapowiedziano już drugi sezon i obawiam się, że to, co zostanie zaprezentowane, nie zadziała już tak dobrze w przyszłości.
-
Jest to serial, w którym wiele osób znajdzie coś dla siebie, są walki na pięści i romanse, dramaty młodzieżowe i problemy rodzicielskie czy po prostu rozterki ludzi w średnim wieku. Fabuła, mimo że doprawiona solidną dozą nostalgii, stoi mocno na własnych nogach. Momentami potrafi trzymać w napięciu czy złapać za serducho, a staranność, z jaką wykonano produkcję, jest moim zdaniem godna podziwu i powinna być przykładem dla tych, którzy chcą w jakiś sposób odświeżać stare kultowe marki.
-
Miłości do horroru oraz fanowskiego luzu w pierwszym sezonie jest po prostu pełno i wyczujemy go na każdym kroku. W "Murder House" znajdziemy liczne odniesienia do horrorowej klasyki czy amerykańskiej kultury. Niektóre to subtelne mrugnięcia okiem do fanów, inne natomiast stanowią temat przewodni całych odcinków.
-
Jest naprawdę dobrym, a momentami świetnym serialem. Wypchana jest po brzegi błyskotliwymi pomysłami i ujmuje lekkim podejściem do klasyki horroru i SF. Czuć w niej popkulturową lekkość, gatunkową świadomość, zabawę tropami oraz inteligentne odsyłanie do ważnych tematów. Gra aktorska stoi na wysokim poziomie, a klimat epoki wciąga. Serial jest jednak nierówny. Zalicza wpadki nawet w swoich najlepszych aspektach.