Adrian Burz
Krytyk-
Pewnym jest jednak, że film nie potrzebował skomplikowanej intrygi wiodącej. Sam w sobie jest bowiem na tyle złożony w warstwie symbolicznej, wizualnej czy emocjonalnej, że to wystarcza. Na co wystarcza? A choćby na to, by stać się moim ulubionym filmem bieżącego roku.
-
Rozumiem przeciwników "High Life". Znajdą tu źle napisane dialogi, nadmierne epatowanie szokiem, masę postaci-figurantów, zbyt wielką przepaść między wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Jednak jako kino obrazu niesie za sobą monolity myśli, doznań, wizji...
-
Ostatecznie mamy do czynienia z seansem zaledwie niezłym, akademickim przykładem braku zrównoważenia sił i zamiarów.
-
Dzieło Christensen jawi się jako zbiór wzruszających epizodów z życia pisarki, prowadzących stopniowo widza do torebki chusteczek, którymi otrze łzy w oczyszczającym z trosk finale. To konsekwentna, lecz również bezpieczna ścieżka.
-
Psychopatyczna rozwałka, zlepiona kretyńskimi zwrotami akcji, lecz przyjazna zwolennikom smoliście czarnego humoru.
-
Reżyser nie pragnie nagłych zwrotów, nawrócenia, ustatkowania. On tylko stawia kreskę pod wszystkimi dokonaniami. Znajdziemy tu nie tylko zgorszenie, ale również opisaną wyjaśnioną motywację oraz kilka głębokich, refleksyjnych momentów.
-
Chociaż autor niniejszej recenzji wyraża na ogół wrogą postawę wobec kina środka, ten seans o ból głowy go nie przyprawił.
-
Całkiem sprawnie poukładane kino. Wątki przeplatają się ze sobą płynnie, tło zawiera obserwacje społeczne, a postaci mimo że niegodne naszej sympatii, napisane są autentycznie. Zgrzyta jedynie sam tok opowieści, płynący do niesamowicie przewidywalnego finału.
-
Wybrawszy się na seans, otrzymacie kino bezpośrednie. Jeśli jednak przez chwilę pomyśleliście, że pod spodem nie ukrywa się nic więcej, musiałem wprowadzić Was w błąd.
-
Niemal każda sytuacja w dziele Akerman została perfekcyjnie rozpisana.
-
Ja w obliczu dobra, jakie oferuje "Ciche miejsce" przymykam oko na niewyszukany pomysł oraz niekonsekwencje. Wszakże przykryto je warstwą realizacyjną, która jest po prostu... elegancka.
-
Pasjonaci reżysera także winni zerknąć jak rozwija się on formalnie. Obawiam się, iż większość potwierdzi smutny wniosek - to najsłabszy jego film.
-
Nie czuję nawet, by Williama Oldroyda można było nazwać "nadzieją reżyserii". Swe sceniczne inspiracje zaadaptował na srebrnym ekranie poprawnie, acz to żaden powiew świeżości, zwłaszcza w brytyjskim kinie.