Sebastian Luc-Lepianka
Krytyk-
Jeśli miałbym jednym słowem opisać najnowszy superbohaterski kotlet od DC, to powiedziałbym: smuga. Po seansie było to jedyne, co mi zostało w głowie - ciąg efektów specjalnych i akcji zlewających się w rozmyte tło dla prężącego mięśnie Kamulca.
-
Ma kilka fajnych pomysłów, które giną jednak pod niedopracowaniem, nijaką fabułą i brzydką grafiką. Szczególnie potrafi odstraszyć gracza na początku, zalety ledwo, ledwo równoważą wady produkcji, a to, co fajne w walce, wymaga przebrnięcia przez nużące momenty. Dla części fanów gatunku to będzie najwyżej placebo na dolegliwość znaną jako "nie ma Bloodborne na PC", zaś dla reszty to najprędzej będzie kolejny suplement soulsowej diety.
-
Chciałem pobawić się z żółwiami dla samej nostalgicznej przyjemności, a dostałem produkt, który przerósł moje oczekiwania. TMNT zaliczają odświeżający powrót z piękną, pikselową animacją, wypasioną muzyką, oryginalnymi głosami z kreskówki oraz gładkim systemem multiplayer, a odjęto zeń tylko wysysanie złotówek przez drapieżne automaty. Tylko tyle i aż tyle, bo jak przysłowie głosi, jeśli coś działa, to po co coś zmieniać.
-
Jest tym, co widać na pierwszy rzut oka: krótkim, prostym bullet hellem w estetycznej oprawie. Nie kosztuje fortuny, aby usiąść na wieczór i beztrosko się odprężyć przy żywej muzyce. Nie znudziła mi się, nim ją skończyłem, ale też nie sądzę, abym do niej wrócił. Chyba... chyba że dodadzą opcję głaskania kotków. Wtedy się zastanowię.
-
Jest interesującą pozycją niepozbawioną wad, z najlepszym systemem mordobicia, jaki widziałem. Jest przy tym grą niezwykle stylową, produktem obowiązkowym dla każdego fana filmów sztuk walki i chodzonych bijatyk, ale wymagającym pewnego dawkowania, by uniknąć zmęczenia.
-
-
To niedopracowana kaszana, płatny beta-test bezczelnie udający gotowy produkt, z dialogami, które mogą przejść do historii jako najgorsze w grach RPG. Twórcy wycierają sobie usta dziedzictwem kultowych gier Bioware, a sami nie zapamiętali z nich nic ponad żartami i seksem. W tej grze nie ma nic wartego jej ceny i nie zapowiada się, aby kiedykolwiek to uległo zmianie.
-
Jest godny polecenia, nawet jeśli tylko ze względu na odcinek finałowy. To perełka, ukryta pod strumieniem autobiograficznego monologu, zręcznie upleciona w spójną całość i filozoficzne przemyślenia o współczesności. Do tego angażująca i z przyjemną ścieżką dźwiękową. Tam, gdzie ma bawić - bawi, a momenty dramatyczno-obyczajowe wycisnęły ze mnie więcej emocji niż aktorskie dramy.
-
Ma kule, aby cisnąć kilka solidnych żartów, w tym bardzo aktualnych do wydarzeń w naszym kraju, ale jako gra jest odgrzewanym kotletem z ciekawym sosem - na początku smakuje nieźle, ale szybko traci na wartości i ostyga. Nie ukrywam, że trochę się pośmiałem i chętnie pokazałbym grę znajomym, za to niezbyt palę się na myśl, aby którąkolwiek mapę faktycznie rozegrać do końca.
-
Gra łączy wartką akcję, satysfakcjonującą eksplorację i ciężki klimat ze szczyptą faktycznych wyborów roleplay'owych. Wgryzienie się w zagmatwane opcje budowy postaci wymaga odrobiny uwagi, ale wynagradza gracza fantastyczną pulą możliwości, zachęcającą do powtarzania rozgrywki.
-
To prawdziwa magia, coś, czego jeszcze nie widzieliśmy i może to moje endorfiny po seansie, ale widzę w tym szczyt współczesnej animacji i storytellingu, tytuł, do którego w przyszłości będziemy porównywać wiele produkcji. Mógłbym wręcz zapomnieć o grze, z której serial się wywodzi, czy samych Riot Games i kontrowersjach wokół firmy. Serial broni się jako samodzielna produkcja.
-
Twórcy wzięli najlepsze, co było w poprzednich dwóch grach i zręcznie to zmiksowali z nowoczesnymi rozwiązaniami w strategiach i szczyptą świeżutkich pomysłów.
-
Ta gra to dzieło pasji maleńkiego zespołu, w której czuć nieposkromionych artystów.
-
Myślę, że fani bohaterów Lodowego Wichru mogą mieć chwilę przyjemności z zabawy, bądź z czytania fragmentów o świecie gry, których jest zadziwiająco dużo. Mnie wystarczą wesołe wspomnienia scen z zabawy sieciowej, gdzie jest gorzej niż na singlu, bo wszystkie problemy tylko narastają i pojawia się więcej baboli graficznych oraz fatalna synchronizacja.
-
Chciałbym, żeby moje ukochane serie z dzieciństwa otrzymały taką aktualizację jak "Władcy Wszechświata". Najwięcej frajdy, jak zawsze w tego typu produkcjach, będą mieć żarliwi fani, ale śmiem założyć, że czasu na serial nie pożałują też miłośnicy fantastyki, syntetycznych brzmień czy po prostu osoby pamiętające "coś" z dawnej kreskówki i ciekawe tego, co zmajstrowano po ponad trzydziestu latach od emisji oryginału.
-
Podczas zachlapywania juchą fabryk i tuneli miałem poczucie, jakbym obserwował grę w jej okresie nastoletnim - jest jeszcze nieproporcjonalna, nie za piękna, głośna, na siłę poważna. Stara się być modna i cool, wkładając prochowiec z bezsensownymi ozdobami, i to o dwa rozmiary na nią za duży. Kiedy jednak przymknąć na to oko, to można z nią spędzić fajnie te kilka godzin, a z czasem, kto wie, może do swojego ciuszka urośnie.
-
Nie jest tak przełomowy jak materiał źródłowy, ani nie imponuje kreską, ale oferuje solidną rozrywkę dla każdego fana trykociarzy. Kontynuuje też trend adaptacji komiksów wartych uwagi, które nie należą jedynie do Marvela bądź DC. Oferuje przy tym lepsze sceny superbohaterskiej akcji niż dwa wspomniane studia razem wzięte. I nade wszystko - dojrzalsze, bardziej życiowe podejście do osobistych wątków postaci, mierzących się ze swoimi problemami zamiast uciekania w fantastyczny eskapizm.
-
Elegancka, urozmaicona antologia, którą śmiało polecam nie tylko fanom klasyki literatury i sci-fi. Trudne tematy podaje na tacy wolnej od patosu. Nie próbuje jedynie nastraszyć technologią jak "Czarne Lustro", ale chce dać do myślenia, a nawet urzec. Serial bywa dziwny, ekscentryczny wręcz, ale to tylko wyróżnia go na tle innych antologii i dramatów o futurystycznej tematyce.
-
Chciałbym jej wystawić maksymalną ocenę, ale hamują mnie ograniczenia w questach oraz błędy obecne w grze i jej stan na maszynach Playstation.
-
Franczyza powinna być już na tyle znana, żeby samym tytułem sugerować, co dostaniemy na talerzu i dokładnie to podaje, z dodatkową przystawką postapokalipsy i deserem à la del Toro. Mechaniczne olbrzymy tłuką potwory? Tłuką. I dobrze, fajnie popatrzeć. Serial wprowadza w swój świat, bez konieczności znajomości oryginałów i umiejętnie bawi się klockami, które pozostawiły po sobie pełnometrażowe filmy, wzbogacając w ten sposób fabułę.
-
Nie ma tu fabularnego bałaganu czy czerstwego aktorstwa, są dłużyzny, przeciętność i granie wciąż na tę samą, smutną emocjonalną nutę.
-
To tytuł grywalny, lekki i przyjemny. Zabawa w dobór drużyny sprawia, że rozgrywka szybko się nie znudzi, nawet jeśli nie mamy wszystkich dodatków.
-
Pod żadnym pozorem nie jest to zła gra, wręcz efektowna jak na pracę jednego człowieka, ale trudno przy niej zarwać nockę.
-
Trylogia wykonała skok naprzód, ale i jednocześnie dwa chwiejne w tył. Twórcy próbowali pokazać szersze spektrum swojej wersji świata Transformerów, robiąc ile zdołali w ciasnych ramach budżetu i krótkich odcinków. "Wschód Ziemi" nadal dostarcza przyzwoitej rozrywki, ale dedykowanej bardziej hardym fanom i tym, którzy polubili "Oblężenie". Inni mogą odbić się od nijakich teł, rozciągniętych dialogów i chaotycznej podróży Prime.
-
Skandale dookoła tej produkcji szybko nie ucichną, ale jeśli lubicie ciekawe światy, akcję sci-fi, interesujące postacie albo po prostu ten klimat, warto wskoczyć do roku 2077. Dałem się porwać rytmowi zabójczej muzyki i dynamicznej akcji, nawet pomimo problemów z optymalizacją i parady błędów.
-
Wciąga, hipnotyzuje, trzyma w napięciu, równoważy wzruszenia z dramatem, potrafi zaskoczyć serdecznym ciepłem równie dobrze, co nagłym ciosem w serducho.
-
Solidna, makabryczna akcja zwieńczona hucznym finałem, elementy tragedii greckiej, żywe postacie i wbijająca w fotel muzyka - czego chcieć więcej w tej krwistej sałatce? Na pewno kolejnego sezonu. W gruncie rzeczy "Blood of Zeus" dostarcza prostej rozrywki urozmaiconej błyskotliwymi momentami i widowiskową animacją, ale nie nuży, nawet mimo użycia widywanej wielokrotnie formuły na temat Zeusowych bękartów.
-
W obecnych czasach to film, który polecam do obejrzenia niezależnie od narodowości, ponieważ celuje w zjawiska obecne, niestety, globalnie. Trochę rozbawi, trochę przestraszy i obrzydzi, ale może też dać do myślenia. Zarówno pod kątem absurdów, które skaziły media i portale społecznościowe, jak i pod kątem tego, by dawać ludziom szansę oraz przede wszystkim rozmawiać ze sobą.
-
Chociaż twórcy gry znani są z konsekwentnego patchowania swoich produktów, "Age of Empires 3: Definitive Edition" jest wyczuwalnie bardziej niedokończone od poprzednich remasterów. Jednocześnie to, co wymaga doszlifowania, nie wpływa na podstawowy gameplay - a ten rządzi.
-
Jest mistrzowsko wykonaną grą, dopracowaną do najdrobniejszego szczegółu i chwyta za serducho - te zaś naprzemiennie zamiera od emocji wywoływanych przez postacie i historię albo dudni od adrenaliny pompowanej energiczną rozgrywką. Cały czas pozostaje przy tym ucztą dla zmysłów. Pokochałem ten tytuł za to wszystko oraz za liczne detale, inteligentny humor i generalny urok całości produkcji, pozostawiający mnie po każdej partii z szerokim uśmiechem
-
Brak tu naprawdę ostrej nuty, brak satysfakcji z widowiskowej rozwałki, nie znajdziecie ani ciekawie zaprojektowanych poziomów, ani przeciwników wartych zapamiętania. Być może grze wyszłoby na dobre, gdyby wyrzuciła założenia roguelike i pozostała rytmicznym FPSem, a tak jest na tyle oddalona od gatunku, jak tylko się da.
-
"Zabójcze Maszyny" jadą po zużytych od schematów torach i w żaden sposób nie próbują uatrakcyjnić podróży, odhaczając tylko w przelocie wyeksploatowane stacje. Jednocześnie napchały z książki za dużo treści naraz do mechanicznej paszczy i dławią się przez całą drogę. Sens wychodzi im bokami, a scenariusz wygląda równie atrakcyjnie, jak anonimowa breja ze stołówki.
-
To czysta rozrywka, jeszcze lepsza w towarzystwie. Można ją przejść w jeden intensywny wieczór, a potem wracać na szybkie partyjki w ulubionych lokacjach albo zapraszać kolejne osoby do radosnej strzelaniny. Trzy postacie, co-op, cztery stopnie trudności, pula broni, fajne stylowe mapy i niektórzy bossowie to mieszanka grywalności stworzona do powtórek. A to esencja gier na automaty, którą twórcy odtworzyli bezbłędnie.
-
Cold Symmetry to weterani branży i stworzyli krótki, ale dopracowany i doskonale wyważony produkt, którego jedyną wadą jest pojawiający się brak urozmaicenia i kilka niedociągnięć technicznych.
-
Pierwszy rozdział trylogii satysfakcjonująco przywraca Transformersy na mały ekran, nawet jeśli trochę się przy tym śpieszy. Jest dobrym punktem wyjścia dla nowych fanów i oferuje wiele mrugnięć oka dla tych starszych. Dynamiczny finał widowiskowo prowadzi nas do kolejnego rozdziału i nie mogę się doczekać, co dalej. Nie tylko jako zagorzały fan Transformerów, ale dlatego, że to po prostu porządny serial animowany.