-
"Frendo" potrafi wyciągnąć ze znanej, wymęczonej konwencji to, co najlepsze - nie rewolucjonizuje gatunku slashera, ale z wdziękiem, ku radości widzów, go ożywia. Pod tym względem przypomina niedawną "Noc Dziękczynienia" w reżyserii Eliego Rotha.
-
Film można odczytać jako gejowską wariację klasycznej komedii pomyłek - wpisuje się on w nurt queerowego anarchizmu, ale bez ideologicznego zadęcia. Bohaterowie nie są ideowymi rewolucjonistami, a raczej niezbyt lotnymi burżujami, którzy podejmują szereg wątpliwych, nietaktownych, chwilami aspołecznych decyzji - trochę jakby w imię memicznego sloganu "be gay, do crime". Całość ma bawić, nie marginalizować, czy piętnować - i spełnia swoje podstawowe założenia.
-
Dzieło dekadenckie, nihilistyczne, ale mieniące się kolorami złota. To taki mały-wielki film, który mimo mikroskopijnego budżetu wywołuje falę gromkich przeżyć, piękny-brzydki, pełen paradoksów horror, który przez lata będzie inspirował i fascynował kolejne pokolenia widzów oraz twórców. Będzie wiecznie żywy, choć stworzono go z rozkładających się kości. Bo "Teksańska masakra piłą mechaniczną" wcale się nie starzeje - ona nadal fermentuje i nigdy nie pozwoli o sobie zapomnieć.
-
Po czternastu latach przerwy Śmierć powraca z wakacji - i to z impetem. Film "Oszukać przeznaczenie: Więzy krwi" okazuje się spektakularnym powrotem kultowej serii horrorów, który nie tylko spełnia oczekiwania fanów, ale wręcz je przewyższa, oferując świeże spojrzenie na znaną formułę. Szósta odsłona cyklu, wyreżyserowana przez Zacha Lipovsky'ego i Adama Steina, to triumf fan service'u i kreatywności, bo łączy nostalgię i znajome motywy z nowymi pomysłami i pewną dozą rodzinnej dramaturgii.
-
Film dziwny, chaotyczny, niezbyt bystry, ale też zaskakująco stylowy. To horror, który trzeba umieć wyczuć. Nie ma tu spójnej fabuły, nie ma postaci, którym chce się kibicować, ale jest klimat - gęsty jak listopadowa mgła. To propozycja dla wyrozumiałych widzów i oczywiście dla fanów włoszczyzny. Osobiście dodam, że był to pierwszy ultrakrwawy horror, który obejrzałem za dzieciaka i można śmiało powiedzieć, że spaczył mój umysł na resztę życia. Dzięki, wujku Lucku!
-
Na pewno jest "Screamboat" o klasę lepszą farsą - i w ogóle filmem - niż te niewydarzone paździerze o zabójczym Puchatku. Spośród wszystkich komedio-horrorów podpinających się pod sukces Twisted Childhood Universe, jak np. kloce o psychotycznym Popeye'u, to właśnie "Krwawej myszy" najbliżej do pełnej profeski.
-
5.528 kwietnia
- Skomentuj
-
Dla twórców "Heart Eyes" ważniejszy jest humor niż groza - to ryzykowne połączenie i ryzykowny zabieg, który przeprowadzono tu bardziej przekonująco niż np. w niedawnej "Małpie" Oza Perkinsa. Podobnie jak "Thanksgiving" Eliego Rotha, "Heart Eyes" bawi się swoją absurdalną koncepcją, czerpie z niej mnóstwo frajdy. To sprawnie wykonany film, stricte rozrywkowe rzemiosło - o niebo lepsze niż inne holiday horrory z ostatnich lat, jak np. "Founders Day".
-
Film szokuje swoją amatorszczyzną i sprawia, że widzowi robi się autentycznie przykro - oto dorobek wielkiego Kena Russella, niepokornego ducha, który dawno temu pobudzał zmysły i intelekt kinomanów swoimi "Diabłami", "Zbrodniami namiętności", "Lisztomanią" czy "Mahlerem", zamyka produkcja, którą kurtuazyjnie należałoby nazwać głupotką, a która w istocie jest po prostu popłuczynami.
-
Perkins, korzystając z przerzucanego mięsa i krwawej przemocy, drwi ze śmierci, z jej przypadkowości oraz z bezsensu życia, które można utracić w ciągu sekundy. Jego poczucie humoru jest równie subtelne, jak zalewająca ekran jatka, ale w tym szaleństwie tkwi i metoda, i skuteczność. Śmierć jest u Perkinsa losowa i nieubłagana, przez co film można zinterpretować jako okrutny, ale całość okraszono perwersyjnym żartem: to jednocześnie produkcja groteskowa, slapstickowa w swym humorze, prowokacyjna.
-
W zamku Hrabiego Orloka spędzamy wprawdzie trochę za mało czasu, ekspresjonistycznych zrywów też przydałoby się więcej, ale to wciąż jeden z najautentyczniej zilustrowanych gotyckich horrorów od czasu "Jeźdźca bez głowy" Tima Burtona, imponujący stylowym chłodem i kompozycyjną symetrią. Skarsgård z na siłę zapuszczonym wąsem wygląda trochę zbyt bohunowo, ale aktorsko sprawdza się dużo lepiej, niż oczekiwałem, zwłaszcza jako quasi-romantyczny "bohater".
-
"Zaułek kochanków" to film wyłącznie dla koneserów kina stalk n' slash. W duchu raczej ejtisowy, chwilami pogrążony przez niski budżet, został jednak zrealizowany dekadę później - być może za późno i dlatego popadł w zapomnienie, przegrywając z horrorami o wyższych walorach produkcyjnych. Jest znakiem swoich czasów - wskazują na to mało pochlebne fryzury i stroje, dobór muzyki, fakt, że wśród bohaterów nie zobaczymy ani jednej czarnoskórej postaci.
-
Wexler - producentka niezależnych perełek, takich jak "Darling" i "Psychopaths" Mickeya Keatinga czy "Najlepsza z wysp" - zaliczyła dzięki "Strażnikowi lasu" udany debiut pełnometrażowy. Jej horror to sprawna mieszanka kina punkowego z krwawym slasherem, dzieło kampowe, ale nie popadające w śmieszność, list miłosny kierowany do reżyserów kina grozy lat 80. Motyw starcia anarchii z autorytetem może nie jest szczególnie świeży, ale nigdy nie został odmalowany w sposób tak... neonowy, jak u Wexler.
-
Poziomem odstępuje wprawdzie od takich sztosów jak "Autostopowicz" czy "In Fear", ale tylko trochę. To mocny debiut, który potrafi poszarpać nerwami, kiedy trzeba, a już na pewno robi to w swoim finale, który zabarwiony jest kinem zemsty. Siłą filmu są też z pewnością skwierczące od upału lokacje - obrzeża Kalifornii, sięgające pustyni Mojave, całkiem wiarygodnie zastępują Nowy Meksyk, napędzają gorączkową atmosferę, jaka udziela się bohaterce.
-
Bardzo dobre praktyczne efekty specjalne, nostalgia na sterydach, szczypta humoru i furtka otwarta na sequel.
-
Szarpiący nerwy horror o matce terroryzowanej przez demona. Reżyserem "Little Bites" jest Spider One, prywatnie brat Roba Zombiego - i trzeba zaznaczyć, że twórca stylistycznie pozwala sobie na wiele zapożyczeń od starszego brachola.
-
Miałem ochotę na lekki, niewymagający, może niezbyt odkrywczy, ale sprawnie wyreżyserowany teen horror i taką produkcję dostałem - stąd moja ocena: mocne sześć na dziesięć. "Time Cut" nie zapisze się w historii jako jeden z kultowych tytułów, a jego morderca nie zajmie miejsca w panteonie z Jasonem i Michaelem, ale nie było to wymagane - to po prostu przyzwoicie wykonany film do piwa lub popcornu.
-
Całość ma swój wyjątkowy klimat i może przynieść frajdę tym widzom, którzy przed halloween uwielbiają raczyć się horrorami z akcją osadzoną 31 października. "Diabelski młyn" to teen slasher ze średniej półki, który mogę polecić Wam do obejrzenia w święto duchów, ale może niekoniecznie jako główną atrakcję wieczoru.
-
Nie byłem zbyt optymistycznie nastawiony, podchodząc do seansu, a "Stream" i tak mnie rozczarował, to horror zupełnie bez wyobraźni i bez polotu. Nie wiem, jakim cudem do współpracy udało się zaprosić Tony'ego Todda, Tima Curry'ego, Billa Moseleya, Dee Wallace i Danielle Harris.
-
Art the Clown to dziś ikona horroru, co nie ulega żadnej wątpliwości. W weekend otwarcia w polskich kinach sequel obejrzało blisko 140 tys. widzów. Powstanie kolejnej części - "Terrifier 4" - to tylko kwestia czasu. Mam nadzieję, że w "czwórce" Leone wróci do korzeni i akcję swego widowiska osadzi podczas halloween, bo potencjału christmasowego horroru - poza tą jedną, początkową sceną - niestety w pełni nie wykorzystał.
-
Ocenę "Uległości" podnoszą w sumie tylko seks i mocno ugładzona przemoc. Zapomnijcie, że są tu przebłyski jakiegokolwiek morału, twórcy nie pokusili się o głębszy komentarz na temat etyki sztucznej inteligencji. Jest pusto, głucho, syntetycznie.
-
Gęsta, slow-burnowa atmosfera, wątek taneczno-showbiznesowy i sekwencje musicalowe to zdecydowane atuty, a przedstawienie diabła - tym razem w "cekinowym" wcieleniu - jest bardzo kreatywne. Dianne Wiest jest kapitalna w roli skrzekliwej Minnie Castevet, a warto pamiętać, że w oryginale grała ją przecież nagrodzona Oscarem Ruth Gordon - próg do przeskoczenia był więc bardzo wysoki. Fabuła bywa przewidywalna, co nie wpływa jednak negatywnie na sam seans. Walory produkcyjne podnoszą ocenę końcową.
-
Wbrew obiegowej opinii "Kruk" Sandersa wcale nie jest cynicznym "cash-grabem", cyniczne są komentarze wszystkich, którzy uważają, że film nie miał prawa powstać, bo oryginał z lat 90. obrósł kultem, a na planie zmarło się Brandonowi Lee. To nie jest żaden powód, by ktokolwiek - nawet nabożny fanatyk dzieła z 1994 roku - z miejsca spisał reboot na straty. Zwłaszcza że "Kruk" Proyasa - prosty, przeciętnie zainscenizowany, sztywny, pseudogotycki - sam w sobie nie był wiekopomnym arcydziełem.
-
Fargeat maluje na ekranie szczególny rodzaj autonienawiści oraz desperackiej potrzeby aprobaty i uwielbienia. Satyra na standardy piękna jest tu cierpka, w porywach wręcz brutalna, ale neonowe oświetlenie i teledyskowy flow filmu czynią z "Substancji" najbardziej widowiskowy horror roku. Fargeat kocha kino B-klasowe, a jej nowe dzieło można potraktować jak odę do "Reanimatora", perełek Yuzny lub Lloyda Kaufmana, czy nawet "Showgirls" Verhoevena.
-
W skrócie: "#AMFAD" albo zanadto inspiruje się innymi post-horrorami i wszelkiej maści slasherami whodunnit w stylu "Krzyku", albo wręcz kopiuje ich rozwiązania narracyjne. Chris Nash dowiódł niedawno, że kino stalk n' slash wciąż może nieść ze sobą nutę oryginalności, a zawarte w nim sceny rzezi mogą szokować, pokazując coś nowego. Mowa, oczywiście, o "In a Violent Nature". Dunstan chyba wciąż żyje w 2009 roku.
-
Uderzająca oprawa wizualna, retrofuturystyczna scenografia, mrożące krew w żyłach ucieczki przed kosmitą, kapitalne efekty specjalne i biegłość reżyserska powodują, że interquel udał się bardziej, niż miał prawo. Álvarez rozstaje się z filozoficznym "mumbo jumbo" - które wielu widzom obrzydziło "Prometeusza" i "Przymierze" - na rzecz realnej grozy i chwała mu za to. Za kamerą poczyna sobie z tą samą werwą i pewnością siebie, co Ridley Scott i James Cameron przed laty. Biegnijcie do kin.
-
Niskobudżetowy, sklecony bez żadnego poczucia stylu i klasy miks survival horroru oraz paranormalnego monster movie ma tylko jeden jasny punkt: obsadzonego w roli przodującej Devona Sawę. To film bez ładu i składu, narracyjnie poszatkowany, wizualnie nieciekawy.
-
Współczesne dzieło gatunku slow cinema, idealna pożywka dla koneserów tego nurtu, którzy przy okazji cenią sobie ekranową grozę. To film wyostrzający zmysły, zbudowany na mastershotach, opiewający przyrodę za sprawą długich, przemyślanych, perfekcyjne skadrowanych ujęć. W ejtisowych slasherach nie często można było liczyć na taki kunszt, ale "In a Violent Nature" to post-horror, postmodernistyczny komentarz na temat kina siekanego, w którym Nash przewraca reguły gry do góry nogami.
-
Kolejny straszak typu screenlife - niestety, pozbawiony czegokolwiek, co mogłoby nastraszyć, technicznie zbyt uproszczony, fabularnie powściągliwy. Jest duchowym spadkobiercą, a właściwie przedłużeniem tej słynnej sceny z "Ghost Story", w której Rooney Mara tuczy się ciastem przez pięć minut, nie robiąc nic innego - to wszystko, co musicie wiedzieć.
-
Pięknie nihilistyczny, poetycko opowiedziany film o smutkach życia, naszych codziennych udrękach, niedoskonałościach ludzi, seksistowskich zapędach społeczeństwa, wreszcie o poznawaniu siebie i świata, pragnieniu przynależności. Żeby go docenić, w duchu musi grać odpowiednio zasępiona nuta, to nie jest film na każdą okazję i każdy nastrój. Narracja jest chłodna i wymagająca, monologi są szorstkie.
-
Roger Ebert przed laty podsumowałby "Elevator Game" jako kolejną, mierną odsłonę horrorów z nurtu "dead teenager movie". Już po kwadransie spędzonym z Ryanem, Kevinem i ich influencerską ekipą będziecie życzyć tym niewydarzonym youtuberom, by martwymi nastolatkami czym prędzej się stali. Nie polecam.
-
"Kod zła" to film w całości utkany z atmosfery grozy, nut surrealizmu i rosnącej paranoi. "Chropowata" forma oraz chłodna stylizacja czynią z niego horror sensu stricto i gatunkowe objawienie ostatnich lat, film posępny i nihilistyczny, gdzie tylko raz na jakiś czas, bardzo sporadycznie pojawiają się przebłyski czarnego humoru.
-
"Campton Manor" ogląda się jak niskobudżetową wariację na temat twórczości Stephena Kinga, usilnie udającą coś, czym być nie może - "Lśnienie". Z kultowym "The Shining" film łączą miejsce akcji oraz profesja głównego bohatera. I choć trudno byłoby pisać, że Shawn Roberts tworzy u Hostick rolę na modłę tego, co Jack Nicholson wyczarował u Kubricka, to wciąż solidna, wyważona, może trochę rzemieślnicza, ale dobrze zagrana kreacja.
-
Roberts przejawia w "Here for Blood" tę samą charyzmę, co Schwarzenegger w "Prawdziwych kłamstwach" lub "Bohaterze ostatniej akcji", a sam film to świetna propozycja dla fanów "Powrotu żywych trupów", "Martwego zła" i męsko-męskich hulanek federacji WWE.
-
Film jest krótki, reżyser nie ma problemu z utrzymaniem sprawnego tempa, akcja goni tu reakcję, a scenariusz usłano grubymi plot twistami. Czy trochę przewidywalnymi? Może tak, ale nie przeszkadza to dobrze bawić się z filmem aż do jego ostatnich minut - a o to przecież chodzi. Całość ubarwia domieszka kampu, skrupulatnie dobrany soundtrack i mocne aktorstwo.
-
Sceny walki o przetrwanie i próby ucieczki z kostnicy-pułapki podnoszą napięcie i zostały nakręcone w stylu kina stalk n' slash z przełomu lat dziewięćdziesiątych oraz dwutysięcznych. Efektom gore również niewiele można zarzucić, zwłaszcza biorąc pod uwagę umiarkowany budżet, jakim operowali twórcy.
-
610 lutego 2023 [2]
- 15
- #95
- Skomentuj
-
"Apokawixę" można postawić tuż obok niedawnego "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" jako przykład fajnie eskapistycznej, zrealizowanej z rozmachem jazdy bez trzymanki. Akcja gna do przodu bez opamiętania, czasu na nudę nie ma, Fabijański jako lekko schizofreniczny szaman i wojownik w walce o lepszy świat dodatkowo podnosi filmowi ocenę. Poprosimy o sequel na dokładkę.
-
7.56 lutego 2023 [2]
- 15
- #96
- Skomentuj
-
Nie jest żadnym awangardowym objawieniem, na jakie pozuje.
-
45 lutego 2023 [2]
- 20
- #60
- Skomentuj
-
Płytki, za mało dosadny, nie sprawdza się jako satyra. To nudny thriller typu whodunit, jałowy slasher, nieprzekonująca komedia, która zbyt rzadko spełnia swoje komediowe przeznaczenie. Jeśli warto, to dla Marii Bakalovej i Rachel Sennott.
-
"Dzienna zmiana" nie jest tak pstrokata, na jaką pozuje.
-
Horror psychologiczny o manipulacji, ciemnej stronie uprzejmości, podejrzliwych kobietach, ich bezpłciowych mężach i przede wszystkim o nadmiernej ufności wobec obcych, która może napytać nam biedy. Jest mocny, bezkompromisowy, dostaje się głęboko pod skórę i wywołuje uczucie dyskomfortu. Jego tytuł można wymienić jako definicję horroru typu feel-bad movie.
-
Jeden z tych thrillerów, które może są dość grubymi nićmi szyte, ale próby odgadnięcia wszystkich twistów fabularnych i tak przynoszą widzom sporo frajdy.
-
6.55 sierpnia 2022 [2]
- 7
- Skomentuj