-
Monumentalne ujęcia Tatr, nastrojowa warstwa muzyczna, skrupulatność w ujęciu realiów epoki oraz odrobina umiejętnie wkomponowanego humoru to tylko ważniejsze spośród walorów tej mimo pewnych zastrzeżeń wartej obejrzenia produkcji.
-
Niniejsza produkcja faktycznie ma w sobie potencjał silnego oddziaływania na widzów. Pomimo upływu kolejnych dekad od momentu powstania tych materiałów nic bowiem nie straciły one ze swojej pierwotnej siły oddziaływania. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że poddane procesowi koloryzacji zyskały swoiste drugie życie i dodatkowy wpływ na emocje kolejnych pokoleń odbiorców.
-
Bez względu na wzmiankowaną formułę dosłownego adaptowania ewangelicznego tekstu, niniejsza produkcja stanowi szczególnie cenną pomoc do promowania ewangelicznych treści.
-
Mimo że Judytę, wybrankę Jeremiasza, z którą niedane było mu zawrzeć ślubu, Harry Winter rozpisał bez większego polotu, to jednak wcielająca się w nią Chilijka Leonor Varela zdołała nadać tej postaci z miejsca dostrzegalnej głębi. Stąd jej obecność na ekranie zapada w pamięci nie tylko ze względu na egzotyczną urodę aktorki.
-
Na tym właśnie polega główny walor tej ekranizacji, który w dużym uproszczeniu można streścić w dwóch słowach: Richard Harris. Bowiem to właśnie temuż aktorowi przypadło odegranie roli protoplasty Narodu Wybranego. Nieco bardziej wiekowemu pokoleniu widzów raczej nie trzeba go rekomendować.
-
Próżno doszukiwać się tu taniej sensacji, w zamian otrzymujemy wstrząsające świadectwo wydarzeń, wobec których nie sposób przejść obojętnie.
-
Mimo wszystko "First Flight" sprawia wrażenie spójnej, choć chyba nieco pospiesznie przygotowanej opowieści. Wypada też żałować, że realizatorzy nie zdecydowali się na dłuższą fabułę. Niewiele ponad 70 minut to zaiste zbyt mało.
-
W 2010 r. film został doceniony przez jury festiwalu filmowego w Cannes podczas którego "Ludzi Boga" uhonorowano Grand Prix. Okoliczność tym bardziej zjawiskowa, że gremium decydentów tej imprezy z reguły nie wykazuje nadmiaru entuzjazmu wobec chrześcijan oraz wyznawanego przez nich światopoglądu.
-
-
Dostrzegalnym mankamentem produkcji jest niemal nieobecna, a tym samym kompletnie nieprzekonująca warstwa muzyczna. Odpowiednie podkreślenie dramatyzmu szczególnie istotnych scen z pewnością wpłynęłoby korzystnie na odbiór filmu. Niestety przez większość część projekcji dominuje irytująca cisza... Natomiast osadzona w marokańskich plenerach scenografia z powodzeniem buduje klimat spieczonego słońcem Bliskiego Wschodu.
-
Ma pełne szanse wkupić się w łaski wielbicieli filmowych emanacji superbohaterów w nie mniejszym stopniu niż "Spider-Man: Homecoming" czy przełomowa trylogia Sama Raimiego.
-
8.516 grudnia 2018
- 1
- Skomentuj
-
Mimo wszystko istota przesłania tej historii to wartość sama w sobie, która wciąż ma szansę przemówić do ogółu. Bo ta niby prosta historia o poszukiwaniu tego, co trwalsze niż ziemskie dobra przy równoczesnym wykorzystywaniu własnych talentów do wspierania bliźnich to swoista recepta na współczesną, przesyconą konsumpcyjnym pędem rzeczywistość.
-
Filmy takie jak ten zwykło się określać mianem zapomnianych. I rzeczywiście, bowiem ta zwarta, wyprodukowana na potrzeby telewizji fabuła nie zapisała się w masowej pamięci widzów. A szkoda, bo rzecz jest o tyle wyjątkowa, że stanowi udaną próbę przeniesienia motywów rodem z opowiadań grozy na "język" małego ekranu.
-
Odyseja realizacyjna "Historii Roja" trwała długo, niemniej było warto.
-
Pozostaje dziełem w pełni autonomicznym, choć nie wolnym od inspiracji drugim z wymienionych komiksów. I nie ma nic w tym złego, bo w końcu korzystanie z dobrych wzorców to cecha wybitnych twórców. A za takich wypada uznać zarówno Nolana, jak i Goyera.
-
Niniejszą produkcję raczej trudno byłoby uznać za szczególnie wystawną, choć gwoli ścisłości przyznać trzeba, że w kwestii dekoracji i kostiumów realizatorzy dopilnowali, by świat przedstawiony jawił się odpowiednio przekonująco. Umiejętne dozowanie napięcia, przy równoczesnym stonowanym akcentowaniu sytuacyjnego komizmu to obok doborowej obsady najmocniejsze strony tej produkcji.
-
Szkoda tylko, że ta efektowna produkcja nosi wyraźne znamiona realizacji pod z góry założoną tezę, dalece odbiegając od rzeczywistego biegu wypadków rozgrywających się w Aleksandrii u schyłku starożytności. A to siłą rzeczy stanowi przykład jak nadmierna ideologizacja może zepsuć starannie dopracowaną od strony formalnej produkcję.
-
Nie ma w tym cienia naiwności, bo Weir to zbyt doświadczony twórca, by zafundować widzom lukrowany obrazek z udziałem "posągowych" postaci. Reżyser nie kryje swego podziwu wobec determinacji Polaków w dążeniu do wolności.
-
Realizatorzy "Świnek" dalecy są jednak od nadmiaru od "kadzenia" i taniego moralizatorstwa. Bowiem bolesna "do bólu" wizja jest nad wyraz przekonująca. Tym bardziej że kreacje młodych aktorów - Filipa Garbacza i Anny Kulej - w niczym nie ustępują pamiętnej "Teresce" w wykonaniu Aleksandry Gietner.
-
Mało przekonująco wypada również wątek romantyczny z udziałem przyszłej żony Lutra, Katarzyny von Bora sprawiający wrażenie wkomponowanego na siłę, niejako w zamiarze wpisania się w panujące obecne trendy. Jednakże rozmach realizacyjny do spółki z ciekawie ujętą fabułą kompensują wzmiankowane niedociągnięcia.
-
O dziwo, pomimo udanych kreacji "starych wyjadaczy" aktorskiego fachu, odtwórca tytułowej roli, Jeremy Sisto, nie dał się "wypchnąć" na drugi plan. Jezus w jego wykonaniu to postać pełna autentyzmu, namacalna, niekryjąca odczuć takich jak lęk, tęsknota, gniew czy radość.
-
Sugestywność obrazu podkreśla wprawnie oddana atmosfera tamtych dni, swoista gratka zarówno dla tych, którym przyszło wówczas żyć, jak i tej części widzów, którzy realia schyłkowego PRL znają jedynie z opowiadań.
-
Pomimo propagandowego wydźwięku tej produkcji, uproszczeń fabuły oraz chwilami baśniowego posmaku niektórych scen już sama jej widowiskowość stanowi rzecz godną uwagi. Tym bardziej że nie często zdarza się widywać na ekranie Rzeczpospolitą imperialną z czasów jej świetności i apogeum mocarstwowego rozwoju.
-
Stąd też efekty specjalne do spółki z wprawnymi ujęciami Sławomira Idziaka nie są w stanie zrekompensować słabej, szablonowej, a zarazem naznaczonej fobiami reżysera fabuły. Szkoda zmarnowanego tematu...
-
Główną gwiazdą produkcji pozostaje jednak brawurowo "rozegrana" przez wspominaną aktorkę Dalila. Całość dopełnia przekonująca scenografia oraz nie wzbudzające zastrzeżeń wysiłki kostiumologów.
-
"Boże Narodzenie" zostało docenione tak przez publikę, jak i krytyków co przejawiło się m.in. nominacjami do frankofońskich Cezarów, Złotych Globów, jak również Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny 2005 r. Mimo że film "poległ" w ostatniej ze wspomnianych konkurencji to jednak wciąż imponuje zarówno rozmachem produkcji, jak i sprawnie opowiedzianą historią.
-
Wielbiciele scen batalistycznych powinien czuć się usatysfakcjonowani. Trudno mówić tu o rozmachu porównywalnym ze znacznie świeższej daty produkcjami pokroju "Królestwa Niebieskiego" i "Aleksandra" według Olivera Stone'a.
-
Film jest tym bardziej godny zainteresowania, że za jego reżyserię odpowiadał sam Krzysztof Kieślowski, twórca, którego raczej nikomu przedstawiać nie trzeba. Pomimo niewątpliwie propagandowej wymowy tej produkcji wspomniany reżyser, tak od strony uprawianego przezeń fachu jak i w wymiarze czysto ludzkim, był osobowością zbyt dużego formatu, by dać się "upupić" specom Jaruzelskiego od robienia widzom wody z mózgu.
-
Mimo że "Syndrom" prawdopodobnie został zrealizowany skromnymi środkami, to jednak od strony formalnej sprawia przekonujące wrażenie. To, co zdaje się najmocniejszą stroną tej produkcji to autentyzm i szczerość świadectwa głównych bohaterów. Umiejętne tonowanie warstwy muzycznej oraz efektów wizualnych to zapewne efekt wcześniejszych doświadczeń Leszka Dokowicza.