Ewa Wildner
Krytyk-
Ramy realizmu i doskonale dobrani do ról aktorzy sprawiają, że ten skąpany we krwi film jest tak dobry, że nawet wilkołak zakląłby z podziwem.
-
Należy do tej niesławnej, a jednocześnie najsławniejszej, kategorii - zalegających w czarnych dziurach pamięci przyzwoitych wypełniaczy wolnego przedoscarowego popołudnia, napisanych pod czarnego konia wyścigu po statuetkę za najlepszą rolę męską.
-
Depardieu dominuje na ekranie również aktorsko, swoim popisowym występem spychając na dalszy plan zarówno odtwórców innych ról, jak i swój dotychczasowy image dobrodusznego Obeliksa.
-
Muylaert udaje się uniknąć prostych rozwiązań i stereotypów, na jakie często narażone są filmowe postacie LGBT - głównie dzięki połączeniu obu wątków, które razem składają się na uniwersalne poszukiwanie nastoletniej tożsamości.
-
Siedząc na sali kinowej możemy poczuć się jak społeczeństwo spektaklu, do którego odwołała się w ostatnich słowach Chubbuk - w końcu wszyscy oglądamy film o tragedii zamienionej w telewizyjną sensację. Takie podejście można uznać za asekuranckie ze strony twórców, jest to jednak bystra i zręczna manipulacja, której niezwykle przyjemnie jest zarówno ulec, jak i ją kwestionować.
-
Tak dużego dysonansu między rozrywką dla dzieci i dorosłych nie pamiętam od czasu Kasztaniaków.
-
Jest zarówno nieznośnie czarno-biały w przekazie, jak i bezbarwny w treści. Ale najsłabiej wypadają momenty, kiedy "Brick Mansions" nabiera czerwono-biało-niebieskich rumieńców, a politycznego wydźwięku nie zagłusza nawet głośny rap.
-