
-
Oglądało się bardzo przyjemnie, reżyserskie mrugnięcia okiem zostały dostrzeżone, krajobrazy docenione, bohaterowie polubieni. Odejmuję tylko jeden mały punkcik za zakończenie. Pozostawia we mnie niedosyt i wielki znak zapytania.
-
Ten film bez wahania dodałabym do obowiązkowych pozycji arteterapeutycznych. Wspaniałe połączenie dźwięków, kolorów, wysmakowanych kadrów i zabawnych dialogów postawi do pionu każdego smutasa.
-
I choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że całość zszyto zbyt grubymi nićmi, to lubię doszukiwać się drugiego dna i wierzyć, że ono tam jest. A jeśli nie? Wilde Maus to wciąż film, który ogląda się z przyjemnością, nawet jeśli bez szczególnego zachwytu. Ładne kadry ucieszą oko, a zabawne sceny odciążą jego ponurą tematykę.
-
Tym, co przynosi mnóstwo radości podczas seansu, jest oglądanie kilku wyrazistych kreacji, którym bez wahania pozwolisz sobie skraść serce.
-
W tej opowieści mogłyby zachwycać kostiumy, gra świateł, architektura i pejzaże. Mogłyby. Ale jej celem nie jest wcale wzbudzanie zachwytu. Raczej wywołanie refleksji nad relacjami międzyludzkimi, które -niezależnie od epoki i niezależnie od miejsca - niezmiennie rozczarowują.
-
Dyskomfort to idealne słowo na określenie wrażeń ogólnych. Przy czym to poczucie dyskomfortu u mnie ewoluowało. Nie tylko występowało w różnym natężeniu, ale przede wszystkim zmieniały się powody jego odczuwania.