-
Mimo swoich późniejszych wad ma jakiś szczególny urok. Może to duch przygody rodem z dziecięcych zabaw o rycerzach i rabusiach, którymi również częściowo inspirowali się autorzy? Może atmosfera czasów, kiedy telewizyjna rozrywka wciąż była jeszcze w powijakach, a jej twórcy uczyli się metodą prób i błędów? Tak czy siak, nie żałuję czasu spędzonego z paczką z francuskiego lasu i jestem w stanie zrozumieć, co widziały w tym serialu dzieciaki sprzed wielu dekad.
-
Kupiło mnie w nim właściwie niemal wszystko, co tylko mogło. Nie dziwię się jednak swojemu oczarowaniu, bo już w czasach swojej premiery niewiele seriali mogło z nim konkurować pod kątem fabularnego dopracowania, a we współczesnej telewizji to w ogóle ze świecą takich szukać.
-
Niewiele seriali, nawet spośród tych starszych, potrafi - za przeproszeniem - złapać widza za pysk i nie puszczać aż do ostatniego odcinka, opowiadając na pozór banalną historię. "Our Friends in the North" zdecydowanie należy do tej mniejszości. Może zabrzmię jak dziadyga, mówiąc, że takich produkcji się już dzisiaj nie robi, ale to prawda. Solidnie dopracowanych na wielu poziomach. Dobrze przemyślanych.
-
Obecny stan przygód detektywów z hrabstwa Midsomer budzi w nieco bardziej świadomym widzu jakiś rodzaj złości, buntu przeciwko spłaszczeniu i przycięciu do pospolitych ram produkcji niegdyś mającej własny, wyjątkowy charakter.
-
Pozostaje nad Wisłą znacznie mniej rozpoznawalną produkcją niźli "'Allo, 'Allo!" - wcześniejsze "dziecko" Crofta. A śmiem postawić śmiałą tezę, że jest dużo lepszym serialem od swojego "starszego brata". Trochę dojrzalszym w całokształcie. Pełnym niuansów godnych analizy dalece przewyższającej objętością tę recenzję. I chyba zbyt innowacyjnym jak na czasy swojej premiery.
-
Nie jest złym serialem. To rzecz do niezobowiązującego obejrzenia nad niedzielną kolacyjką czy popołudniową herbatką. Okej, cierpi na pewien przerost formy nad treścią. Ale mimo niedociągnięć i scenariuszowych fikołków przygody pod żmudzkim dębem są przyjemnie swojskie.
-
Pewien polityk powiedział kiedyś: prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, a po tym jak kończy. Jeżeli uznamy, że ta zasada ma zastosowanie również wobec seriali, to "Dom pod Dwoma Orłami" wystawia sobie złą cenzurkę. Mogło być świetnie, wyszło... jak wyszło.
-
Czy "Kobieta za ladą" się zestarzała? Może troszeczkę. Czy to nadal dobry serial? Jak najbardziej! Nie tylko ze względu na nostalgię, jaką może wzbudzić u części widowni. Twórcy wykazali się tutaj umiejętnością opowiedzenia w zajmujący sposób o prostych, codziennych historiach, bez popadania w banał czy przesadę.
-
Przygody dwóch sprzeczających się starszych panów z czechosłowackiej wsi mimo upływu lat nadal potrafią wywołać szeroki, długo nieschodzący uśmiech na twarzy. Jeżeli chcielibyśmy znaleźć definicję "czeskiego humoru" wśród seriali, to ten konkretny wyczerpuje ją w wyjątkowo czarujący sposób. Status klasyka i miłość polskich widzów absolutnie zasłużone!
-
Oparty został na sporej liczbie klisz i uproszczeń, ale patrzy się na nie z dużą wyrozumiałością. Wszak ten serial był jednym z pierwszych, które je wykorzystywały, a poza tym robi to w całkiem niezły sposób. Potrafię zrozumieć, co widzieli w tej produkcji odbiorcy z lat 80., w tym również nasi rodacy z roku pańskiego 1985.
-
Może się mylę, ale od dawna nie widziałam ekranizacji książki, którą tak zgodnie lubiliby zarówno ci, którzy oryginału nie czytali, jak i miłośnicy literackiego pierwowzoru. Żałuję tylko, że z dostępnością tego tytułu w Polsce jest taki problem, bo na tym serialu dobrze mogliby się bawić w zasadzie wszyscy.
-
Pisany na zmianę przez pięcioro autorów scenariusz cierpi na syndrom "gdzie kucharek sześć": niespójny, pozbawiony pomysłu na opowieść, nafaszerowany zbędnymi, irytującymi elementami. Na poziomie technicznym ma się wrażenie, że całość powstawała w pośpiechu, niedbale. Do tego protagonistka, która pod pozorami rozdartej, artystycznej duszy kryje osobowość toksyczną w jednym z najgorszych wydań. Razem daje to bardzo przykry efekt - brak jakiejkolwiek uciechy z seansu, a wręcz dyskomfort.
-
Nie mam wątpliwości, że "Ludzie i bogowie" to prawdopodobnie najlepszy serial roku 2020, a na pewno najlepszy wojenny odcinkowiec produkcji TVP ostatnich lat. Jego twórcom udało się osiągnąć niemal idealną równowagę - zrealizować pasjonujący fabularnie i świetny technicznie tytuł przy jednoczesnej wierności realiom historycznym.
-
Kawałek urodziwego, kostiumowego odcinkowca w starym dobrym stylu.
-
Jest pozycją, która usatysfakcjonuje tak miłośników produkcji opartych na faktach, jak i poszukiwaczy klimatycznych kryminałów zrobionych ze smakiem. Można co najwyżej narzekać, że to tylko trzy odcinki - jednak czasem niedosyt jest lepszy od przesytu. Zwłaszcza że historia w nich opowiedziana pięknie komponuje się w zamkniętą całość, która mimo brutalności tematyki porusza szare komórki zamiast dawać pożywkę niskim instynktom.
-
Mimo wyjątkowo rozczarowującego zakończenia i paru innych wad "Archiwista" jest jednym z najciekawszych polskich seriali kryminalnych ostatnich lat. Nie dorównuje wprawdzie legendarnemu "Glinie", absolutnemu mistrzostwu gatunku, ale wciąż świetnie się sprawdza jako dobrze zrobiony tytuł.
-
Choć "Młody Piłsudski" nie jest produkcją zdolną rozedrgać w widzu wszystkie emocjonalne struny czy w inny sposób wyrwać go z kapci, to naprawdę solidny tytuł, zrealizowany z dużym szacunkiem wobec publiczności. Opowiada sfabularyzowaną wersję mniej znanej części naszej historii w sposób zajmujący, sprawnie korzystając z możliwości, jakie dają współczesne techniki filmowe.
-
Zdecydowanie wyróżnia się na tle innych seriali kryminalnych ostatnich lat. Obok wciągających intryg i solidnego poziomu wykonania oferuje coś, co można by nazwać przyjemnym ciepłem. Dosłownie i w przenośni. Karaibskie krajobrazy są pełne słońca, główni bohaterowie - sympatyczni, a przestępcy koniec końców zawsze lądują za kratkami.
-
Z jednej strony wręcz zachwycają pomysłami, wcale nie tak typowymi dla seriali kryminalnych. Z drugiej jednak, rażą powielaniem schematów w sferach związanych z wątkami głównych bohaterów. Więc, o ile jako wieloodcinkowa opowieść o policjantach ta produkcja nie za bardzo się sprawdza, o tyle jako zbiór zamkniętych historii kryminalnych już tak.
-
Smutny przykład serialu, który został - kolokwialnie mówiąc - zarżnięty przez własny ciąg dalszy. Jest to tym bardziej smutne, że pierwsza seria oferowała widzom po prostu porządnie przygotowaną, pomysłową historię, tym samym najzwyczajniejszą w świecie dobrą zabawę. W dalszych seriach zamiast radości oglądania mamy tylko zgrzytanie zębami.
-
Starając się podsumować wszystko w tak zwanych krótkich żołnierskich słowach: jeśli jeszcze nie oglądałeś "Królikuli", zdecydowanie powinieneś to zrobić. Zwłaszcza, jeśli lubisz ironiczne spoglądanie na kulturowe klisze i niebanalne poczucie humoru.
-
Ktoś, kiedyś, gdzieś trafnie podsumował "Główka pracuje" takim oto zdaniem: "Gdy Disney spotyka Adult Swim". Szkoda, że ani szereg zalet, ani ogólny potencjał bycia całkiem dobrą alternatywą dla mocno wulgarnych animacji skierowanych do starszego widza, nie pomógł serialowi utrzymać się w ramówkach.
-
"Nowe triki" mają wszystko, czego oczekiwałoby się od serialu niemal idealnego. Wciągającą fabułę, bohaterów oraz obsadę do pokochania, dopracowany do najmniejszych szczegółów świat przedstawiony. Przynajmniej do krytycznego momentu w ostatnich seriach.
-
"Szóstka" niestety nie zasługuje na szóstkę, a nawet na sześć punktów w skali od jednego do dziesięciu. Nagromadzenie różnych banalnych rozwiązań w warstwie fabularnej czy charakterystykach bohaterów psuje dobre wrażenie robione przez udane elementy, a całość przy oglądaniu nie daje satysfakcji.
-
Stanowi ciekawy dokument epoki, jej trendów i zainteresowań, a także próbę wprowadzenia na ówczesny serialowy rynek czegoś z kompletnie innej beczki. A w sytuacji, kiedy próbuje się zrealizować takie zdecydowanie ambitne zamierzenie, nawet porażka w rankingach oglądalności nie jest wcale powodem do wstydu.