-
W monster-movie Yamazakiego Godzilla nie ucieleśnia już jednego lęku, lecz pojawia się w miejscu katastrofy, śmierci, zniszczenia. Przypomina o bezsilności człowieka, a jednak tego samego człowieka motywuje do zmierzenia się z własną słabością. Jak na utytułowaną popkulturową ikonę przystało.
-
Karapetian posługuje się w swojej drugiej fabule metaforami tyleż prostymi, co bystrymi. Krwawe plamy, z biegiem filmu coraz bardziej pokrywające powierzchnię pomarańczowego materiału, stanowią oczywisty, ale i złowieszczy obraz postępującego szaleństwa tytułowego bohatera.
-
Ucieczki nieszczęsnej Justine przed czarnymi charakterami to najlepsze "chase scenes", jakie kino grozy widziało od lat.
-
Jest obrazem w dużej mierze opartym na emocjach, stawiającym na rozbudowę interakcji między bohaterami. W trakcie 90-minutowego seansu przyglądamy się nie tylko męskim bojom, ale też narodzinom nietypowych przyjaźni. Całość doprawiono odpowiednią dawką kosmicznej przygody, a także postawiono na fundamencie wizjonerskiej scenografii, inspirowanej "Ósmym pasażerem Nostromo".
-
Kicz przez duże "k". Wierzę, że za dwadzieścia lat historia starć Herkulesa ze starożytnymi robotami zyska taką sławę, jak "Plan dziewięć z kosmosu".
-
Jako telewizyjny fenomen serial utrzymał swoją pozycję przez trzy sezony, lecz dziełem zabawnym, wzruszającym, przemyślanym, pokręconym, prowokującym permanentny uśmiech na twarzy, stanowiącym potrzebną każdemu ucieczkę od rzeczywistości, wreszcie istotnym kulturowo pozostał przez sezonów sześć.
-
Wizualnie i tematycznie "Tom" odwołuje się do innych klasyków kina grozy: budzi ten sam bolesny dreszcz co "Misery", bywa sfotografowany równie wizjonersko jak "Lśnienie". Jest też we wrażliwości estetycznej Dolana coś z kubrickowskiego umiłowania do surrealizmu.
-
To obraz intymny i emocjonalny, dający możliwość wielopoziomowej interpretacji fabuły. Niektórym widzom "Felt" wyda się feministyczno-artystowskim bełkotem. Innym przyniesie ulgę oraz poczucie bycia zrozumianym.
-
Tożsamość bohaterek swoje centrum znajduje w obszarach ich własnych, surrealnych złudzeń. Jako film o braku samoakceptacji i zniekształconych standardach piękna jest to materiał intrygujący. Jako horror urasta debiut Patricka Kennelly'ego do rangi udziwnionego gross out movie.
-
Polański nakręcił film tak o ludzkich namiętnościach, jak i słabościach, dylematy bohaterów zdają się prześladować ich na każdej stronie scenariusza. Ocena postaci, ich arogancji, dziecinności, poczynań pozostaje w indywidualnym geście każdego widza.
-
Mimo srogiego rozczarowania, wierzę, że "Napoleon" może zyskać na wartości w dłuższej wersji. Historia kina zna przypadki arcydzieł, które docierały na wielki ekran okaleczone, niepełne. Scott nie powtórzy na szczęście losów Ericha von Stroheima i Orsona Wellesa i dostanie szansę na odkupienie. Wstrzymajmy się zatem przed ostatecznymi wyrokami, żeby los nie zakpił z nas tak jak z imperatora.
-
W tej debacie moralnej "Blanquita" jest głosem wyrazistym i radykalnym, manifestem domagającym się prawdy, a jednocześnie prawdę pogwałcającym i redefiniującym. Guzzoni zaś, mimo pesymistycznego tonu swojego dzieła, zdaje się wierzyć, że kino może mieć moc wpływania na rzeczywistość.
-
Ta wizja świata doskonale rezonuje z takimi klasykami, jak "Pluton" czy "Łowca jeleni". Oczywiście stonowana i przefiltrowana do poziomu młodzieżowej, mainstreamowej produkcji rozrywkowej. Jednak kino YA, wraz z większością ostatnich produkcji komiksowych, przyzwyczaiło nas do dużo niższego poziomu zarówno pod względem prowadzenia narracji, jak i traktowania widza. "Igrzyska śmierci: Ballada ptaków" są wyjątkiem, który być może wyznaczy nowy trend w kinie.
-
Paradoksalnie jednak - choć nie przepadam za serialami pomyślanymi jako zamknięte historie uspójnione głównym bohaterem lub wspólnym mianownikiem fabularnym - w największym stopniu zachwycił mnie niemal proceduralny rys poszczególnych odcinków. Prawie każdy z nich to pełne reżyserskiej dezynwoltury małe arcydzieło średniego metrażu, które najlepiej smakuje w niedużych dawkach, optymalnie, jako cotygodniowy rarytas.
-
Aż dziw, że film tak użytkowy i wykalkulowany jest równocześnie dziełem tak niepociągającym. Chyba czas już teleportować się do innego uniwersum.
-
Czasem zrobiono trochę miejsca na groteskowy humor, lecz jest go, znowu, zbyt mało, żeby mogło to stanowić różnicę, która zadecyduje o wyższej ocenie. Czyli mamy po gwiazdce za każdą z gier.
-
To kino marzycielskich baniek i fantazji. Niemniej, to ciągle jedna z leczniczych funkcji X Muzy, będącej ucieczką, resetem i okazją na wytchnienie. Jeśli zadziała nawet w minimalnym zakresie, to wtedy naprawdę mniejsza o techniczną czy scenopisarską realizację.
-
Do pewnego momentu "Gada" ogląda się jak obyczajówkę. Jest co prawda morderstwo, śledztwo i podejrzani, ale tyle samo czasu twórcy poświęcają życiu prywatnemu policjanta prowadzącego dochodzenie - Toma, na którego koledzy wołają "Oklahoma", bo ponoć świetnie tańczy.
-
Doceniam w "Pięciu koszmarnych nocach" fabularne umocowanie w życiowym dramacie, ale jest on zbyt jednowymiarowy i repetytywny. Kryminalna zagadka aż do finału ani drgnie, bo w prawie dwugodzinnym metrażu nie znalazło się miejsce na podsuwanie tropów. Gatunkowy horror czasami o sobie przypomina, ale jedynie przy okazji, więc może lepiej byłoby dla narracyjnej struktury, by "Pięć koszmarnych nocy" w ogóle nie zapuszczało się w te rejony.
-
Ostatecznie "Chłopiec i czapla" to znacznie więcej niż pacyfistyczna i na poły autobiograficzna historia przyspieszonego dorastania w cieniu traum i tęsknot. Film można czytać także w kluczu autotematycznym.
-
W szczerości, w odwadze i we wzajemnym komforcie, w cieple kamieni i czułego uścisku, "Siostrzeństwo" znajduje prawdziwie terapeutyczny potencjał feminizmu.
-
Założę się, że długo nie natkniemy się na tak wycofaną bohaterkę w amerykańskim kinie. Choćby dlatego, warto skusić się na seans, wejść do jej umysłu i trochę pofantazjować.
-
Paradoks: jak na film przekłuwający baloniki ego "Brutalna szczerość" stanowi przykład kina skrajnie nieegocentrycznego. To jest właśnie owa "zwodnicza niepozorność", o której wspominałem. Holofcener reżyseruje i pisze w sposób absolutnie funkcjonalny: nie bawi się w ozdobniki, w ornamenty, w stylizacje.
-
Tak wyraziste charaktery łatwo zamienić w karykatury, ale obsada zgrabnie omija pułapki konwencji. Warto było więc czekać na kolejny filmowy prezent od Payne'a. We współczesnym Hollywood nie ma zbyt wielu reżyserów, którzy tworzą równie przystępne i zabawne, acz niebanalne kino środka. Zawsze z myślą o szerszej widowni, ale nigdy wbrew autorskim zasadom.
-
Jest więc dekonstrukcją figury sfrustrowanego samca, który czuje się niespełniony i niedoceniony. Jest groteskowym komentarzem na temat mechanizmów tzw. "cancel culture". Jest satyrą na media społecznościowe i rytuał wynoszenia na piedestał memiczności. Jest opowieścią o starciu pokoleń, w której "boomer" konfrontuje się z pokoleniem Z.
-
Łazarkiewicz budzi bardzo złożone emocje, które gubią się pomiędzy logicznymi skrótami i szybkim tempem. Czuć jednak, że ekranowa rzeczywistość oferuje więcej niż tylko ładny obrazek.
-
Tym sposobem nostalgiczne kino dla rodziców nie żeruje wyłącznie na najprostszych emocjach. Co więcej, udowadnia, że w polskim kinie można opowiadać bez manieryzmów historie o błądzących nastolatkach i godzić je z oczekiwaniami opiekunów - i w poruszający sposób pokazać tę trudną, międzypokoleniową miłość.
-
Uczy się nas, żeby nie oceniać książki po okładce, ale jeśli koncept dorosłego żyjącego w roli psa wydaje Wam się dziwny, to taki właśnie jest "Dobry piesek!". Film śmiało korzysta z przywilejów niskobudżetowych produkcji, wchodząc w rejony, które "poważnym" studiom wydawałyby się prawdopodobnie zbyt osobliwe i ryzykowne. Najzabawniejsze jednak, jak w ostatecznym rozrachunku ten naprawdę szalony horror skręca w stronę całkiem konserwatywnego morału.
-
Mimo wszelkich zastrzeżeń nie obraziłbym się, gdyby "Figurant" ośmielił innych twórców do podjęcia kontrowersyjnego tematu współpracy kościoła i państwa. Tematu, który wcale nie stracił na aktualności. Tematu, od którego latami uciekała nasza kinematografia.
-
Przed nudą ratują całość solidne kreacje odtwórców głównych ról. Nasycają oni całość wystarczającą dawką emocji, by ochronić film przed wrażeniem, iż jest to ledwie odgrzewany w egzotycznej kuchni kotlet.
-
Całość przypomina rekwizytornię z popkulturowymi magdalenkami - najpierw kuszącą, potem nieco pozbawioną ładu i składu. Wystarczy jednak odrobina dobrej woli, by w wolnym od żelaznych zasad ekranowym lenistwie dostrzec dziecięcą beztroskę. A o nią przecież w tym wszystkim chodzi.
-
Siódmy - m.in. po "Soyer" Łukasza Barczyka czy "Monumencie" Jagody Szelc - pełnometrażowy film dyplomowy wyprodukowany przez Szkołę Filmową w Łodzi okazuje się dziełem najbardziej autotematycznym. Reżyserowane przez debiutującą w tej funkcji Gabrielę Muskałę "Błazny" odkrywają przed nami rzeczywistość hermetyczną, zaskakująco przy tym wciągającą.
-
Mimo wolnego tempa przyjemnie zaskakuje. Reżyser nie chce bowiem widzów zanudzić, choć nie zawsze mu się to udaje. Czasem gdy skręca w lżejsze rejony narracji, gubi myśl przewodnią. "Osadnicy" nigdy na szczęście nie zbaczają na długo z wytyczonego szlaku, którym docierają do smutnego wniosku: ludzie nie są z natury dobrzy. Optymiści będą musieli się nieźle nagimnastykować, by z kina nie wyjść przygnębionymi.
-
Magię "Poprzedniego życia" wyzwalają przede wszystkim stworzeni do głównych ról, szalenie atrakcyjni aktorzy. Greta Lee i Teo Yoo pod wieloma względami wydają się idealnymi, melodramatycznymi figurami.
-
"Palące tygrysy" nie szukają prostych domknięć, mają wdzięk i otulają nas swoim ciepłem. To kino dyskretne jak mało kiedy. I mądre jak trzeba.
-
Reżyser ewidentnie dobrze czuje się w gatunkowej konwencji. Jego film ma świetne tempo, które pozwala zanurzyć się w intrydze i z łatwością ignorować niezbyt poważne wpadki czy też widoczne czasami budżetowe niedostatki.
-
W przeciwieństwie do niniejszej recenzji fabuła nie wykłada tematu wprost, przez większość seansu opiera się na przemilczeniach. Dzięki temu ma szansę wybrzmieć tytułowy lęk: przed śmiercią, przed granicami ciała i przed licznymi tabu, w jakie uwikłane są nasze ciała.
-
Zdecydowanie nie jest filmem dla każdego. Jego forma i struktura mogą przyprawić o ból głowy. Nie jest jednak zupełnym novum. Odnajdziemy tu echa takich filmów, jak "Dogville", "Rekonstrukcja" czy "Policjant, przymiotnik". Tym, którzy zaakceptują pomysł Dahana, film dostarczy niezwykłych doświadczeń. Fantastycznie, że są twórcy, którzy zapraszają nas do błądzenia w labiryncie kreatywnych wizji.
-
Reżyserowi nie udało się przebić głębiej, bo zbytnio skoncentrował się na maestrii formy i kreowaniu dusznej, wręcz mistycznej atmosfery tajemniczości - jakichś wspólnot dusz, przepływu duchów, astralnych więzi. Ostatecznie więc zamiast intrygować i komplikować potencjalne odczytania, cała warstwa symboliczno-ezoteryczna sprowadza się do prostych i nazbyt ciężkich metafor.
-
Wielojęzyczne dialogi i kulturowe różnice ekranowych postaci nieco usprawiedliwiają ową umowność. Łatwo zresztą zapomnieć o fabularnych wadach, gdy wizualna poezja jak rzadko bije z dużego ekranu. Zwiewny humor, ostrożny optymizm oraz serdeczność autora dla wszystkich swoich postaci mają moc zarażania. Polska, Portugalia czy Grecja - nieważne. Niech Jakimowski podróżuje, póki mu sił starczy. I nadal niech robi autorskie kino.
-
Dobro dziecka, które w filmie odmieniane jest przez wszystkie przypadki, po seansie pozostanie enigmą. Ocena bohaterów i sytuacji zależeć będzie od tego, czy wygra wasze serce czy rozum. I to właśnie ostatecznie jest największą siłą filmu. To wyróżnia go na plus w masie podobnych produkcji nurtu francuskiego kina społecznie zaangażowanego.
-
Realizacyjna pokora przekuta w maestrię podoba mi się w serialu Tarabury i Lewandowskiej najbardziej. Złote, a skromne.