Mroczne cienie

Kolejny Burtonowski majstersztyk

Świetny mix komedii, horroru i fantastyki. Dobrze wykreowane postaci i dobry casting to to czego można oczekiwać po Timie Burtonie. Szkoda, że nie robi się już takich filmów. Prostych i nieskomplikowanych, ale urzekających. Nie jest to w żadnym stopniu arcydzieło, lecz spełnia swoją funkcję i daje sporo rozrywki tym, którzy wiedzą czego szukają.

Pewna nuda i niezdecydowanie scenariusza dały się we znaki ale +1 za aktorów, którzy dla odmiany nie zawodzą.

Netflix. Specyficzny Burtonowski styl, czyli mrok i kicz, ale w zjadliwej formie. Historia, która w zasadzie jest tragicznym romansem.

Nie taki zły jak się spodziewałem. Pierwsza część, dużo słabsza od drugiej, gdzie kilka bardzo zabawnych scen się znajdzie. Do tego dobrze wykorzystany kicz.

Wizualnie wszystko ok, Elfman jak zwykle daje radę, ale, pomijając fakt, że fabuła trochę kuleje, to już wszystko znamy z poprzednich filmów Burtona.

Historia o miłości opowiedziana w ekscentryczny sposób. Eva Green kolejny raz mnie nie zawiodła, a także wielki plus za Michelle Pfeiffer.

Najsłabszy film Burtona, jaki widziałem! Depp kolejny raz gra tę samą rolę. Powinni trochę od siebie odpocząć. Na plus: strona wizualna i Eva Green. Za mało!

Jak w każdym filmie Burtona realizacja stoi na wysokim poziomie, jednak scenariusz nie potrafi się zdecydować pod wieloma względami, czym konkretnie chce być.

Czegoś ewidentnie brakowało, choć pod względem technicznym super. Szkoda, że w większej części wynudził.