Młoda Niemka wyjeżdża do Japonii, staje członkiem organizacji Clowns4Help, która stara się wnieść trochę radości mieszkańcom Fukushimy, dotkniętej trzęsieniem ziemi, tsunami i awarią elektrowni jądrowej w 2011 roku.
- Aktorzy: Rosalie Thomass, Kaori Momoi, Nami Kamata, Moshe Cohen, Honsho Hayasaka i 3 więcej
- Reżyser: Doris Dörrie
- Scenarzysta: Doris Dörrie
- Premiera kinowa: 3 lutego 2017
- Dodany: 5 listopada 2016
-
Dörrie świetnie jednak steruje emocjami widza. Odpowiednio dawkuje humor i dramatyzm, by optymistyczne zakończenie wybrzmiało szczerze i z uczuciem. Po seansie "Fukushimy..." naprawdę można poczuć się lepiej, nawet za cenę odrobiny zniecierpliwienia.
-
Film o walorach edukacyjnych - fabularny, ale trochę w stylu dokumentu.
-
Stosunkowo lekki ton opowieści utwierdza nas w przekonaniu, że reżyserka z premedytacją nie podąża za Andriejem Tarkowskim, zaś w połączeniu ze spuścizną Resnaisa pozwala odświeżyć klasyczną już historię. Na szczęście Doris Dörrie nie rezygnuje z powolnego tempa narracji. Choć wielbiciele zawrotnej akcji mogą czasami ziewnąć, kontemplacja doskonałych zdjęć Hanno Lentz sama w sobie sprawia prawdziwą przyjemność.
-
Mimo pewnego wysublimowania "Fukushima..." to dość przystępne kino, które w poważnym, trudnym temacie znajduje chwile tak na łzy, jak i łagodny uśmiech. Ujmuje emocjonalną delikatnością i taktem, a przede wszystkim umiejętnością kreślenia historii poprzez drobne, idealnie wychwycone przez Dörrie gesty, słowa i momenty.
-
Po ośmiu latach od swojego hitowego "Hanami", Dörrie wraca z zapierającym dech "Fukushima, moja miłość". I tym razem nie daje Japończykom szansy ukryć się za elegancją i wpajanym przez pokolenia chłodem. Czarno-biały film aż kipi emocjami.
-
Minimalistyczny, czarno-biały film kryje w sobie całe spektrum znaczeń, nad którymi reżyserka zdaje się jednak doskonale panować.
-
Dorrie gra na bardzo delikatnych uczuciach, ale w żadnym momencie nie przekracza granicy sentymentalizmu.
-
Dörrie doskonale panuje nad narzuconą sobie minimalistyczną formą, a opowiedziana przez nią historią dostarcza zarówno wzruszeń, jak i pocieszenia.
-
W filmie Dörrie można odnaleźć nawiązania do klasycznych obrazów studia Gibhli, jak chociażby "Księżniczki Mononoke" Miyazakiego. Jedyną różnicą jest europejska przybyszka, która w końcu wraca "do siebie", aby poukładać sobie swoją biografię i nareszcie poczuć ulgę.
-
Wprowadzający w trans, wyświęcający cierpliwość i poszukujący. Snuje hipnotyzującym głosem pieśń o nieszczęściu, a raczej po cichu nuci - z wielkim taktem, ale na szczęście nie z tłumieniem emocji.
-
Mogę polecić zarówno tym, którzy się jarają Japonią, jak i po prostu szukającym lekkiego dramatu. Nie ma w tym żadnej szydery, to zabawny, a przy tym wrażliwy i przystępny obraz.
-
Skrywa w sobie piękno i potrafi poruszyć.
-
Dzieło Dörrie nie jest może przesadnie głębokie czy skomplikowane, ale pojawiają się w nim interesujące elementy, czasem metaforyczne, a czasem odrealnione.
-
Reżyserka dzierży w swych dłoniach umiejętność równoważenia skrajności w sposób przemyślany. To bardzo cenny i odosobniony dar.