Jest namiętnym oskarżeniem wojny. Przede wszystkim mówi jednak o niemożności rozliczenia czynów, za którymi stoją sprzeczne racje serca i sprawiedliwości.
Nie unikając frontu opowiada bez bohaterskiej maniery lub batalistycznego podniecenia o czymś więcej. Proponuje widzowi wspólne napisanie traktatu o moralności w warunkach ekstremalnych i zadaje pytane, czy jest to w ogóle możliwe.
Siłą Lindholma jako scenarzysty jest umiejętność takiego rzucenia bohaterem o ziemię, że gdy ten już się podnosi, zawsze pozostaje brudny. Jednocześnie kibicujemy jego bohaterom i widzimy skazy, którymi są naznaczeni.
Zostanie we mnie na długo. Być może zapamiętam go na całe życie, jako jeden z ciekawszych filmów o wojnie, który tak naprawdę jest manifestem antywojennym.
Film wojenny po europejsku to dokładne przeciwieństwo amerykańskiego odpowiednika. Zamiast rozbuchanej akcji - dramatyczny rozwój postaci. Zamiast wybuchów z każdej strony i podniosłej muzyki oraz łopoczącej flagi - milczenie i długie spojrzenia. Lindholm wie, jak opowiadać o ludzkich jednostkach w krytycznych sytuacjach.
Pokazuje płynną granicę między nazywaniem kogoś zbrodniarzem a racjonalnym obrońcą. Dzięki tak wielu znakom zapytania, film przestaje być kolejnym portretem człowieka z bronią, a stara się sięgnąć gdzieś głębiej.
Powstał film odważny w wymowie, niepokojący, skąpany w skandynawskim fatalizmie. Lindholm śmiało przeskoczył pole minowe banału - z powodzeniem wykonał zatem najtrudniejszy manewr, jakiego wymaga operacja "kino wojenne".
Nie jest jednak krzykliwym, dramatycznym oskarżeniem wojny. Przeciwnie, jego styl jest chłodny, spokojny, obserwacyjny, niemal paradokumentalny - pod pewnymi względami przypomina rozwiązywanie zadania arytmetycznego.
Prowokuje do refleksji i żywych dyskusji i właśnie to jest w nim najistotniejsze - nie pozostawia spokojnej głowy po seansie, lecz wtłacza w nią rozważania, które w zasadzie są stare jak świat, ale wciąż tak samo aktualne i nierozwiązywalne.
Niczego nie upraszcza i nikomu nie stara się przypodobać - w staraniach dotarcia do sedna moralności, istoty nadrzędnych wartości, obowiązku, podległości i przywiązania. Tak, to też opowieść o honorze, ale bez przyciężkiego piedestału. Perełka.
Lidholm wniósł ascetyzm do gatunku zdominowanego przez zgoła inne środki wyrazu, efektowność porzucił na rzecz ciężaru emocjonalnego, który uderza z ogromną siłą. Reżyserowi udało się wygrać bitwę, a może i całą wojnę.