Stopklatka
Źródło-
Żeby Polacy zrobili dobrą komedię trzeba było udać się... do Czech. "Droga do Rzymu" Tomasza Mielnika bliższa jest bowiem klimatem do czeskich filmów, nie zdradzając specjalnych powinowactw z kinem polskim.
-
Filmie znacznie mniej skomplikowanym i rozbuchanym niż światy, które w swoich animacjach kreował Hayao Miyazaki, ale w równym stopniu ujmującym mądrością oraz pokorą.
-
Mała perełka, którą w latach 60. mógłby nakręcić sam Jerzy Skolimowski. Zupełnie jak tytułowy bohater nie wyróżnia się może niczym szczególnym, ale ma wielkie serce.
-
Choć brakuje mu subtelności wcześniejszych filmów irańskiego reżysera, a kilka wątków wydaje się narysowanych nie tyle grubą kreską, ile wałkiem do malowania, "The Salesman" to dramat, który pulsuje wewnętrznym napięciem.
-
Kino w starym stylu, zbudowane po bożemu zgodnie z prawidłami melodramatów i duchowością rodem z modelowego Harlequina.
-
Jest odwrotnością kina Alfreda Hitchocka. Najpierw następuje wybuch, a potem napięcie tylko spada.
-
Mimo, że fabuła sprzyja rozważaniu problemów moralnych, rozliczeń winy i kary, podkreśleniu jak błahe wydarzenia czasami mogą urosnąć do miana przełomowych zwrotów, "La fille inconnue" nie ma ciężaru najlepszych filmów belgijskich reżyserów.
-
Na dobrą sprawę u Assayasa tematów jest co najmniej kilka, ale żaden nie został należycie wygrany. Zupełnie tak, jakby doświadczony przecież reżyser nie mógł się na jeden z nich zdecydować.
-
Sporo tropów w "Aquariusie" prowadzi do poprzedniego filmu Klebera Mendonca Filho. Nie tylko sceneria jest podobna, ale także badane motywy - walka klas, zagrożenie czyhające za ścianą, ludzie stanowiący dla siebie nawzajem największe niebezpieczeństwo i dom, w którym bezpieczeństwa z kolei nie ma za grosz lub jest ono złudne.
-
Wprowadza widza w stan ekstazy, by zaraz potem nieomal pozwolić mu usnąć w fotelu.
-
Trzeba przyznać, że Serebrennikov pogrąża się od samego początku - pretensjonalność bije z każdej jego klatki, a utykane wszędzie cytaty z Biblii budują kino będące przeciwnością duchowości obecnej choćby u jego rodaka, Andrieja Tarkowskiego.
-
Przytrzaśnięty biograficznymi schematami, ale też niepozbawiony lekkości.
-
Może i nie wyróżnia się na tle konkurencji, a położenie nacisku na efekty specjalne w drugiej połowie filmu okazuje się zupełnym nieporozumieniem. Wciąż jednak to kawał przyzwoitego kina akcji, sprytnie wykorzystujący ograniczoną przestrzeń.
-
Łatwo się tym filmem poirytować, bo żeni ze sobą parę nieznośnych stylistyk na raz i wycofuje się z mroku jeszcze bardziej niż czynił to "Mały Quinquin".
-
Pełen poczucia humoru, kontrowersji, braku obciachu i zbliżonej wiary, że w życiu tkwi coś surrealistycznego i żaden, nawet najsprawniejszy umysł, nie będzie w stanie ich okiełznać.
-
Przypomina trochę początkującą żydowską prostytutkę graną przez Annę Camp - brak mu osobowości, ale ma wystarczająco dużo uroku, żeby przymknąć oko na dłużyzny i dziwaczną perukę Corey'a Stolla.
-
Post-apokaliptyczne wątki są naznaczone w filmie najsubtelniej jak się da. Mimo to w wielu momentach można poczuć strach przeszywający aż do szpiku kości.
-
Abstrahując od ideologicznych dywagacji i potyczek, film wart jest zobaczenia, przede wszystkim dla genialnej i wiecznie młodej Isabelle Huppert!
-
Reżyser pokazuje to sypiące się domino w sposób pozbawiony oceny i jakby bez wzruszenia. Nie ekscytuje się kazirodztwem, aborcjami i innymi tego typu kontrowersjami. Dla niego one wszystkie są częścią ludzkiej rzeczywistości, a stosunek poszczególnych postaci do tych kwestii nie czyni ich według reżysera ani bohaterami, ani tchórzami.
-
Wizja pokrzepia serca, ale nijak ma się do rzeczywistości poza ekranem.
-
Mimo najlepszych starań o zrobienie filmu delikatnego i poruszającego, w gruncie rzeczy serwuje film łzawy i obliczony na łatwe wzruszenia.
-
Warto poznać tę stronę Iry Sachsa i dać się porwać fenomenalnym występom młodych aktorów.
-
Marta Minorowicz spędziła na mongolskim stepie wystarczająco dużo czasu, żeby dostrzec demoniczne piękno miejsca, o którym opowiada w swoim filmie.
-
Można odnieść wrażenie, że wszystko, nawet najmniejszy detal u Corbeta powinien mieć znaczenie, a oprócz tego najlepiej, by miał jeszcze ukryty sens. Prostotę wypiera zatem tu złożoność, a ambicja miesza się z manierą. Pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnych filmach proporcje te ulegną zmianie.
-
Choć zarys fabularny nie brzmi zachęcająco, a tym bardziej fakt, że mniej więcej połowa filmu rozgrywa się w sterylnych szpitalnych pomieszczeniach, historia ta jest tak dobrze opowiedziana, że trudno jej się oprzeć. To ciepła, pełna humoru opowieść, która udowadnia, że wystarczy dopracowany scenariusz, dobrzy aktorzy i sporo zdrowego dystansu, by powstał wspaniały film, który dla wielu okaże się ważny.
-
Jest niedoskonała i chwilami ckliwa, ale na swój sposób też piękna i dobrodusznie szczera.
-
Marcin Kopeć "Nauką chodzenia" debiutuje - więc również stawia pierwsze kroki. Chcę usprawiedliwić tym słabszy rytm w pierwszej części dokumentu, niezręczność pewnych scen, nie najlepsze otwarcie.
-
Historii nie brakuje witalności i optymizmu, a prawdziwe bajki nie zawsze muszą kończyć się happy endem.
-
Oryginalna biografia, swobodnie zmiksowana z surrealizmem, kryminałem i oniryzmem, które w rękach znakomitego twórcy tworzą spójne dzieło.
-
Kamera jest tu rozedrgana, kompozycja kadru mocno zachwiana, a jedno ujęcie nie przechodzi płynnie w kolejne. Filipiński reżyser jednak doskonale wie, co robi, sprawiając, że przez te niespełna dwie godziny czujemy, jakbyśmy sami zbierali pieniądze na ulicach Manili bądź miotali się w konwulsjach na komisariacie.
-
Temat to jedno, ale "The Last Face" irytuje przede wszystkim pretensjonalną do granic formą.
-
Rozgrywająca się na naszych oczach rodzinna psychodrama złożona jest z pojedynczych gestów, pełnych rezygnacji spojrzeń, sprawiających przykrość słów. Widać, że ta dwójka - fantastycznie odegrana przez Berenice Bejo i Cedrika Kahna - zna się na tyle dobrze, że doskonale wie, jak trafić w swój czuły punkt.
-
Choć sprawa "Loving v. Virginia" przeszła już do historii, opowiadający o niej dramat angażuje w znacznie mniejszym stopniu, niż można by się tego spodziewać. Bez wątpienia stanowi jednak kawał porządnej filmowej roboty.
-
W tym raz całkiem zgrabnym, innym razem zupełnie niedorzecznym filmie pojawia się wiele banałów i infantylności. "Fool Moon" raczej nie jest filozoficznym rozważaniem o miłości, ale pocztówką z uczucia nastolatków - niby przeżywających coś poważnego, ale jeszcze nie umiejących dla tego znaleźć ujścia.
-
Od pierwszych scen widać, że O'Shea to prawdziwy kinofil, który zarwał niejedną noc, oglądając kultowe filmy.
-
Bez wątpienia w tym filmie króluje kunszt, sprawnie łączący lekkość z ciężarem i trudne pytania z zupełną bezradnością odpowiedzi na nie.
-
Sprawnie balansując stale na granicy realności i surrealizmu, Maneesh Sharma stworzył przekonujące dzieło, które angażuje uwagę i emocje widza do samego końca.
-
Jest zwierciadłem, w którym można zobaczyć zarówno siebie, jak i swój związek ze wszystkimi wadami i zaletami. R. Balki wplótł do tkanki filmowej silne emancypacyjne przesłanie, które uzupełnił humorem i czułością.
-
Muylaert udaje się uniknąć prostych rozwiązań i stereotypów, na jakie często narażone są filmowe postacie LGBT - głównie dzięki połączeniu obu wątków, które razem składają się na uniwersalne poszukiwanie nastoletniej tożsamości.
-
Być może z tych różnic bierze się też nierówność samego filmu, w którym zdarzają się sceny pretensjonalne, ale przytrafiają się też sceny piękne i wymowne - jak choćby kobieta brodząca przez błoto czy transowy taniec w dżungli.
-
Siedząc na sali kinowej możemy poczuć się jak społeczeństwo spektaklu, do którego odwołała się w ostatnich słowach Chubbuk - w końcu wszyscy oglądamy film o tragedii zamienionej w telewizyjną sensację. Takie podejście można uznać za asekuranckie ze strony twórców, jest to jednak bystra i zręczna manipulacja, której niezwykle przyjemnie jest zarówno ulec, jak i ją kwestionować.
-
Zrobić coś z niczego, to wielka sztuka. Ale stworzyć de facto z niczego taki dokument jak "Zero Days", to już popis godny mistrza.