-
Trzy i pół godziny seansu i Robert DeNiro? To musi być Martin Scorsese. "Czas krwawego księżyca" to jednak wybitny występ kogoś innego: Leonardo DiCaprio mógł tutaj zagrać rolę życia. Apple zmierza po Oscary!
-
Dwie godziny klasycznej, bezmyślnej rozrywki na kanapie i czasem właśnie tego po prostu potrzebujemy.
-
Jako całość "Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos" sprawiają jednak, że 100 minut seansu mija niesłychanie szybko w bardzo dobrej, sympatycznej i niezwykle przemiłej atmosferze. Są tu świetne żarty, rewelacyjna muzyka, przepiękne sceny, z których pojedyncze kadry mogłyby ozdobić niejeden mur czy ścianę, a fantastyczne tempo i dynamika powodują, że jesteśmy maksymalnie zaangażowani w opowiadaną historię.
-
Porusza, przytłacza i przeraża. Niektórzy po wyjściu z sali będą chcieli dyskutować godzinami, inni zaniemówią.
-
Wybór adaptacji drugiej książki z serii nie jest oczywiście przypadkowy - to prawdopodobnie najlepsze wprowadzenie w przygody Pana Samochodzika, a i fabularnie udało się tu napisać całkiem niezłą historię. Oczywiście nie brakuje w niej naiwności, drogi na skróty i uproszczeń, ale całość wypada całkiem nieźle.
-
Mamy szczęście, że będą aż dwa filmy!
-
Zamiast trzech mógł powstać jeden film.
-
Kluczem do sukcesu w tym przypadku jest rozwaga i balans, z jakimi udało się spiąć całą fabułę i opowiedzieć tę historię w tak zgrabny, acz dynamiczny i pełen zwrotów akcji sposób.
-
Sprawa z "Czerwoną notą" ma się bowiem tak: jeśli wśród głównej trójki aktorów znajduje się Wasz ulubieniec, to pewnie obejrzycie dla niego ten film. Jeśli darzycie sympatią aż dwójkę, to będziecie się bawić jeszcze lepiej. A jeśli uwielbiacie całą trójkę, to i tak nic nie powstrzyma Was przed seansem. Wszyscy zrobili w tym filmie to, za co polubiono ich najbardziej. Tylko tyle i aż tyle.
-
"Eternals" może i otwierają nowy rozdział w historii Marvel Cinematic Universe, ale dla wielu widzów najjaśniejszymi elementami są wprowadzenie nowej postaci w scenie po napisach i zapowiedź drugiego filmu, który wznowi historię w znacznie ciekawszym momencie. Być może po premierze drugiej odsłony pierwsza nabierze znaczenia, ale w tym momencie trudno nazwać tę produkcję przełomową, bo zawiodła na zbyt wielu płaszczyznach.
-
Z jednej strony "Armia złodziei" to film, jakich nie brakuje na Netfliksie, bo nie jest to produkcja, o której nie zdołacie zapomnieć przez tydzień czy dwa i miejscami to dość naiwna opowiastka wykorzystująca mity i legendy. Jest w tym pewien urok, więc jeśli nie przeszkadza Wam niższy stopień powagi, to "Armię złodziei" będziecie wspominać naprawdę miło.
-
Nie jest to dramat psychologiczny, ale dość emocjonalna opowieść, która jest wymagająca, a to słowo dla wielu oznacza "męcząca". Fani opowieści i trudniejszego kina sci-fi będą zadowoleni, ale to chyba nie wystarczy, by zarobić w box office na drugi i kolejne filmy.
-
Przednia zabawa, ale fani mogą być wściekli.
-
Nie jest filmem złym, bo potrafi zaangażować widza i dostarcza sporej dawki emocji. Gdyby nie była to produkcja bazująca na duńskim hicie, prawdopodobnie moglibyśmy być filmowi bardziej przychylni. Znając oryginał nie sposób uniknąć porównań, a wtedy duński "Den skyldige" wypada bardziej korzystnie, więc chyba zasadne jest pytanie o to, czy amerykański remake powinien był powstać.
-
Piękne domknięcie opowiadanej przez ostatnie kilkanaście lat historii, mimo że to ostatnie rozdanie o mało go nie zabiło.
-
Dawka świeżości jest niewielka, ale wyczuwalna, dzięki czemu seans mija dość szybko i daje pewną satysfakcję.
-
Muszę jednak napisać, że liczyłem na coś zupełnie innego, po tak świetnych 3/4 filmu, który wyróżniał się na tle innych tytułów. Tutaj "Legion samobójców" sprowadzono do tego samego poziomu, co wiele innych produkcji, dlatego mój entuzjazm nieco opadł. Gdy jednak przypomnę sobie znakomite kawałki lecące w tle przy większości scen, znakomicie nakręcone sceny walki i naprawdę udane CGI wyłania się moja naprawdę wysoka ocena 8/10.
-
Kilka mrugnięć do widzów pamiętających film sprzed ćwierć wieku to powody do uśmiechu, podobnie jak kilka innych naprawdę udanych fragmentów. Całość jest źródłem niemałej rozrywki i frajdy, to na pewno fajny sposób na spędzenie wolnego popołudnia dla młodszych i starszych widzów. Nie uważam jednak, by za 25 lat wspominano go równie ciepło, co oryginalny "Kosmiczny mecz".
-
Z pełną odpowiedzialnością powtórzę jednak swoje słowa ze wstępu - "Luca" jest filmem, który aż prosi się o kontynuację, bo po tak oczywistym otwarciu historii widzowie na pewno będą ciekawi przyszłości chłopaka. Być może Pixar zdołałby tym razem nas zaskoczyć i pokazać coś mniej oczywistego. Równie uroczego, co część pierwsza, ale mniej przewidywalnego.
-
Jestem przekonany, że widzowie bawiliby się na "Szybcy i wściekli 9" równie dobrze, gdyby fabuła filmu była zbliżona do tego, co dostaliśmy, ale oparto by ją bardziej klasycznych filarach kina akcji, zamiast wątków sci-fi. To samo tyczy się widowiskowych scen z udziałem pojazdów. Zawartość najnowszej odsłony Szybkich i wściekłych to gruba przesada.
-
Zaniża poziom serii, ale wciąż lepszy od spinoffów.
-
Nowe postacie, nowe lokalizacje i nowe wyzwania sprawiły, że "Ciche miejsce 2" ogląda się tak dobrze. To niezwykle udane połączenie świeżości z czymś, co znamy i lubimy. Mało komu udaje się osiągnąć taki efekt w sequelu.
-
Nie przysporzy Wam szybszego oddechu i mocniejszego bicia serca. Niestety, momentami można odnieść wrażenie, że to film, który powstał poza Hollywood i na życzenie jednej ze stacji telewizyjnych pokroju Hallmark czy Lifetime. Gdyby nie obsada, to tak bym tę produkcję odebrał.
-
Nie zdradzę Wam, jak kończy się film i czy twórcy odkrywają wszystkie karty przed ostatnią sceną, ale napiszę, że druga połowa "Prime Time" jest znacznie bardziej angażująca, nieprzewidywalna i momentami nawet zabawna. Zachowanie takiego balansu sprawia, że seans mija bardzo szybko i dynamicznie, mimo że niektórzy mogli obawiać się przynudzającego i przegadanego dramatu. Oj nie, "Prime Time" aż kipi od emocji.
-
Ben Falcone nie zdołał przechylić szali na żadną ze stron - nie jest to dający frajdę film o superbohaterkach, ani komedia o dwóch kumpelach, które nieźle bawią się ratując miasto. Jeśli natraficie na opinię, że najciekawszym bohaterem całości jest człowiek-krab, w którego wciela się Jason Bateman, to nie będę takim zdaniem zaskoczony.
-
Na taki pojedynek gigantów liczyliśmy! Godzilla vs. Kong tylko rozbudza apetyt na więcej!
-
Nie jest katastrofalnym filmem, jak twierdzą niektórzy, ale też nie polecę go każdemu z czystym sumieniem. Twórcom udało się osiągnąć wiele z zamierzonych celów, ale po seansie częściej myślami wracałem do wszystkich potknięć, które psuły mi seans.
-
Tak, to jest lepsza wersja "Ligi sprawiedliwości", ale pytanie o to, czy film byłby sukcesem, gdyby Zack Snyder musiał go przyciąć do 2,5 godziny w 2017 roku jest wciąż zasadne. Owszem, film "straszy" niektórymi efektami specjalnymi z 2017 roku, ale fabularnie wypada o niebo lepiej. Dlatego możemy tylko żałować, że okoliczności nie pozwoliły reżyserowi ukończyć prac.
-
Potrzebny jest bojkot tego filmu, by już nigdy nie powstawały takie paździerze.
-
Ma swoje wady i mam wrażenie, że od każdego z obecnych na sali kinowej usłyszałbym zupełnie co innego, gdybym poprosił go o wymienienie ich, ale koniec końców magia Pixara działa. Może nie tak mocno, jak przy "Toy Story" czy "Potworach i spółce", ale działa.
-
Reżyserujący go Doug Liman ma na swoim koncie zdecydowanie lepsze filmy, a pośpiech przy nakręceniu "Locked down" jest odczuwalny w trakcie seansu, ale w okresie, gdy w piątkowy wieczór nie wyjdziemy do knajpy i nie skorzystamy z innych rozrywek, seans na HBO GO nie będzie najgorszym pomysłem.
-
W mig zrozumiecie przesłanie filmu, które może przez wielu zostać uznane za niezbyt wyszukane, ale musi wystarczyć. Seans "Niebo o północy" nie zapadnie Wam raczej w pamięci, lecz może skłonić do krótkiej refleksji. Wygląda mi na to, że to był właśnie cel tej produkcji i niestety niewiele więcej.
-
Mój problem z "Boratem 2" leży głównie w powtarzalności produkcji. Scenariusz zawiera kilka niespodzianek, to prawda, ale fundamenty filmu są dokładnie takie same, co w obrazie z 2006 roku. Co więcej, odnoszę wrażenie, że tym razem nie potrafi rozbawić widza, jak ponad 10 lat temu.