-
Pogubiony DiCaprio, demoniczny De Niro oraz "dumnie cierpiąca" Gladstone to twarze "Czasu krwawego księżyca", które zostają w pamięci jeszcze długo po seansie. Zostanie też pewien niedosyt, bo Scorsese, choć ociera się o doskonałość i imponuje reżyserską odwagą, to - podobnie jak w "Irlandczyku" - znów nie zna umiaru i czasami zapomina o widzu. Te nożyczki może by się jednak przydały, ale do przycięcia filmowej taśmy.
-
Nawet pomimo momentami swojej teatralno-telewizyjnej formy, radzi sobie zarówno z ekranizacją literackiego oryginału, jak i próbą dostosowania tego w zasadzie uniwersalnego melodramatu do potrzeb współczesnej widowni. To sprawnie nakręcone, świetnie zagrane i zgrabnie operujące emocjami kameralne kino skupione na relacji ojca z córką i opowiadające o odzyskiwaniu własnej przeszłości.
-
Nie można nazwać tej produkcji "antypolską" czy wymierzoną w konkretną grupę zawodową. Celownik polska reżyserka obrała głównie na bezradność europejskich instytucji i naszą ludzką bezczynność.
-
Czy będą to Złote Lwy? Są na to duże szanse, bo twórcy tej wyjątkowej i pięknej animacji odkurzyli nieco zapomnianą powieść i przepisali ją na filmowy język dostosowany do współczesnej widowni. Nie tylko polskiej, bo "Chłopi" są znakomitym towarem eksportowym polskiej kultury na światowe rynki. Warto jednak na razie docenić ten projekt na krajowym podwórku, bo zwyczajnie na to zasługuje.
-
Książkowemu pierwowzorowi "Ukryta sieć" raczej nie dorówna, choć trudno przecież ponad 400-stronnicową powieść zmieścić w przeszło półtoragodzinnym metrażu. Filmowi Piotra Adamskiego doskwiera spora fabularna arytmia, ale w tego typu kinie liczy się przede wszystkim umiejętność budowania napięcia i konstruowania głównej intrygi. Pod tym kątem ekranizacja literackiego bestsellera prezentuje się więcej niż solidnie.
-
Całe widowisko zasługuje natomiast na ponadprzeciętną notę, bo chyba niewielu sądziło, że na podstawie "Gran Turismo" można zrobić film o czymś więcej niż o wyścigowych symulacjach. Tymczasem mamy do czynienia z pełnoprawną produkcją, która stara się zadowolić gusta nie tylko graczy. Jasne, to także sprytnie zaprojektowana i oczywista pełnometrażowa reklamówka dwóch marek: Nissana i PlayStation, ale nie ma tutaj nachalnej gloryfikacji czy podprogowych komunikatów.
-
Nie jest niczym więcej niż oklepanym letnim blockbusterem. Równie byle jakim jak wakacyjna aura w ostatnich dniach nad polskim morzem.
-
W ¾ jest to film udany, spełniony, autentycznie zabawny i aktualny. A że nie wszystko się tutaj zgadza? Cóż, nawet produkowanym przez Mattela lalkom zdarzają się defekty.
-
Nawet przy tych niedociągnięciach "Oppenheimer" fascynuje, przeraża, poraża i dosłownie wbija w fotel, oferując przy tym wszystkim w zasadzie co najmniej trzy filmy w jednym, czego konsekwencją jest opasły, bo trzygodzinny metraż.
-
Czy obejrzałbym nowego "Pana Samochodzika" raz jeszcze? Nie. Czy zobaczyłbym drugą część? Zapewne tak, by sprawdzić, czy ten projekt ma jeszcze szansę wskoczyć na właściwe tory i pozbyć się przeciętności, w której póki co jest zanurzony po pas.
-
Pierwsze "Dead Reckoning" spełnia oczekiwania, które poprzednie filmy z tego cyklu wywindowały na wyższy pułap niż ten, z którego skacze Tom Cruise.
-
jest bardzo odtwórczym, ale finalnie udanym, angażującym i satysfakcjonującym projektem. Czy potrzebnym? Z jednego powodu tak: taki bohater nie zasługiwał, by ostatnią rzeczą, z jaką go kojarzono, było nieszczęsne "Królestwo ...".
-
Jest nadspodziewanie udaną, zabawną na wielu płaszczyznach i domkniętą niegłupim morałem rozrywką po czubek głowy zanurzoną w uniwersum sygnowanym logiem Batmana czy Supermana. Film pioruńsko dobry.
-
Wrócił stary dobry Marvel.
-
Wydawało się, że udany przed rokiem powrót do Woodsboro będzie incydentalnym sukcesem bazującym głównie na nostalgii i delikatnym liftingu opowieści o legendzie Ghostface'a. "Krzyk VI" udowadnia jednak, że te podrasowane absurdem i podlane sztuczną krwią zabawy w ciuciubabkę z zamaskowanym psychopatą mogą jeszcze sprawiać niemałą przyjemność i zaskakiwać pomysłowością, nie tracąc zarazem wiele ze swojej prostoty.
-
Kto wie, czy właśnie fani oryginału i twórczości pewnego blogera/pisarza/korpodemaskatora nie powinni wypełnić sal kinowych, bo przeciętny widz, któremu obce są refleksje Piotra C. może wyjść z seansu co najmniej zdegustowany i znudzony. Ode mnie "dislike".
-
Można i należało spodziewać się lepszych formalnie i narracyjnie rozwiązań, ale niech przemówią emocje. Tych nie brakuje, a konfrontacja z nimi nie będzie ani łatwa, ani przyjemna. Może się okazać jednak bardzo wartościowa i szkoda byłoby stracić taką szansę. Szczególnie na obejrzenie roli, która trafia się może raz na dekadę, a niektórym aktorom raz w życiu.
-
Największa bodaj z walentynkowych atrakcji trójmiejskich kin może więc w małym stopniu sprawdzić się jako propozycja na randkę, ale o odpowiednią temperaturę i miłosne napięcie trzeba będzie zadbać już samemu. Dla dobra naszego i innych widzów lepiej jednak poczekać z tym do wyjścia z kina.
-
Nakręcenie w pełni udanej i autentycznie zabawnej oraz pomysłowej polskiej komedii wydaje się w ostatnich latach porównywalne do trafienia szóstki w totka. Na filmowej loterii Mateusz Głowacki ustrzelił kilka liczb, ale do zapełnienia kuponu nadal jeszcze sporo brakuje.
-
Podobnie jak "365 dni", "Dziewczyny z Dubaju" czy "Miłość, seks & pandemia", trafia do podrzędnego filmowego sex shopu, i to nawet nie na witrynę. Zabawa w rozbierane kino nadal polskiej kinematografii i widzom korzyści nie przynosi, bo twórcy tego typu produkcji wciąż uporczywie wolą kręcić pozbawione sensu i estetyki roznegliżowane teledyski, niż opowiadać konkretne historie. Tej samej pokusie uległa teraz "Pokusa".
-
Ta najnowsza, poza oszałamiającym i uzależniającym widowiskiem, oferuje ponadto opowieść o silnych kobiecych charakterach, w piękny i wzruszający sposób prezentuje historię rodziny walczącej z przeciwnościami losu i wpisuje się we współczesny nurt proekologicznych manifestów. Przede wszystkim jednak to kontynuacja, jakiej chyba fani oryginalnego "Avatara" mogli oczekiwać. Znów będzie można z żalem odkładać po seansie okulary i budzić się z tego kolorowego snu.
-
Są w tym filmie tak potężne pokłady adrenaliny, że można byłoby nimi uzupełnić zapasy niejednej karetki pogotowia, a nawet całego szpitala. Opowieść o ogarniętych furią kibolach, których sens istnienia definiują, cytując kawałek Hemp Gru, "twarda bania i zaciśnięte pięści", to czysta esencja kina sensacyjnego i wysokooktanowa rozrywka na masową skalę.
-
"Hejterowi" brakuje wyrafinowania, przebojowości i artyzmu "Bożego Ciała", ale z pewnością nie można tu narzekać na deficyty emocji czy zakłamywanie rzeczywistości. Rzetelne, piekielnie mocne, odpychające momentami kino, które warto ozdobić pozytywnymi hasztagami i wyniesionymi w górę kciukami.
-
To raczej niezobowiązująca propozycja dla tych, którzy w kinie szukają przede wszystkim humoru - niekoniecznie powiązanego z fabułą, która w tym przypadku schodzi na dalszy plan.
-
Kilkoma plusami nie da się wyzerować licznika. Ciężar minusów jest zbyt duży. "Bad Boy" to sterta pożółkłych już prasowych nagłówków, które nie zastąpią scenariusza. Patryk Vega rehabilituje się poniekąd po "Polityce", lecz tylko w oczach swoich najbardziej zagorzałych kibiców.
-
"Zenek" wiele razy fałszuje, gubi tempo i tekst, lecz doskonale wie, jak zadbać o samopoczucie i pozytywną energię publiczności. Efekt jest lepszy niż można się było tego spodziewać. Droga do artystycznie spełnionego i świadomego wydaje się jednak daleka i niemal równie wyboista jak niektóre wiejskie trakty na Podlasiu, po których jeździ zdezelowany pekaes.
-
Wśród nielicznych plusów filmu Barbary Białowąs można znaleźć niezłe zdjęcia, dynamiczną ścieżkę dźwiękową i Annę-Marię Sieklucką. Zawodzą na całym froncie reżyseria, drugi plan i gasnące z każdym kadrem tempo historii.
-
Pokaźnych rozmiarów kino kostiumowe idealnie skrojone pod gusta miłośników akurat tego filmowego gatunku. Literacki oryginał nie zestarzał się, a Greta Gerwig oprawiła go nie tylko w nową, lśniącą okładkę, lecz dopisała na marginesie kilka autorskich uwag.
-
Magiczne zdjęcia Rogera Deakinsa, zapierająca dech w piersiach scenografia, precyzyjna reżyseria i nienaganne aktorstwo składają się na filmowy sukces "1917". Film Mendesa z pewnością będzie jednym z największych faworytów tegorocznej gali Oscarów.
-
Na pewno nie jest chwastem nadającym się do wyrwania. Nie da się go również skwitować zwięzłym: "bo to zły film był". Zły nie, lecz z całą pewnością rozczarowujący i niestety zbędny, ograbiający trochę Franza Maurera z jego ikonicznego wizerunku filmowego macho w skórzanej kurtce i z paczką cameli w kieszeni.
-
Proponuje dokładnie taką rozrywkę, jakiej można spodziewać się po mniej więcej 90 proc. rodzimych komedii. Jest więc się z czego pośmiać, ale znacznie częściej ma się ochotę zapaść pod kinowy fotel i wysłać sygnał ratunkowy "mayday, mayday, mayday".
-
Vega jest jak Rambo polskiego kina akcji, który biegając bez celu z karabinami w obu rękach strzela, gdzie popadnie. Kawulski wygląda przy nim jak John Wick, który za spust pociąga tylko wtedy, gdy widzi cel. Nawet jeśli nie trafia za każdym razem, a broń potrafi się zaciąć. "Nowy" idzie po swoje i strzela bardzo głośno.
-
Wielki aktorski powrót Pawła Wilczaka, który w roli cynicznego i zdystansowanego T. robi piorunujące wrażenie.
-
Abstrahując od rozwiązań fabularnych, od których w znacznej mierze zapewne będzie zależeć odbiór filmu, "Skywalker. Odrodzenie" sprawia wrażenie bardzo przeciętnego epizodu, ale zarazem nieźle nakręconego hołdu pożegnalnego, o którym jednak nie będzie się długo pamiętać.