Joanna Ostrowska
Krytyk-
Gdyby nie wybitna kreacja Brada Pitta, "Ad Astra" stałaby się obrazem nie do zniesienia. W końcu ile można słuchać o "męskich decyzjach", które oceni historia albo patrzeć na relacje o zbiorowych mordach, które przestają mieć znaczenie, jeśli morderca zostawił po sobie coś, co wpłynie na los pokoleń.
-
Pewnie czasami warto dać się porwać szalonym dźwiękom, ale czy rzeczywiście trzeba w tym wszystkim upraszczać narrację do granic absurdu? Chyba można byłoby to zrobić odrobinę lepiej.
-
Chyba najgorzej wypadają dialogi. Czasem można odnieść wrażenie, że być może byłoby o wiele lepiej, gdyby bohaterowie po prostu ze sobą nie rozmawiali - gdyby wszystko odbywało się w ciszy.
-
Pod względem technicznym naprawdę trudno cokolwiek zarzucić twórcom tego powrotu. Reklama Pytanie tylko, czy o to właśnie chodziło... Czy rzeczywiście lew, hiena, czy guziec mają "naturalnie" mówić ludzkim głosem. Czy ich mimika ma być ludzka. Kto tego potrzebuje i dlaczego ma być tak "naturalnie".
-
Momentami trudno przełknąć niektóre "suchary", które pojawiają się w "Oszustkach". Wywrotki a la Rebel Wilson plus żarty około-wymiotne można uznać za leitmotiv, który na nikim nie robi już większego wrażenia. Koniec końców jednak duet Wilson/Hathaway potrafi uwieść.
-
W "Milczącej rewolucji" wybrzmiewają echa niedokończonej denazyfikcji i wciąż żywych prądów narodowosocjalistycznych w obu niemieckich państwach.
-
Uwodzi - bez dwóch zdań, ale niestety nie ma szans ze swoim chilijskim pierwowzorem. Jeśli pamięta się choć odrobinę zjawiskową Paulinę Garcię, naprawdę trudno dać się porwać Julienne Moore.
-
Film Chollata można potraktować jako obrazek udanej terapii większości bohaterów, którzy wreszcie wychodzą na prostą. Wszyscy szukają swojej drogi i jednocześnie chcą wyjść poza schemat. Każdemu się udaje, więc w sumie strach o przyszłość przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć mariaż klasyki i nowoczesności, i w finale usłyszeć... let's dance!, powinien być usatysfakcjonowany.
-
W filmie Colangelo sytuację ratuje genialna Maggie Gyllenhaal, ale w samej narracji brak niestety konkretnych reżyserskich decyzji.
-
Koniec końców opowieści wiejskiej z biografii Ani i Tomka to rzeczywiście wielki finał. Wszystko, co można sobie wyobrazić znajdziecie w tym właśnie filmie. Gadające drzewo, wiejscy chłopcy atakujący geja, którego bili już w podstawówce, absurdalne historie ojca Tomka o ślubach z dziewięćdziesięcioletnimi kobietami i tak bez końca. Trudno powiedzieć, że się udało, ale wszystko dobrze się skończy.
-
Debiut fabularny Fabio Meiry to przede wszystkim próba rozbrojenia tajemnicy dziewczyńskiego świata.
-
Chyba jedyne interesujące przesłanie filmu "Teraz albo nigdy" to poparcie dla porannego biegania. Sport bowiem rozwiązuje wszystkie problemy i bardzo zbliża ludzi...
-
Nie ma sensu udawać: "Aquaman" to przede wszystkim rozrywka spod znaku wizualnego rollercoastera. Niektóre sceny to kicz do potęgi. Gadanie pod wodą o sprawach życia i śmierci bywa momentami nie do zniesienia. Z drugiej strony wszystkie sekwencje pościgów, włamań, bitwy podwodnej robię ogromne wrażenie.
-
Debiut reżyserki Dano opiera się oczywiście na kreacjach aktorskich Mulligen i Gyllenhaala.
-
Oczywiście najprościej byłoby napisać, że "Sorry Angel" to po prostu film o tragicznej miłości. Uczucia niespełnienia plus dramat o odchodzeniu. W przypadku filmu Christophe'a Honoré tego typu diagnoza byłaby krzywdząca.
-
W tej historii próżno szukać fajerwerków. "Dziedziczki" to przede wszystkim film o powolnym odchodzeniu - o znikaniu tych, którzy stracili swój status i kompletnie nie potrafią odnaleźć się w realiach współczesnego Paragwaju. Z drugiej strony Marcelo Martinessi opowiada o kryzysie przez pryzmat doświadczeń pary lesbijek. W jego perspektywie nie ma w tym nic wyjątkowego, jednak w efekcie mamy do czynienia z zupełnie inną opowieścią, która ma w sobie potencjał wolnościowy.
-
Gdyby nie rozmówki o prawdziwym Martini i drogich garniturach trudno byłoby rozróżnić, kto jaką spełnia rolę w tej absurdalnej układance. Każdy kolejny zwrot akcji przyprawia o zawrót głowy.
-
Trudno przyjąć tę tradycyjną opowieść szczególnie w czasach, w których nadal prawo aborcyjne w Polsce jest jednym z najbardziej restrykcyjnych na świecie. Trudno "śmiać się przez łzy", kiedy scenariusz tej komedii przypomina źle sklejoną opowiastkę z kilkoma patentami na widzów.
-
Trudno sobie wyobrazić, co musiało się dziać, jak ten film powstawał. Nie zazdroszczę Anne-Dauphine Julliand momentów, kiedy musiała decydować, co zostaje, a co wypada z ostatecznej wersji. Każdy fragment jest bardzo cenny.
-
Po obejrzeniu filmu Mahamata-Saleha Harouna w głowie zostaje tylko jedna myśl - system jest nieludzki. Trudno przejść do porządku dziennego, kiedy obserwuje się twarze ludzi czekających na decyzję miejscowych władz.
-
Koniec końców to za mało, żeby powstał z tego choćby intrygujący film.
-
Naprawdę w trakcie seansu można zapomnieć, co oznacza słowo suspens, choć mamy do czynienia z filmem kryminalnym. Finał to ostateczne podsumowanie nieudanej próby wykorzystania postaci Ambrusa do stworzenia czegoś więcej, niż bajeczka o dobrym okradającym bogatych.
-
W "Obietnicy poranka" widać histerię. Melodramatyczna recepta przestaje działać gdzieś w połowie historii. Z minuty na minutę jest coraz gorzej. Lekkość fascynującej biografii zmienia się w koturnową opowieść o pisarzu/literacie.
-
Padovan nie stara się zrealizować obrazu, który byłby jakkolwiek przełomowy w historii współczesnej kinematografii. Momentami chyba nie ma pojęcia, co jest dla niego ważniejsze - wątek przestępczy, czy opowieść o powrocie do rodzinnego domu i ziemi przodków. Na pewno czuć w "Ostatnim prosecco..." inspiracje "Bezdrożami" Alexandra Payne'a, choć nie udało się oddać atmosfery tej części Włoch.
-
Trzeba przyznać, że film Denis ogląda się jak kolejną nudną i przegadaną układankę dotyczącą naszych wyobrażeń o kobietach po czterdziestce.
-
Typ komedii, który opiera się na aktorkach. Ich osobowość, talent i jakość gry aktorskiej są w stanie zmienić nawet najgorszy i najbardziej sztampowy scenariusz. Fani i fanki Jane Fondy z serialu "Grace i Frankie" powinni być zachwyceni.
-
Jedna z wizji postaci Waszyńskiego. Z jednej strony utrzymana w duchu polskiego romantyzmu, z drugiej - celebrująca narrację o wyparciu żydowskiej przeszłości. Niestety, nic więcej. I choć w filmie pada kilkakrotnie, że reżyser był homoseksualistą, to ten wątek traktuje się jak tabu.
-
Oczywiście film Virzi'ego "niosą" wybitni aktorzy. Mirren i Sutherland robią co mogą, żeby w filmie nie było klisz i stereotypów. Niestety "Ella i John" to momentami tkliwa opowiastka z przewidywalnym finałem, w której niektóre elementy kompletnie nie pasują do idei tej opowieści.
-
Nie tylko wzbogaca queerową historię XX wieku, ale również oddaje głos tym, których biografie nadal pozostają nieznane i niechciane.
-
"Kochanków jednego dnia" można traktować jak błahą historyjkę miłosną skąpaną w stereotypowym francuskim sosie. Świat Garrela to czarno-biała, mieszczańska kraina intelektualistów, pracowników uniwersytetów i studentek, w którym rozmowy o kulturze urastają do rangi wiekopomnych dysput.
-
W filmie Chan-Wook Parka uderza przepych wizualny. Wszelkiego rodzaju roletki, ścieraczki, podwójne ekspozycje, czy podziały planów na kilka części bombardują widza przez okrągłe dwie godziny.
-
"Marliny" nie sposób wyrzucić z głowy. Jej oblicze to twarz Marshy Timothy, która ze stoickim spokojem prowadzi walkę przeciwko światu.
-
Nowa wersja jest tak bezbarwna, że może lepiej wrócić do przeszłości.
-
Nie ma w tym nic złego, żeby karmić się taką fantazją raz na jakiś czas. Przynajmniej w "Kobiecie sukcesu" product placement nie jest tak nachalny, jak np. w "Poradach na zdrady" Ryszarda Zatorskiego. Mimo wszystko trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że po raz kolejny oglądamy ten sam film.