-
Serial jest wręcz wulgarnie ubogi, jeśli chodzi o eksplorację swojego tematu, a w finale, jakże wzniosłym, Garlanda interesuje jedynie szybkie i proste zamknięcie wątków jak najmniejszym wysiłkiem. Nie zajmuje go zbytnio ani modalność, ani inne zagadnienia, które z tego tematu i jego decyzji scenariuszowych mogą wyniknąć.
-
-
Niemal całkowite przeoczenie "Kłamstewka" w sezonie nagród jest niestety kompromitacją.
-
Niezwykle dopieszczony i widowiskowy, ale nie jest zarazem egoistyczną popisówką utalentowanego kolumbijskiego reżysera, wręcz przeciwnie, jest filmem dojrzałym zarówno intelektualnie, jak i artystycznie. To też film niezwykle plastyczny i immersyjny, zabierający widza w podróż do mokrej puszczy i na zimne górskie szczyty, którego seans najlepiej smakuje w kinie.
-
To nie hołd, to odtwórcze scenopisarskie rzemiosło tego, co najczęściej pojawia się w tego rodzaju horrorach, tylko tyle. Po hołdzie należy spodziewać się symulacji tego, co widzów do slashera przyciąga - kreatywności, zabawy, przerażenia - filmowych emocji w czystej, najprostszej i wręcz najprymitywniejszej postaci. Widz nie może siedzieć i czekać aż odhaczy się wszystkie klisze, to jest przeciwieństwo tego, co widzowi powinien dać dobry slasher.
-
Greta Gerwig bowiem, moim zdaniem, niezwykle sprawnie podjęła kino kostiumowe.
-
Oceniam go dość pozytywnie. Jeśli chodzi o humor, to mało tu jest oczywistych gagów, raczej Waititi tworzy sobie, jak w innych filmach, humorystyczną aurę dzięki dziwacznym postaciom, skontrastowanym z ówczesną rzeczywistością. I na ogół to działa, mimo wszystko film lekko się ogląda, choć poprzecinany jest wyraźnymi odstępstwami od konwencji w tych co bardziej dramatycznych scenach.
-
To jest tak denne i koszmarnie dziurawe, nieśmieszne i zwyczajnie nudne, że tego się nie da oglądać.
-
Jeśli chodzi o realizację, absolutnie kluczową i najważniejszą sferę filmu, to co tu dużo mówić, jest po prostu doskonała - małe wnętrza, szersze plenery, rekwizyty, scenografia, stroje, aktorstwo, zdjęcia - wszystko to przenosi widza w realia ówczesnego Paryża i jego perypetii. Moim zdaniem, "Oficer i szpieg" to najlepszy film Polańskiego od dekady i niezmiernie dziwi mnie jego nieadekwatny odbiór i mała popularność.
-
To przede wszystkim udokumentowanie niezmiernie ważnego momentu we współczesnej historii Kościoła katolickiego, tylko że przedstawione w przystępnej, humorystycznej formie. Na szczęście owa humorystyczność nie bagatelizuje tematyki i nie infantylizuje widza, jest raczej utrzymującym uwagę i przełamującym powagę tematu elementem. To film, można powiedzieć, rozrywkowy.
-
Co prawda, to komedia udana, przede wszystkim dzięki fajnie wrzuconym do tygla i przemielonym archetypom postaci, niemniej podpada to pod mój wcześniejszy zarzut - mniej poważną, mniej dekonstrukcyjną naturę produkcji. Ale taka już jej natura, bawić się bawiłem. A poza tym uważam, że Anę de Armas należy nominować.
-
Film najzwyczajniej w świecie dobrze się ogląda, zwłaszcza że działa jako komedia.
-
Nie chcę tak zaczynać recenzji, bo może być to krzywdzące dla tego skądinąd dobrego filmu, ale zdaje się, że rok 2019 jest dla mnie trochę powtórką z 2017, tj. wiele filmów, co do których miałem wielkie oczekiwania, ich zwyczajnie nie spełniło. Podobnie jest z "Lighthouse", filmem pod wieloma względami wybitnym, lecz rozczarowującym w najważniejszych elementach.
-
Mimo że Martin Scorsese przedstawia się w swoim najnowszym filmie, jako odchodzący w cień hegemon swojego fachu, jest on tak naprawdę tego obrazu całkowitym przeciwieństwem - zapaleńcem, który kino kocha, kinem żyje i kinem zwyczajnie się bawi.
-
To taki film, który po prostu trzeba samemu odczuć, wzruszyć się, poczuć ciarki na plecach - jednym słowem, zachwycić się arcymistrzowską reżyserią Sciammy, pięknie poprowadzonym scenariuszem, trzymanym przez większość czasu na granicy pomiędzy konwenansem a uczuciem, aktorstwem głównych aktorek oraz oczywiście malarskimi zdjęciami. To jest po prostu kino najwyższej próby, niemające jednak swojego fundamentu w literaturze, a w sztukach pięknych.
-
Ładny obraz duszpasterstwa, film podnoszący na duchu, wrażliwy i wzruszający, który porywa aktorstwem, postaciami i wartką fabułą.
-
Jest raczej filmem wyłożonym w większości na powierzchni, więc jakaś moja interpretacja nie będzie szczególnie pomocna w jakimkolwiek rozwikływaniu sensu filmu. Warto jednak zaznaczyć, że Todd Phillips, tak jak Bong w "Parasite", wyraźnie odwołuje się aktualnych nastrojów społecznych, zwłaszcza do wzrastającej wśród młodej lewicy chęci rewolty.
-
To zwyczajnie czysta kinematograficzna przyjemność oraz film, który powoli, z godziny na godzinę rósł w moich oczach, jako obraz niespodziewanie ciepły, intymny i przyciągający.
-
Absolutne tour de force tego aktora i szokujące jest to, że z Cannes wrócił z pustymi rękami. Jeśli nie lubicie fajnych filmów, to warto przejść się do kina choćby dla DiCarpio, który oby zgarnął za tę rolę kilka zasłużonych nagród.
-
Nie powiedziałbym, że jest to zły film, ale jednak spodziewałem się więcej po scenariuszu, który przy takim połączeniu stylów miał wspaniały potencjał. Niemniej Tilda Swinton naparzająca zombiaków mieczem samurajskim trochę to wszystko wynagradza.
-
Ari Aster swoje arcydzieło wciąż ma przed sobą. Widać jednak, że rozwija się i ma oryginalne, ambitne pomysły. Nie mam już jednak co do jego dzieł wielkich oczekiwań i pewnie nie będzie mi znowu tak śpieszno do kina, żeby zobaczyć, czy w końcu mu wyszło. Niemniej trzymam kciuki.
-
Intensywny, wywołujący emocje i dzięki udanej realizacji braci Sekielskich niezwykle angażujący. Ciężko nazwać go stricte filmem dokumentalnym, to raczej niezwykle skrupulatnie wykonany reportaż dziennikarski.
-
Ten dokument jest na dobrą sprawę filmem bardzo smutnym. Mimo że jest w dużym stopniu sposobem na podreperowanie wizerunku przez Carreya, to obnaża głównie jego błędy.
-
Dla mnie pewne rozczarowanie. Spodziewałem się wielkiego, porywającego widowiska, a dostałem powolną komedię z leniwą fabułą. Ale nie mogę narzekać - przez większość filmu było naprawdę śmiesznie, a seans zagryzałem kakaową chałwą. Tak więc na pewno nie był to całkowicie zmarnowany czas.
-
To niewątpliwie film ciężki i dojrzały, poszukujący odpowiedzi i usiłujący domknąć błędne koło relacji rodzic-dziecko. Niemniej zarazem to obraz wciągający w burzliwe życie bohaterów od pierwszej do ostatniej minuty i dający widzowi mnóstwo satysfakcji.
-
Jak dla mnie, "To my" najlepiej działają jako komedia. Poza tym jest tu bardzo wiele pomysłów, które w ogóle nie przypadły mi do gustu. Niemniej film jako całość jest w stanie się jako tako obronić, między innymi dzięki dobremu początkowi i zdjęciom. Film świetny jest także aktorsko, szczególnie ze strony Lupity Nyong'o i Elizabeth Moss.
-
-
To niewątpliwie film oryginalny, a nawet poniekąd odważny - połączenie tak silnej krytyki kapitalistycznego systemu, czy uniwersalnych ludzkich cech z elementami mistyki i symboliki biblijnej to dla mnie absolutne novum. Między innymi z tego powodu to warta uwagi produkcja.
-
Angażujący, udany intertekstualnie i metapoziomowo, treściwy, wspaniale rozpisany, dobrze wyreżyserowany i wybitnie zagrany film.
-
Wart uwagi - dobrze zrealizowany i świetnie zagrany western, który swoją siłę opiera na realizmie w kreowaniu świata i budowaniu postaci.
-
Siła filmu miała być może tkwić w jego umiejętności do rozerwania i zabawienia widza, lecz na mnie akurat to nie zadziałało. Film Petera Farelly'ego broni się przede wszystkim świetnie dobraną parą aktorów i ich kreacjami - tą świetną Viggo Mortensena i tą bardzo dobrą Mahershala Aliego.
-
Sceny koncertów, w których bryluje Cooper, nie wystarczą jednak, aby przypudrować koszmarnie oklepany scenariusz, który w dzisiejszych czasach jest wręcz bezwartościowy jako opowiadana w kinie historia i zwyczajnie nie działa.
-
Jednak jeśli komuś nie przeszkadza taka bezpieczna, hollywoodzka forma powinien być zadowolony, bo film momentami sprawić może sporo frajdy. W swojej kategorii to udana produkcja z solidną, choć mało oddającą Mercury'ego rolą Ramiego Maleka.