Polityka
Źródło-
To swoista historia Stanów Zjednoczonych, kilkupokoleniowa opowieść na temat zła.
-
W rękach innego twórcy wyszłaby z tego zapewne całkiem niezła tragifarsa.
-
Słodko-gorzka, melancholijna, momentami zabawna opowieść o samotności, zagubieniu i nieprzystosowaniu.
-
Szczere, nienachalnie zabawne kino drogi. Potrzebne w epoce nieżyczliwości i nietolerancji.
-
Reżyser tak koloruje tę opowieść, że jej bohaterka dalej wydaje się niewinną Dorotką z kinowego "Czarnoksiężnika z Oz".
-
Osiągnięcia wizualne są niezaprzeczalne, lecz pozbawiona głębszej komplikacji fabuła rozciągnięta w formę sennego koszmaru więcej ma wspólnego z grą komputerową niż z filmem.
-
Blockbuster w starym stylu: efektowny, świetnie zrealizowany, choć niekoniecznie bardzo wyrafinowany.
-
Bardzo przeciętny film, mierzący się z ambicjami kina klasy B.
-
Seans finałowej odsłony gwiezdnej sagi był dla mnie raczej źródłem przyjemności niż udręki. Jest w "Skywalkerze" wiele dobrych rzeczy: fantastycznie zrealizowane sceny akcji, parę niezłych żartów, kilka ujmujących nowych postaci drugoplanowych, sporo przewijających się przez cały film nawiązań do klasycznej trylogii. Ale jednego w tym filmie zdecydowanie zabrakło: trzymającego się kupy scenariusza.
-
Ten film powstał wyłącznie z serca i miłości.
-
To pierwsza we Francji pełnometrażowa fabuła poświęcona pedofilii w Kościele katolickim, przeciwko której protestowano z nie mniejszym oburzeniem jak w przypadku naszego "Kleru", choć jest mniej ekspresyjna i została zrealizowana wyłącznie z punktu widzenia ofiar.
-
Szalony, dziki, nasycony anarchią i autoironią spektakl odreagowujący życiową paranoję z głupiejącą ojczyzną w tle.
-
Choć budżet filmu wyniósł 90 mln dol., częściej niż zniewalające krajobrazy oglądamy zbliżenia twarzy Pitta, bo to film utkany z detali.
-
W swojej wcześniejszej twórczości Koreańczyk konsekwentnie drążył podobne tematy, ale dopiero teraz osiągnął właściwy ton, mistrzostwo na każdym poziomie.
-
Całość ogląda się jak reklamę drogich perfum, w której nonszalancko przechadzają się odtwórcy głównych ról.
-
Banalna intryga generuje serię szalonych zdarzeń, mniej lub bardziej śmiesznych gagów podawanych przez reżysera w zawrotnym tempie.
-
Rzeczywistość pisze lepsze scenariusze.
-
Wielka, wyzwalająca opowieść o pogodzeniu się z losem, a może bardziej - o oswajaniu lęku.
-
Za filmem najbardziej przemawiają żywe emocje młodych ludzi świetnie oddane przez nastoletnich aktorów.
-
Przez pierwsze dwie godziny "Pewnego razu... w Hollywood" rozkoszujemy się ciepłą komedią zrodzoną z miłości i entuzjazmu - przede wszystkim do klasycznego kina oraz aktorskiego fachu. Pełną nostalgii, tęsknoty do bajkowej krainy, którą w 1969 r. było Los Angeles, włóczęgą po niewinnej epoce.
-
Przyjemny, niewymagający i zabawny.
-
Nie ma tu wyraźnego apelu o pociągnięcie do odpowiedzialności gigantów z Doliny Krzemowej, którzy mimo technologicznego skandalu nadal pozostają de facto ponad prawem.
-
Prześledzić można początki i rozwój kariery tego samorodnego talentu, prostego chłopaka z Modeny obdarzonego wyjątkowej jakości i siły głosem.
-
Dokument poświęcony Diego Maradonie przypomina uprawiany przez niego futbol - poetycki, bajeczny i dynamiczny, ale niepozbawiony przecież słabszych momentów.
-
Mistrz ponowoczesnej narracji powraca do tematu rozczarowania, śmierci i upiornej rzeczywistości, z której nie ma innej ucieczki, jak tylko poprzez jej zniszczenie. Niestety tym razem wraca w formie mało jak na siebie błyskotliwej komedii z wyraźnie politycznym przesłaniem, uderzającym w Amerykę Trumpa i opakowanym w dość kiczowatą formę horroru o umarłych powstających z grobu.
-
Komedia Philippe'a de Chauverona nie jest przenikliwa ani tak błyskotliwa, jak jej zrealizowana pięć lat temu pierwsza część.
-
Na nic zdają się te odwołania w sytuacji, gdy widz nie zostaje odpowiednio zaangażowany w kryminalną anegdotę, której przebieg opiera się na kilku zwrotach akcji w stylu deus ex machina. Rzecz do szybkiego zapomnienia, choć pewnie w sam raz na upalne wieczory, podobnie skądinąd jak wcześniejszy tytuł łączący odtwórców głównych ról, czyli "Żona na niby".
-
Doprawdy trudno pojąć, dlaczego twórcy dramatu szpiegowskiego "Tajemnice Joan" nie trzymają się wiernie faktów, które same w sobie stanowią fantastyczny materiał na mocny film o zdradzie i okolicznościach przekazania Sowietom tajnych materiałów zawierających plany zbudowania broni atomowej.
-
Historia ludobójstwa rdzennych mieszkańców Prus Wschodnich pokazana z ich perspektywy bardziej wstrząsnęłaby sumieniami.
-
Klimat prawdziwej grozy nie zostaje jednak w "Smętarzu dla zwierzaków" zbudowany, tragedia rodziny nie stanie się również emocjonalnie wiarygodna. Może akurat tego filmu nie trzeba było wskrzeszać?
-
Czasem strasznie się dłuży, ale poprzetykany jest momentami zaskakująco nostalgicznymi i naprawdę zabawnymi.
-
Natalie Portman w roli straumatyzowanej piosenkarki wypada świetnie, ale odkryciem filmu jest Raffey Cassidy w podwójnej roli nastoletniej Celeste i jej córki.
-
Przypomina to trochę powiastki w stylu "Charliego i fabryki czekolady" Roalda Dahla, zwłaszcza jeśli spojrzeć na postać tajemniczego Sprzedawcy przez pryzmat Willy'ego Wonki. Nie jest to być może najlepszy start, ale wciąż wart uwagi, tym bardziej w czasach, gdy Larson - która tak urocza i naturalna nie była chyba od rewelacyjnej "Przechowalni numer 12".
-
Zabawny, uroczy i nieszkodliwy film o superbohaterach z serii DC Extended Universe.
-
Kostiumowe widowisko osadzone w przededniu wybuchu I wojny światowej jest perfekcyjnie skonstruowanym sensacyjnym dramatem, tak dalece odbiegającym od kryminalnej konwencji, że może się wydać przydługą, rozwlekle i na jednej nucie prowadzoną obyczajówką.
-
Idealnie oddaje klimat jazdy na deskorolce.
-
Choć Knightley, Skarsgård i Clarke to naprawdę wybitni aktorzy, z tak nierównym, niepogłębionym scenariuszem nie mieli szans sobie poradzić.
-
Wszystko jest bardzo intrygujące, ale trudno traktować ten film inaczej niż jako rozbieg dla naprawdę obiecującego reżysera filmów grozy.
-
"Potrójna granica" ma dobrą obsadę, ale jest filmem niespójnym.
-
Jest bardzo celnym treściowo filmem. Szkoda jedynie, że Riley tak bezceremonialnie sięga w nim po szereg postmodernistycznych rozwiązań, które - choć pierwotnie wzbogacają przekaz - nużą, a w ostateczności odbijają się czkawką.
-
Jest nieznośnie patetyczny, a sam ciężar opowieści położony na dumę niezłomnego narodu i patriotyzm.