Piotr Mirski
Krytyk-
-
W swojej ostentacyjnie nowoczesnej kalejdoskopowości film Levinsona przypomina "Spring Breakers" Harmony'ego Korine'a, ale jest mniej transowy, a bardziej konwulsyjny. Wibruje od energii, która jest w tym samym stopniu niezdrowa, co zaraźliwa.
-
Jedno trzeba przyznać "Obliczu mroku": odznacza się bezwzględną zgodnością treści i formy. Film ten opowiada o udręczonej nastolatce i wygląda tak, jakby został zrealizowany przez udręczoną nastolatkę, mimo że jego reżyserem i zarazem scenarzystą jest Assaf Bernstein, który na chwilę obecną liczy sobie już czterdzieści osiem lat.
-
Film ogląda się na chłodno, co nie znaczy, że bez przyjemności. Álvarez jest zręcznym i drapieżnym stylistą.
-
Brytyjski aktor pozostaje największą atrakcją "The Meg", większą od groteskowego, wiecznie wyszczerzonego megalodona, który jest bardziej gigantycznym rekwizytem niż pełnoprawną postacią. Łysy, szorstki i nabity Statham promieniuje typową dla siebie charyzmą nawet wtedy, gdy zdaje się nie wiedzieć, w jakim filmie tak naprawdę występuje.
-
Jest reżyserskim i scenariopisarskim debiutem urodzonego w 1981 roku Pearce'a. To ewidentnie młode kino: tak efektowne, że raz po raz wpadające w efekciarstwo, ambitne, a przy tym rozwichrzone.
-
Nie jest to rutynowa ekranizacja, tylko coś podobnego do tworzonych przez miłośników fantastyki "fanfików": trochę wariacja, trochę ciąg dalszy.
-
Jest powściągliwy, a przynajmniej jak na opowieść o wyklętym romansie dwóch nieszczęsnych kobiet, więcej tutaj chłodnych obserwacji niż zdecydowanych, oburzonych sądów. Do tego całość zyskuje dzięki wspomnianej klamrze z monologów o wolnej woli, która odrywa ekranowe wydarzenia od doraźnych ideologicznych sporów i umieszcza je w szerszej, metafizycznej perspektywie.
-
Autorzy filmu na szczęście nie proponują uniwersalnego klucza do jego biografii, czegoś w rodzaju "różyczki" z "Obywatela Kane'a" Orsona Wellesa, słowa-testamentu, w którym jak w pigułce ma rzekomo zawierać się prawda o tytułowym magnacie prasowym. Byłoby to bezczelnością, jeśli nie po prostu głupotą. Zamiast tego dostajemy szeroki wachlarz faktów i opinii.
-
Gdyby jednak spojrzeć na "Soldado" jak na osobny twór, okaże się on więcej niż poprawnym filmem gatunkowym: nakręconym z rozmachem i elegancją, mającym w swoim centrum dwóch bohaterów o spiżowej charyzmie. A do tego imponująco ponurym i dosadnym. To wzorcowe widowisko dla dorosłych, będące rzadkością w czasach, kiedy w kinowym repertuarze królują wielokolorowe produkcje adresowane przede wszystkim do nastolatków.
-
"Niepoczytalna" powstała przy użyciu iPhone'a. To film-gadżet, film-ciekawostka. Film, który najwyraźniej powstał głównie po to, aby Soderbergh mógł udowodnić sobie i innym, że w swojej pracy potrafi bardzo zręcznie posługiwać się smartfonem.
-
Jeśli romantyczne sceny przy całej swojej banalności pozostają przynajmniej sympatyczne i dość angażujące, to fragmenty poświęcone walce o życie są ordynarnie nudne.
-
Jest tak miły i łagodny, że aż miałki.
-
-
W filmie można znaleźć kilka naprawdę ekscytujących scen akcji, ale fiasko aktorskich kreacji sprawia, że nie angażuje on jako całość.
-
Jawi się jako wysoce niebanalny i ryzykowny film o duchowości, która potrafi być czymś równocześnie pięknym, żałosnym i groźnym.
-
-
Nyman i Dyson potrafią zarówno wykreować gęstą atmosferę niesamowitości, jak i skutecznie sterroryzować widza gwałtownym pojawieniem się zjawy lub wyjątkowo donośnym dźwiękiem. Do tych eksplozji strachu, nazywanych fachowo "jump scares", dochodzi w starannie wykalkulowanych i stosunkowo rzadkich momentach, dzięki czemu "Przebudzenie dusz" nie jest bynajmniej nachalne i męczące, w przeciwieństwie do większości horrorów, które posługują się tego rodzaju chwytami.
-
Jeśli przy wszystkich swoich wadach "Prawdziwa historia" przykuwa uwagę, to wyłącznie dzięki Evie Green. Na zmianę posępna i wyszczerzona, francuska aktorka kreuje postać, która jest w tym samym stopniu upiorna, co dziwnie urocza.
-
Na ekranie zazwyczaj olśniewająca urodą Theron przepoczwarza się w męczennicę macierzyństwa. Wielkie zwały tłuszczu i obrzmiała twarz. Niechlujny ubiór, zrezygnowane pozy. To wszystko jest prezentowane widzom ze wściekłą nachalnością, której nie łagodzi raczej przeciętnej jakości humor.
-
Ktoś powie, że "Dziewczyna we mgle" jest pustym filmem, i pewnie będzie miał rację. Lekceważenie pustki jest jednak błędem. Pustka może stać się źródłem prawdziwej przyjemności.
-
Mimo wszystko "Niewidzialne" budzą pewien szacunek: to dzieło radykalnie pesymistyczne, wyjątkowo przygnębiające nawet jak na niewesołe standardy kina artystycznego. Sala staje oko w oko z otchłanią i nie odwraca wzroku. Inną kwestię stanowi jednak to, ile jest w jego postawie odwagi, a ile masochizmu.
-
Jest w tym samym stopniu szorstkim, co wyrafinowanym filmem, stanowiącym wzorcowy przykład arthouse'owego kina akcji. To dzieło zbliżone do "Drive" Nicolasa Windinga Refna, ale przy tym znacznie trudniejsze w odbiorze: oferujące widzom delirium zamiast przyjemnego transu.
-
Spielberg pozwala widzom i bohaterom taplać się w wirtualnej oazie, aby wreszcie przypomnieć im, że czasem warto wylogować się do życia, nawet jeśli może się ono wydawać nieciekawe lub odstręczające.
-
Osobny i prowokacyjny, a przy tym nieupozowany, odznaczający się naturalnością żywiołów i snów.
-
Pasikowski czuje się w butach Vegi pewnie i wygodnie, dużo bardziej niż przy swoich ostatnich projektach - niespełnionym w rewizjonistycznych ambicjach "Pokłosiu" i będącym bezbarwną imitacją zimnowojennych thrillerów "Jacku Strongu". Udaje mu się dochować wierności zarówno przebojowemu cyklowi, jak i sobie samemu.
-
"Lady Bird" jest dla Gerwig pełnoprawnym debiutem, zrealizowanym po szeregu scenopisarskich przygód, a przede wszystkim po dekadzie udanej aktorskiej kariery, w której trakcie stała się ikoną amerykańskiego kina niezależnego. Jeśli wskazać podstawowy wyróżnik jej stylu gry, to jest nim swojego rodzaju szczerozłota bezpretensjonalność. I dokładnie tym samym odznacza się "Lady Bird".
-
Film Antoniak ma w sobie coś z eseju. Fabularna sytuacja jest w nim zaledwie pretekstem do dość swobodnych dywagacji, przyglądania się z różnych stron zagadnieniu tożsamości. Jego główną treść stanowią sugestie, które rodzą się na styku słów i obrazów. W tworzeniu znaczeń spory udział ma forma.
-
Dopiero finał przynosi zmianę tonacji na bardziej poważną. Za późno. Nagłe akcentowanie tragizmu losu bohaterki wydaje się fałszywe.
-
Filmowa rzeczywistość jest wyraźna, wręcz namacalna, a przy tym ma w sobie coś z dekadenckiego snu. Nadchodząca wraz z końcem seansu konieczność opuszczenia jej i wyjścia na ulicę wiąże się z niemałym dyskomfortem - i to właśnie on stanowi najlepszą miarę "Nici widmo".
-
Kolejny pean na cześć prawdziwego dziennikarstwa.
-
McDonagh przygląda się poczynaniom bohaterów z lekkim, uprzejmym dystansem, bez świętego oburzenia czy poniżającej litości, o które łatwo byłoby w przypadku tak zwichrowanej i przykrej historii.
-
Być może historia Getty'ego i jego nieszczęsnego wnuka sprawdziłaby się lepiej w satyrycznej konwencji, mógłby wtedy powstać film stanowiący bardziej wystawną wersję "Fargo" braci Coen. "Wszystkie pieniądze świata" są jednak poważne jak nowotwór i klęski żywiołowe.
-
Nie jest to jednak rodzaj filmu, który można zarekomendować jako niesatysfakcjonujący pod względem treści, ale za to oferujący stylistyczne fajerwerki. Liczne spektakularne sceny nie są w stanie uratować "Księżyca Jowisza", wręcz przeciwnie: każda kolejna wzmaga odbiorczy dyskomfort.