Klara Cykorz
Krytyk-
Wpisuje się w tworzoną od dekad przez Martina Scorsese sagę amerykańskiej chciwości.
-
Nie po każdym dobrym filmie chce się gadać. O "Aftersun" chcą gadać wszyscy.
-
Wyzwolił we mnie poczucie, że da się o pewnych tematach i kontekstach mówić nie tyle niejednoznacznie, ile niejednorodnie, wielorako. Przedstawić jednoczesność pozornie sprzecznych ze sobą emocji i relacji.
-
Niepostrzeżenie łamie zasady klasycznego budowania napięcia, podcina momenty domyślnie kulminacyjne. Operuje porażającą prostotą, wyjętą spod dyktatury gatunków: jest filmem o podróży w czasie.
-
Klucz do sukcesu Almodóvara w Polsce tkwi w swojskości. To nie jest kino rewolucyjne, ale jest to kino, w którym można się było i wciąż można się odnaleźć.
-
W "Tragedii Makbeta" są intryga i jednostkowe szaleństwo, ale nie ma prawie Coenowskiego chaosu, żywiołu przypadku, różnorodności typów ludzkich i ich interakcji nakręcających spiralę nieszczęścia.
-
Sposobem na uniknięcie tej pułapki proponowanym przez Žbanić jest chyba złapanie równowagi pomiędzy historycznym konkretem a powtarzającym się wzorcem - nie tyle "uniwersalnym", ile "rozpoznawalnym". Reżyserka buduje dramaturgię wokół szlabanu i płotu, wokół tego, kto za bramę wejdzie, kto wyjdzie, wokół rozmiarów bazy, wokół tłumu uciekinierów, wokół tego, czy uda się ukryć trzech dorosłych mężczyzn w zagraconym kantorku.
-
To film, który można oglądać i nucić ironicznie i czule, jako oskarżenie i pokutę, żartobliwie i żałobnie.
-
Oglądałam "Ethos" z poczuciem przełamywania jakichś gatunkowych klisz - to, co w sali kina studyjnego byłoby normą, na łączach Netflixa wydało się strategią niemal subwersywną.
-
Autumn nie urodziła się w Polsce w pierwszej dekadzie XXI wieku i nawet nie musi przebijać się przez mur kryminalizujących ją uprzedzeń, urodziła się w świecie, w którym aborcja niby jest legalna, tyle że niekoniecznie łatwo dostępna dla osób biednych, nieletnich i z prowincji.
-
Nie jest opowieścią o odradzaniu się gdzieś życia, o budowaniu nowej rzeczywistości. Grunt został skażony, katastrofa już się wydarzyła.
-
Ponure zdjęcia, ciężka muzyka, wyważone aktorstwo - wszystko to rymuje się, splata podejrzanie harmonijnie. Nie musi być to zarzut, w końcu jest to jakaś prawda. Nawet jeśli po wyjściu z kina zapragnęłam innej prawdy - i wydłubania choć jednej pinezki z swojego buta.
-
Pozostawia po sobie, obok smutku, jakiś rodzaj orzeźwiającego zdumienia.
-
Scenariusz "Córki boga" uszyty został z klisz popularnych narracji o sektach, co samo w sobie nie jest jakąś wielką wadą. Chodzi przecież o to, aby Szumowska i Englert namalowali coś po swojemu, uzupełnili białe plamy feministycznej baśni.
-
To serial o kobiecie, która z dnia na dzień wychodzi ze swojego życia, w tym - z macierzyństwa. To bomba, ale bomba rozbrojona publicystycznym wytrychem, jednym wykrzyczanym monologiem, który na naruszenie tabu odpowiada niemal coacherskim "wyrażeniem siebie". Jakby w ogóle nie był to fundament opowieści i jej wielki temat. I to, niestety, jedyna w tym serialu faktyczna ucieczka.
-
Używając zwietrzałych słowników, można stwierdzić, że to opowieść o dwóch biseksualnych osobach, queer w serialu polega na tym, że pod tym samym słowem kryją się krańcowo różne seksualno-romantyczne historie i doświadczenia. "Feel Good" wgryza się w te różnice boleśnie, prowadząc nieoczywiste trajektorie napięć, relacji opieki i władzy, projektowania na drugą osobę własnych lęków, pokazując strategie obronne i strategie ranienia.
-
To bodajże szósty wspólny projekt Dolana i jego etatowego autora zdjęć André Turpina - i nic nie jest tu przypadkowe.
-
Jeśli ta recenzja ma mieć jakąkolwiek funkcję, jeśli ma być jakkolwiek pomocna, niech będzie po prostu wezwaniem do kina: "Monos" jest w stu procentach filmem sali kinowej, wymaga wielkiego ekranu i dobrego nagłośnienia w znacznie większym stopniu niż jakikolwiek hollywoodzki film akcji.
-
Jej film jest spełnieniem dla konkretnej czytelniczki, która nie dąży do stworzenia ekranizacji ostatecznej i zamkniętej - tylko woła o więcej.
-
"Koty" nie są oczywiście filmem idealnym i jeśli kogoś interesuje przede wszystkim warstwa muzyczna, być może lepiej odkurzyć DVD ze spektaklem. Czasami coś przestaje działać na poziomie tempa, zdarzają się dłużyzny. W pewnym sensie jest to musicalu ekranizacja totalna: obrazy wypierają w nim dźwięki, muzyka staje się drugorzędna.
-
Przepełniony empatią, wsłuchany w źródła, przeciwko wojnie.
-
Szpiegowski dramat, który sam skrada się na palcach, niepozorny jak każdy dobry tajny agent.
-
Ogląda się jak amatorski teatrzyk. Nie, to nie jest żaden efekt obcości, po prostu moralne dylematy kryminalisty, który za dużo mówi - mówi, mówi i mówi, tracąc mój czas i was czas, moją historię i waszą - pozostają w wykonaniu Francesco Di Levy zupełnie nieprzekonującą mową-trawą.
-
Tarantino spełnia więc życzenie swoich najbardziej zatwardziałych krytyków: staje się filmowym cynikiem, celebrującym płytką, konserwatywną filmową przemoc. Jest trochę tak, jakby reżyser odwrócił się plecami do swojej własnej, wieloletniej praktyki twórczej, w zeszłym roku podobnej trywializacji własnego dorobku dokonał Lars von Trier. "Pewnego razu... w Hollywood" wymazuje podglebie dużej części filmowego archiwum, z którego Tarantino lepił dotychczas ze wzruszająco diabelską precyzją.
-
Ironia i powaga zapadają się w sobie - co jest przeciekawe, a zarazem najbardziej podatne na krytykę. "Vox Lux" jest, egzystencjalnie i politycznie, bolesną wańką-wstańką. Polecane niektórym, ostrożnie.
-
Gdybym miała film Borysa Lankosza reklamować swoimi pierwszymi skojarzeniami - i gdyby ktokolwiek uznał taki zlepek za dostatecznie ponętny - opisałabym go jako przedziwną baśniową mutację z "Pokotem" i "Akademią Pana Kleksa" w krwiobiegu.
-
Oglądam ostatnio, w zapętleniu, kilka spektakli kobiecej, ale bardzo różnej, przemocy filmowej - "Killing Eve" Phoebe Waller-Bridge, "Suspirię" Luki Guadagnino, "Dzikich chłopców" Bertranda Mandico. "Faworyta" wpisuje się w ten ciąg, chociaż - jako tragedia do szpiku kości - jest od wymienionych tytułów bardziej przejrzysta etycznie. Potraktujemy to jako empatyczny wkład w nowy kanon.
-
Utkany ze śladów historycznych, filmowych, nabrzmiały, przeraźliwie smutny, ciężki od pamięci, w końcu ambiwalentnie seksowny - tak, jak tylko seksowna może być włoszczyzna osadzona w pruskich murach.
-
Nie wiadomo, czym właściwie "Nina" miałaby oddychać, skąd czerpać energię. "Niepożądane zwroty pożądania" określają zwroty akcji, ale to szkielet - szkieletem dwóch godzin się nie zapełni.
-
Wilkołak jest więc zinternalizowaną krzywdą, ale też figurą, w której spotykają się ludzie i zwierzęta. Wygłodzone wilczury są oczywiście nośnikiem obozowej traumy, która wlecze się za dziećmi, natrętnie i nieubłaganie. Piszę nośnikiem, nie metaforą, gdyż film taką metaforę w moim odczuciu przekracza.
-
Relacja z matką stanowi emocjonalny kręgosłup "Lady Bird". Rozpięty na sto nastrojów dwugłos, w którym nierzadko obie strony mają jednocześnie rację - lub jednocześnie jej nie mają.
-
Doskonała robota - film o świecie, który się idiotycznie wykoleja, troszeczkę nie zazębia, nie skleja, ale w którym narracyjnie, technicznie nic się nie zacina.
-
Najodważniejsze i najbardziej intymne sceny "Beksińskich. Albumu wideofonicznego" wzbudzają jednocześnie poczucie niedosytu. To, co nie da się wpisać w obsesję umierania, jest tu boleśnie wyrzucone poza kadr.
-
Lekkiemu ukłuciu rozczarowania "Królewiczem" towarzyszyła jednak niewątpliwa przyjemność oglądania, płynęłam sobie przyjemnie przez galerię fantazmatów, cud montaż, nastoletnie burczenie.