Patryk Sławicki
Krytyk-
Uczciwy fun, tak bym go podsumował. Sporo dobrych gagów, nawet jeśli część z nich mocno bazuje na tych, które znamy z poprzednich części. Albo po prostu dokładnie nimi są.
-
Chociaż mi się nie podobał, raczej nie kłóciłbym się z osobami, które uznają go za niezły. Można się pobawić tymi zakończeniami, uśmiercać postacie, albo nie - powiedzmy, że jest ok. Z tym że sama ta historia mnie zbytnio nie zaangażowała, a forma jej w tym nie pomaga.
-
Największą wadą tej zacnej produkcji jest fakt, że sam wyścig oglądamy dopiero w 45 minucie . Dzieciaki przecież nie chcą oglądać Thomasa próbującego dołożyć do węgla Ashimy, czy też wielce nieinteresujące przedstawienie reszty blaszaków biorących udział w tym danse macabre.
-
Trafia w samo serce mojego gustu, gdzie elementy campowe zderzają się z przesadzoną stylistyką, która w punkcie kulminacyjnym z tym całym kultem i krzyżami na czerwono neonowym tle, wygląda trochę jak materiał do teledysku Perturbatora.
-
Dochodzimy więc do momentu, gdzie właściwie ani jeden z walorów recenzowanego tytułu nie sprawia, że mógłbym go z czystym sercem komukolwiek polecić.
-
Szkoda po prostu Waszego cennego czasu na tę produkcję.
-
Obiektywnie jestem w stanie uznać, że te braki w wątku miłosnym wynagradza wyżej wspomniana zwarta i przemyślana struktura i że w pewnym sensie jest to dzieło spełnione w tym, co chciało ukazać. Rozpisałem to wszystko jednak dlatego, że dla mnie mógłby to być film wspaniały, a jest po prostu dobry.
-
Jest w tym obrazie coś, co działa na widza. To coś można pokochać, można znienawidzić, koniec końców ciężko jednak przejść obojętnie.
-
Byle co, byle jak i zrobione na szybko.
-
Mogło być wybitnie, wyszło zadowalająco.
-
Atomic Blonde naprawdę niewiele brakuje do tego, aby być jedynie przyzwoitym przystankiem, pomiędzy wyczekiwaniem na kolejne części Wicka. Oprócz oprawy audiowizualnej i klimatu Berlina, w zasadzie nie ma tu do czego wracać.
-
Mimo wszystko wydaje mi się zbyt spłycony w niektórych aspektach. I gdyby faktycznie był w stu procentach nastawiony na formę, być może byłby to dla mnie zupełnie inny seans. A tak to ewidentnie czuję wzburzone fale, wywołane przez tą fabularną łódkę, na której pokład nie zdołałem się zaciągnąć.
-
Ujmuje swoją żonglerką pomiędzy poważnymi problemami, a dziecięcymi i beztroskimi harcami. Jest to niesamowicie klimatyczne kino, do którego z pewnością będę wracał wielokrotnie.
-
Koniec końców trudno odmówić temu wszystkiemu uroku. To przejście pomiędzy "jestem poważnym thrillerem sensacyjnym", a "to jest kino azjatyckie, nie zapominajcie o tym" jest relatywnie bezbolesne.
-
Spośród wszystkich możliwych potencjalnych ścieżek rozwoju fabuły, Pomniejszenie obrało tę najnudniejszą z możliwych.
-
Ogląda się po prostu dobrze. Na tyle dobrze, że dziwisz się, że miał ponad 100 minut, gdzie całość zlatuje w chwilę.
-
Sztuka nowoczesna w obrazie przedstawiona jest w sposób, który może bawić, wydawać się niedorzeczny, ale też mamy świadomość, że mamy do czynienia z jakąś właśnie formą sztuki i ekspresji za jej pośrednictwem. To chyba idealny balans pomiędzy "przecież to jest głupie, typowa sztuka i losowe głupoty", a jakimiś właśnie pseudozachwytami i nadinterpretacją.
-
Ogólnie mówiąc, cała ta neonoir historia, wspomagana solidnym ambientem, jest naprawdę solidnie zrobionym dziełem. Widać, że Villeneuve dostał sporo wolności przy tym projekcie, ponieważ nie jest to strukturalnie typowy blockbuster.
-
Urzekająca i subtelna wizja Ozu jest dziełem ponadczasowym, kryjącym w swych przesłankach wartości, do których odnieść może się każdy, niezależnie od pokolenia. Po seansie czujemy się, jakbyśmy dostali po twarzy solidną lekcją życia.
-
Z Baby Driverem utożsamić się może właściwie każdy. Ile to razy słuchając muzyki w czasie przechadzki po mieście jakaś losowa synchronizacja bass dropu z zielonym światłem przy przejściu dla pieszych wywołała u nas uśmiech na twarzy.
-
Jeśli stworzenie remake'u kiedykolwiek miałoby sens, to byłoby to właśnie podjęcie materiału źródłowego od innej strony lub przekładając go na inną kulturą. I wydaje mi się, że to właśnie chcieli zrobić twórcy z Death Note i pomimo wad, wyszło to całkiem zgrabnie.
-
-
Naprawdę chciałem polubić ten film. Jest gatunkowo dobrze zrealizowanym sci-fi, z klimatyczną, smętną kolorystyką i obcy wyglądają po prostu rewelacyjnie. Co z tego, skoro ten film pogrzebał największą zaletę całej serii - tajemniczość xenomorphów.
-
Ten film jest na tyle trippy w formie i narracji, że nawet nie jest jednym z tych, które albo ktoś kocha, albo nienawidzi. Tutaj może być pełen wachlarz opinii i na dobrą sprawę każda z nich będzie poprawna. To kompletny pastisz wszystkiego.
-
Tak naprawdę jedynym powodem, aby nie ocenić tej produkcji na 1 czy też na 0, jest fakt, że roboty wyglądają dobrze. Zrobiły na mnie wrażenie w pierwszej części i dalej robią.
-
Kluczowym elementem odróżniającym głupkowatość recenzowanego tytułu od innych tego typu tępych akcyjniaków jest to, że Diesel i jego ekipa nawet się ze swoją durnotą nie kryją. I o to chodzi.
-
Recenzowany tytuł powinien znaleźć miejsce w edukacji filmowej każdego, kto pragnie poszerzać swoje horyzonty w tej dziedzinie. Niezależnie od tego, czy komuś przypadnie do gustu, czy nie, z całą pewnością nie będzie to seans, który szybko wypadnie z pamięci.
-
Niesamowicie klimatyczne kino, które nie celuje w to, aby spodobać się każdemu.
-
Nazwanie tej produkcji stylistyczną wydmuszką byłoby przesadą. Historia, niezależnie od moich subiektywnych odczuć, ma ręce i nogi, co kiedyś można było uznać za oczywisty standard, dzisiaj jednak należy o tym wspomnieć w kategorii zalet.
-
Idealne połączenie swojskiego kina niezależnego z bardziej mainstreamową, linearną strukturą.
-
To mógł być udany powrót do starych, dobrych, polskich komedii, które wszyscy cenimy. Produkcja niestety minęła się z tym, co chciała przedstawić, z humorem i przede wszystkim z zaangażowaniem widzów w to, co dzieje się na ekranie.
-
Ta produkcja uszłaby co najwyżej jako specjalne wydanie wieczorynki w 2003 roku, aniżeli jako pełnometrażowa produkcja kinowa dzisiaj.
-
Praktycznie cały film jest zbudowany na dialogach, więc większość czasu po prostu słuchamy, aczkolwiek robimy to z chęcią.
-
Śmiało może konkurować z zachodem, brakuje jednak scenariuszowego szlifu, który wzniósłby ją na wyżyny doskonałości.
-
Sporo niedociągnięć w scenariuszu i wszechogólna, bagatelizująca lekkość sprawiają, że szybko o Dusigroszu zapomnimy. Jest to seans, do którego warto podejść z mentalnością głównego bohatera i zaoszczędzić pieniądze na coś innego.
-
Intrygując i przyciągając audiowizualnie, ostatecznie, całość ukazana jest dość powierzchownie. Płytkość nie przeszkadza jednak w odbiorze, to wciąż strukturalnie przemyślana produkcja.
-
Problemem jest przewidywalna, pozbawiona jakichkolwiek emocji realizacja, która zwyczajnie traci kontrolę nad zainteresowaniem widza już we wczesnych etapach filmu.
-
Sam film nie tylko wyłamuje się z konwencji klasycznych filmów bokserskich, ale też raz kolejny pokazuje jak zręcznym filmowym rzemieślnikiem jest Martin Scorsese. Historia LaMotty co prawda pokazana jest nieco powierzchownie, skupiając się głównie na kolejnych dramatycznych epizodach z jego życia ukazując bohatera jednostronnie negatywnie. Nie można jej jednak odmówić konsekwencji w wykonaniu oraz perfekcyjnej realizacji.