-
W powolnie i pięknie sfotografowanym filmie Panahi znakomicie balansuje między sytuacyjnym humorem, absurdem i paranoją, natomiast w finale wali nas w głowę obuchem.
-
Roth nie idzie na łatwiznę i nie opiera się na jump scare'ach, odpowiednio dawkuje "przekaz" i pokazuje nam kilka naprawdę pomysłowych scen śmierci. Czy będzie z tego franczyza godna slasherów Cravena, Carpentera i Manchiniego? "Noc Dziękczynienia" ma wszystko, by się nią stać. Nie schrzań tego Roth! Pierwsza kolacja jest smakowita. Oby nie zostały z niej tylko resztki.
-
-
Czekam, gdy Apple TV pokaże ponad 4 godzinną reżyserską wersję "Napoleona", którą już teraz Ridley Scott się mocno chwali. 158-minutowy film, jaki możemy oglądać w kinach, jest bowiem dziełem irytująco niespełnionym. Zachwycające i genialne sceny bitew i wizualny rozmach nie przykrywają słabości scenariusza, który wygląda jakby był skrótem... reżyserskiej wersji filmu.
-
Luc Besson wrócił do swojej najlepszej formy z czasów, gdy tworzył postacie ekscentrycznych samotników-zabójców, wkomponowując w hollywoodzkie ramy europejski barok w wersji pop. Magnetyczny Caleb Landry Jones może stanąć bez kompleksów obok Leona Zawodowca i Nikity, kreując szalony obraz drag queen - mściciela z uroczo zabójczymi psiakami u boku, którego misja ma wymiar niemal...metafizyczny.
-
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jakiś dokument tak mnie rozbawił. Lubię humor sytuacyjny i jestem miłośnikiem radykalnie złośliwego stand-up. Elementy obu znajduję w tej zdumiewającej słodko-gorzkiej opowieści o podróży ojca z synem. Podróży poruszającej i mającej nieoczywisty finał.
-
Potrzebujemy takich filmów. Na pewno ja ich potrzebuję. W coraz bardziej rozchwianym, niepewnym czasie powszechnego cynizmu i nihilizmu potrzebuję w kinie pozytywnego przekazu. "Klub cudownych kobiet" jest doskonałą propozycją na rozpoczynającą się właśnie szarą jesień. Ten film podtrzymuje na duchu, jest szczery i ma pozytywne przesłanie.
-
Jest krwawo, maszyny tortur Kramera są zdumiewająco wymyślne i klimat wraca do zjawiskowego początku serii. Tobin Bell dostał w końcu ekranowy czas, by ostatecznie zbudować ikoniczną rolę mordercy oznajmiającego złowieszczo, że chce "zagrać w grę".
-
Dowodzi, że o polskiej historii można opowiadać w sposób seksowny, odważny i wyrazisty, co zapowiadał już zeszłoroczny "Filip" Michała Kwiecińskiego. Na dodatek po raz kolejny widać, że nominowany do Oscara duet producentów Hickinbotham/Bodzak ma oko do wyłapywania świetnych scenariuszy. Debiutujący Zieliński napisał doskonale skrojony tekst, który w ręce wziął jeden z najbardziej utalentowanych reżyserów polskiego kina. Taka mieszanka musiała dać nam coś wyjątkowego, odważnego i bezczelnego.
-
Nie jest przełomem w kinie gangsterskim, ale na naszym podwórku wyróżnia się swoim własnym klimatem i językiem. Wyraziste zdjęcia Nowej Huty urodzonego w Krakowie Kajetana Plisa, odrobiona lekcja z "8. Mili", jak energetycznie pokazać hiphopowy koncert i brutalno-romantyczny finał dają przyjemny półtoragodzinny seans krwistej opowieści z krakowskich ulic ze słowackimi gangusami w tle. Netflixowa sensacja na wyższym niż zwykle biegu. W wolnym stylu!
-
Nie jest to film, który mówi nam coś bardzo odkrywczego o międzynarodowym procederze handlu ludźmi i sprzedawaniu dzieci pedofilom. To po prostu opowieść z linii frontu, gdzie pojawia się figura mściciela o twarzy filmowego Jezusa, który z pistoletem w ręku mówi, że "boże dzieci nie są na sprzedaż". Do mnie to jednak trafia i mnie szczerze porusza. Ja również jestem ojcem.
-
Jest filmem najwyżej poprawnym. Brakuje mu odważnego autorskiego pazura, który miał "Filip" Michała Kwiecińskiego i nie widać na ekranie zainwestowanych 36 mln złotych. Rotmistrz Pilecki zasłużył na mniej czytankowy film. Nie zgrzytałem podczas seansu zębami, jak na wielu hagiograficznych produkcjach o polskim heroizmie.
-
Będzie ukłon w stronę Briana de Palmy i jego "Sióstr"? "Mów do mnie" jest nie mniej zjawiskowym horrorem niż ten zapomniany dziś klasyk mistrza gatunku.
-
Nie jest wciąż przełomem, na jaki czekają kreatorzy Dark Universe, ale w interesujący sposób dopisuje nowy rozdział do epopei o krwawym hrabim z Transylwanii. Postać Draculi została przez kino przewałkowana na wszelkie możliwe sposoby, jednak tak paskudna fizycznie nigdy nie była.
-
Nie ma efektu świeżości "jedynki", a pierwsza połowa filmu jest irytująco nudna. Jednak ostatni akt rekompensuje wszystkie kiksy.
-
"Przymierze" jest więc pełne empatii i humanizmu, co czyni go najdojrzalszym emocjonalnie filmem w dorobku Ritchiego.
-
Zabawne, prowokacyjne, ale też mądre kino.
-
Za dużo jest w tym filmie konceptu, za mało życia, a przecież życie, podpatrywane z dokumentalną czułością życie bohaterów, zachwycało zawsze u Dardennów najbardziej. Nie koncept, a życie. W "Tori i Lokicie" tego życia nie udało mi się odnaleźć.
-
Ja wychowałem się na kinie VHS lat 80. i również Arniego podziwiam od dziecka. Nie zmienia to jednak faktu, że spiżowych pomników nie lubię. No i zawsze uważałem Sylvestra Stallone za ciekawszego twardziela i o niebo lepszego aktora. Arnold nie mówi więc Hasta la vista swojemu mitowi, ale może kiedyś "he will be back" by dać nam w pełni szczery epilog?
-
To wszystko w "Argentynie, 1985" wybrzmiewa i jest opowiedziane z werwą, która ożywiała najlepsze amerykańskie sądowe dramaty. Jest to film old schoolowy i oparty na tradycyjnej narracji polityczno-sądowego kina, ale dzięki wyważonemu tonowi scenariusza, pełnej oddania roli Darína, który tworzy obraz niezłomnego prokuratora, ale też muszącego pokonać strach zwykłego ojca rodziny oraz dobrze zbudowanemu napięciu "Argentyna, 1985" wejdzie do klasyki sądowego kina.
-
Może drażnić tych, którzy są przyzwyczajeni do jednoznacznie demonicznego wizerunku niemieckiego żołnierza, będącego pozbawioną ludzkich odruchów maszyną śmierci. Złamanie tego obrazu jest jednak największą siłą filmu Bergera. Wojna zabija niewinność każdej strony. Według Remarque'a, wojna i jej antyludzki wymiar są złem, bez względu na racje polityczne czy historyczne.
-
Zdobywca Oscara za krótkometrażowy "Sześciostrzałowiec" nie chybił na Inisherin ani razu. Duch tej przypowieści będzie się nad wami unosił długo po seansie.
-
Nie spodziewajcie się po tym filmie przełomu w podgatunku, jakim jest komedia sensacyjna na miarę wczesnych filmów Ritchiego z przełomu wieków. 54-letni Anglik odcina kupony od dawnej wielkości, czego specjalnie nie ukrywa. Miał w karierze kilka wtop, zarówno tych studyjnych jak i autorskich. Jednak, gdy bierze się za kumpelskie kino dla dużych chłopców, to zawsze wygrywa. Nawet jeżeli kręci wciąż ten sam film, w różnych opakowaniach albo smokingach.
-
Ma moc kina gore lat 70., która w dobie kolejnych true crime dokumentów Netflixa o seryjnych mordercach jest potrzebna.