-
Wszystkie wydarzenia brną do przodu i dzięki niesamowicie wciągającej historii, nie pozwalają się zdekoncentrować. I choć można odetchnąć na chwilę w momencie, gdy zaczynają się napisy końcowe, tak prawdziwy strach powinien zacząć się rodzić, gdy po seansie znów zalogujemy się na swoje media społecznościowe.
-
Skierowany głównie do młodszych widzów. Płascy, czarno-biali bohaterowie, pozbawieni wiarygodnych motywacji, żyją w świecie, w którym największym problemem są skradające się do ogródka szopy. Dzieciaki mogłyby się może i dobrze bawić, ale tylko pod warunkiem, że choć trochę będą kojarzyć postać Sonica.
-
Choć finalnie napięcie rozładowuje się poprzez serię kompromisów, to spędzamy dwie intensywne godziny w towarzystwie dwóch niesamowicie inteligentnych osób, których działania mają nadzwyczajnie potężny oddźwięk w świecie, rozmawiających o sprawach absolutnie przełomowych z punktu widzenia nie tylko ludzi wierzących, ale i zwykłych obywateli, nawet tych w żaden sposób niezwiązanych z Kościołem.
-
Pozostaje też pewien niedosyt, głód wiedzy o tej niebanalnej personie i otaczających ją ludziach. To jednak nie było celem Alana Elliotta - on zaledwie chciał przypomnieć światu, że nic nie porusza ludzkiej duszy w duchu ewangelii z taką mocą i intensywnością jak muzyka gospel.
-
Swoją końcówką niesie taki sam przekaz, jaki w swoim monologu skonstruował Charlie Chaplin prawie 80 lat temu - tylko nie za pomocą wielkiego przemówienia, a zaledwie dwóch kadrów. Może właśnie jeszcze takiego podejścia potrzebowaliśmy w tym temacie w 2019 roku.
-
Jest filmem uduchowionym, wykreowanym pod wielkim natchnieniem. Malickowi udaje się stworzyć film utkany ze wspomnień - sennych, niepełnych, ulotnych. To niesamowita historia, która mogłaby trwać bez końca. Scenariusz stoi wciągającą historią, rozłożoną bardzo równomiernie.
-
Zmusza każdego oglądającego do zmierzenia się ze swoimi własnymi, być może głęboko ukrytymi, prejudycjami i stereotypami. I być może dziś, 30 lat po premierze filmu, warto sobie na tę konfrontacje pozwolić jeszcze raz, bo w świecie, w którym wszyscy żyjemy ze sobą w jednej globalnej wiosce, jeden upalny dzień może unaocznić wiele złego - złego, którego nie widać na pierwszy rzut oka.
-
Terrence Malick powrócił, aby jeszcze raz pokazać nam, że Boga należy szukać w człowieku. Tym razem ku szerzeniu swoich rozmyślań filozoficznych posłużyła mu prawdziwa historia prosto z jądra ciemności. Reżyser powrócił, żeby pokazać, ile nadziei kryje się w jednej ludzkiej istocie. Nadziei, którą każdy z nas chciałby mieć, kiedy nadejdzie czas próby.
-
Drugi już raz Amerykanin cofnął się w czasie i wszedł w relacje międzyludzkie, aby zadać pytanie o strukturę odwiecznej grozy, naszej cywilizacji i granic ludzkiego umysłu. Tym razem z elementami humorystycznymi, nie rezygnując jednak z pokazywania rzeczy przerażających.
-
Nie kipi rozbudowanymi dialogami czy ukrytym w tle monologiem. Został praktycznie pozbawiony warstwy językowej. Z ust głównej bohaterki pada bowiem tylko jedno słowo. Horvath bardzo trafnie określa swoją porywającą historię "powolnym filmem drogi" oraz "kroniką powolnego znikania".
-
Kino, obok którego ciężko przejść obojętnie.
-
Nie jest to jednak tytuł wpadający prosto do worka z gatunkiem filmów o zombie - bo jest to przede wszystkim film o Jimie Jarmuschu i o tobie samym drogi widzu, który prawdopodobnie stałeś się częścią bezmyślnego, nastawionego wyłącznie na konsumpcję społeczeństwa.
-
Na sam koniec filmu jedna z bohaterek stwierdza, że nie dane im było się podporządkować. Piękna klamra, choć trzeba pamiętać, że to nie jest po prostu film o kobietach, które zmieniły świat.
-
Przypomina hybrydę, to "coś" innego - wydarzenie, instalacja artystyczna, performance. Wielowymiarowe doświadczenie z Wiedniem w tle.
-
Swój pomysł na fabułe naprawdę miał. Nie wysłano mutantów w kosmos tylko dlatego, że na ziemi skończyły się pomysły. Wręcz przeciwnie - powrót superbohaterów uruchomi ciąg toczących się od dawna, choć może nigdy niewypowiedzianych, konfliktów, a na jaw wyjdą długo ukrywane tajemnice.
-
-
To film skupiony na zbliżeniach ludzkich twarzy, czasem z trochę przesadnie dramatyczną muzyką, czasem dążące donikąd. Ale zawsze szczere, z każdą minutą pokazujące nowe odcienie przedstawianych postaci i sytuacji.
-
Subbotko to niesamowicie odważny reżyser - serwuje nam importowaną bezklasową samokrytykę oraz wywołuje psychoanalityczną, świadomą refleksję nad rolą i statusem polskiej inteligencji. Pytanie brzmi, czy ta grupa jest gotowa na artystyczny głos krytyki?
-
Obraz El-Toukhy wstrząsnął mną i pozostawił na pewien czas ze swoistym obrzydzeniem do ludzi. Kolejny raz przekonałem się bowiem, że nawet żyjąc niewinnie, zawsze można trafić na osoby bezlitosne - gotowe nas wykorzystać.
-
Reżyser zrywa ze swoimi typowymi filmowymi środkami, czyli sentymentalizmem i formalną grą na rzecz kameralnej opowieści o ofiarach molestowania. Psychologizuje bohaterów, którzy po latach pragną odzyskać spokój ducha i przede wszystkim, rozliczyć się sprawiedliwie z demonami przeszłości.
-
Twórcom udało się stworzyć portret sympatycznego sportowca. Nawet jeśli nie polubisz go jako osoby - samotnika z dziwną filozofią na temat wspinaczki, którą porównuje do drogi samuraja - nie sposób zaprzeczyć tworzącego się wewnątrz podziwu wobec jego dokonań.
-
Lata badań i teorii naukowych na tematy gender są pominięte, a dylematy sprowadzają się bardzo szybko jedynie do posiadania lub nie posiadania genitaliów. I wszystko to reżyser podaje z takim brakiem subtelności, że pod koniec filmu widz czuje się, jakby sam został wykastrowany.
-
Być może dopiero teraz dzieci zaczną częściej sięgać po czarne kredki do kolorowanek ze swoimi ulubionymi postaciami. I będą marzyć o najpiękniejszych zachodach słońca w Wakandzie.
-
Jako film to także odważna, usytuowana poza wszelką konwencją próba przeniesienia do kina tematów, ludzi, ciał i emocji, które nigdy wcześniej nie były w nim widoczne. Dlatego właśnie zasługuje na bycie zauważonym.
-
Subbotko to niesamowicie odważny reżyser - serwuje nam importowaną bezklasową samokrytykę oraz wywołuje psychoanalityczną, świadomą refleksję nad rolą i statusem polskiej inteligencji.
-
Produkcja zdecydowanie nie uniosła ciężaru, jakim jest odpowiednie trzymanie widza w napięciu, prowadząc go przez wydarzenia, które miały być hołdem dla bohaterów.
-
Zaledwie nakreśla ramy głębszego, austriackiego poczucia straty - wskazuje jego źródło w nieumiejętności rozmawiania i zanikającym uczuciu współodczuwania. Desperacka potrzeba powrotu do korzeni, zatarcie granicy między wybaczeniem a potrzebą opieki - Hader uderza w ton nad wyraz uniwersalny.
-
Monja Art opowiada historie bardzo konsekwentnie. Tak jak nie ujawnia kwintesencji problemu na samym początku filmu, tak nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na końcu.
-
Kino atmosfery i emocji, a seans przeplata komedia, groza, romans i surrealizm. To opowieść o poszukiwaniu miłości i wyrywaniu się samotności, ale przede wszystkim to hołd oddany muzie artysty, uszanowanie ogromnej siły i wytrzymałości tych wspaniałych kobiet.