Tomasz Jopkiewicz
Krytyk-
Co gryzie Bernadette? Tego dowiadujemy się zdecydowanie zbyt szybko. Nieodmiennie elegancka, ciągle piękna i uroczo arogancka gospodyni domowa z Seattle, której mąż robi karierę w Microsofcie, niestety prędko przestaje być dla widza intrygującą zagadką.
-
Nie po raz pierwszy się okazało, że stworzenie filmu, który ma widzów rozśmieszyć a jednocześnie przerazić, nie jest takie proste. Także dlatego, że ostrzeżenia przed ekologiczną apokalipsą mocno spowszedniały. Po Erlingssonie można było się spodziewać ducha prowokacji czy bezlitosnej kpiny. Nic takiego nie ma miejsca. Akcent znużenia i rezygnacji w zakończeniu wybrzmiewa melancholijnie.
-
Mnożenie kolejnych zagadek i budowanie dusznego klimatu osaczenia choć ekspresyjne, z czasem staje się mechaniczne. W eleganckich ale obowiązkowo mrocznych salonach czy przepastnych biurach i nędznych pomieszczeniach dla pracownic salonu padają urywane zdania, niejasne aluzje.
-
Twórcy filmu uważają, że kino nie powinno sprowadzać się do choćby i zręcznego mnożenia pocieszających frazesów. I chwała im za to, gdyż nie jest to postawa obecnie szczególnie częsta.
-
Twórcy filmu na szczęście nie upajają się szczegółami życia na ulicy, lecz starają się oddać jego koloryt i rytm bez przesadnie szczegółowego rozwodzenia się nad drastycznymi detalami. Udało się w wielu kluczowych partiach filmu umknąć przed wszechobecną dziś estetyką reportażu-klipu, epatującego na przemian brutalnością i sentymentem.
-
Kłopot leży w tym, że żadna z powyższych interpretacji nie wybrzmiewa naprawdę konsekwentnie, wszystkie wyglądają na dość zdawkowe. Film Ortegi ma w sobie coś z tabloidowej ilustracji - jest mniej od niej krzykliwy, z pewnością, ale wnioski sprowadzają się do stwierdzenia, że umysłu psychopaty nie da się głębiej opisać ani poznać.
-
Oczywiście można też całą przypowiastkę potraktować jedynie jako elegancko wyrafinowaną i nieco pretensjonalną rozrywkę dla tych, którzy lubią posępne łamigłówki. Jednak wielki smutek w spojrzeniu Vi, cicha rozpacz Jérôme'a, gorączkowa energia Guya a także bezlitośnie lodowaty wzrok buddyjskiego guru niezbyt na to pozwalają.
-
Koniec końców film działa najlepiej jako dość schematyczne widowisko o wielkim skoku, jedynie wzbogacone ornamentami, które miały stać się jego integralną częścią. McQueenowi po prostu brak subtelności dawnych mistrzów, wspomnianego Scorsesego czy Sidneya Lumeta, ale i bezczelnej brawury Tarantino.
-
Czy jednak intelekt może ocalić kogokolwiek? Na to pytanie film nie odpowiada. Na zawieszeniu tej odpowiedzi polega przewaga Canteta nad wieloma innymi twórcami snującymi mroczne wizje lub pocieszającymi, że jakoś to będzie, a stara dobra Francja i jej kultura z pewnością przetrwają wszelkie wstrząsy.
-
Bezpieczna eskapistyczna opowiastka, w której lęk przed przyszłością i przeczucie moralnego kryzysu traktuje się jedynie jako modne ornamenty.
-
Tym razem Sheridan i inni twórcy filmu pokazują współczesne pogranicze po prostu jako tandetny a przez to nużący koszmar.
-
Prolog "Sobiboru", choć niepokoi pompatyczną muzyką, obiecuje coś zbliżonego. Ale ta obietnica umiaru nie zostaje należycie spełniona. Ostatecznie dominuje tonacja daleka od szorstkiej, paradokumentalnej z ducha relacji, obecnej w najlepszych partiach filmu Golda.
-
Fragmenty występów Callas, które wybrał Volf, doskonale współgrają z tonacją całości. Oszczędne aktorsko, mają w sobie coś z tlącego się nieustannie płomienia, który może za chwilę nieodwracalnie zagasnąć.
-
Wielostronny portret złożonej osobowości. Portret pełen respektu, ale na szczęście bez zamierzeń brązowniczych.
-
Konsekwentne połączenie tonu komicznego i dramatycznego zdecydowanie przerosło siły reżyserki.
-
Zamiast obrazu pasji dostaliśmy tylko średnio atrakcyjny album z całkiem ładnie wystylizowanymi obrazkami w manierze holenderskiej.
-
Limanowi udało się - przy wyczuwalnym respekcie dla tej ułańskiej fantazji - uchwycić dwuznaczność, może nawet pustkę niebezpiecznego życia Seala.
-
Tymczasem Besson solidną strukturę zastępuje rozbudowanymi nadmiernie sekwencjami, w których rozkoszuje się poszczególnymi obrazami czy pomysłami. To osłabia zainteresowanie akcją, ale może się podobać, świat Valeriana zapewne znajdzie sporo egzegetów.
-
W swym "chodzeniu po ziemi" Parker będzie więc coraz bardziej sam, bo otaczają go kompletnie umowne, konwencjonalne postaci, jak chociażby przyjaciel z nadwagą czy właściciel baru kanapkowego. Należy jednak przypuszczać, że zabójcze prawo serii pewnie pozbawi postać Petera Parkera tego melancholijnego rysu.